Скачать книгу

chyba do wszystkich szuflad i szaf, ale nie zauważył niczego, co by przypominało figurki znalezione w jej kieszeniach.

      – A może je miała, ale później sprzedała albo komuś sprezentowała? Wytęż pamięć, Wienia, i powiedz: nigdy o tym nie mówiła?

      – Ani razu. Zapamiętałbym.

      Takie zapewnienie w ustach alkoholika brzmiało niezbyt poważnie, nie było jednak innego źródła informacji. Zarubin mógł przepytać wszystkich kompanów Nadki Tancerki, ale wiarygodność ich słów nie byłaby większa.

      Dzisiaj Siergiej nie miał chęci o nich słuchać, ale z osobami dostarczającymi informacje należało widywać się regularnie i sporządzać notatki ze spotkań. Takie obowiązywały zasady.

      – Słuchaj, Kuźmicz – powiedział po chwili wahania mężczyzna noszący roboczy pseudonim Kaszyn. – Znowu mnie boli… Nie mam siły się męczyć. Powiedziałem lekarzowi, to wypisał jakieś świństwo. Robi mi się od niego na przemian zimno i gorąco. Nie pomaga, jednym słowem. Ludzie znający się na rzeczy poradzili mi, żebym kupił pewne dobre lekarstwo. Ale ono kosztuje majątek… Nie da się jakoś pomóc, co?

      – Pomyślimy – obiecał Zarubin. – Powiedz mi: masz znajomych, którzy mieszkają w arbackich zaułkach?

      Kaszyn przez chwilę się zastanawiał, po czym skinął głową.

      – A co potrzeba?

      – Na wszelki wypadek zapamiętaj jedno nazwisko: Nadieżda Starostienko, ksywa Nadka Tancerka. Mieszka w zaułku Własjewskim. W sobotę nie wiadomo skąd zwaliła się na nią wielka kasa, koło siedemnastej widziano ją na ulicy w nowym ubraniu. Srebrzystoszary płaszcz i peruka z krótkich, ciemnych włosów. Z boku, rzecz jasna, nie widać, że to peruka, robi wrażenie dobrej fryzury. Ale Nadieżdę można było rozpoznać, ma charakterystyczną, wpadającą w oko twarz. Wszystko jasne?

      Kaszyn, czujnie wsłuchujący się w każde słowo Siergieja, znowu kiwnął głową. Wiedział, dlaczego młody wywiadowca to mówi. Takie rzeczy zdarzały się już wcześniej. Niewykluczone, że szef chce sprawdzić swojego podwładnego, no a później się okaże, że Kaszyn nawet nie słyszał o Nadce Tancerce.

      – Dziękuję ci, Kuźmicz – powiedział z wdzięcznością. – Nigdy ci tego nie zapomnę. Odwdzięczę się, możesz być pewny.

      Zarubin w to nie wątpił. Należał do tych funkcjonariuszy, którzy lubią swoich informatorów, opiekują się nimi i się o nich troszczą, mimo że jego agentura była dość specyficzna. Niewyszukany wygląd i młody wiek nie pozwalały mu pozyskiwać informatorów w środowisku inteligencji oraz intelektualistów, z jakiegoś powodu nie nauczył się też zjednywać kobiet. Ale alkoholicy, włóczędzy, bezrobotni czy emeryci szybko ulegali jego urokowi, a następnie wpływowi. Chętnie dostarczali mu informacje, on zaś nie tylko interesował się nimi służbowo, lecz także poświęcał im prywatny czas i jeżeli było trzeba, pomagał. Jak na przykład teraz Kaszynowi.

      Wróciwszy do pracy, Siergiej włożył czystą kartkę do maszyny i wystukał notatkę, opatrując ją wczorajszą datą. Informator Kaszyn oznajmił w poufnej rozmowie, że w sobotę koło siedemnastej widział znaną mu Nadieżdę Starostienko… i tak dalej. Po złożeniu raportu Kaszyn otrzymał zadanie dalszego zbierania informacji o Starostienko i jej otoczeniu, ma również poczynić wysiłki w celu ujawnienia źródła pochodzenia pieniędzy. Później Zarubin zaniesie notatkę gdzie trzeba, zarejestruje ją i napisze jeszcze jedną, mówiącą, że za wartościowe i aktualne informacje agentowi Kaszynowi przysługuje wynagrodzenie w wysokości stu rubli. Po denominacji. Powinno mu wystarczyć na lekarstwo. Bo jeżeli ktoś się utrzymuje z przyznanej mu przez państwo emerytury, która wynosi dwieście piętnaście rubli, to pewne, że nie kupi potrzebnych lekarstw. O ludzi zaś trzeba dbać. W żargonie milicyjnym nazywa się to „ściemnianie”, ale przecież to dla dobra… Są tacy gliniarze, którzy „ściemniają” w porozumieniu ze swoimi informatorami, dostają pieniądze i razem je przepijają. I tak się zdarza. Siergiej Zarubin nigdy sobie na to nie pozwalał. Sytuację, gdy należało komuś pomóc, postrzegał w zupełnie innych kategoriach.

      IRINA

      We wtorki Iroczka Miłowanowa odwiedzała rynki i duże sklepy, gdzie nie sposób przepychać się z rocznym dzieckiem. O tym, żeby zostawić chłopca w wózku przed wejściem, nawet nie było mowy. Zwłaszcza po tamtym strasznym wypadku na ulicy Wierchniaja Krasnosielskaja, kiedy to ukradziono niemowlaka z wózka stojącego przed drzwiami poradni dla kobiet, do której szczęśliwa mamusia zajrzała dosłownie na minutę, żeby podziękować lekarzom za pomoc okazaną w czasie trudnej ciąży. Wyszła, a dziecka nie ma. W całej Moskwie aż huczało. Pojawiło się mnóstwo ogłoszeń: i w telewizji, i w radiu, i porozklejanych na murach domów: „Pomóżcie znaleźć Jegora!”. Ale wszystko na nic. Chłopczyka nie znaleziono. Matka się załamała i popełniła samobójstwo. Wspominając tę historię, Iroczka za każdym razem wybuchała płaczem zarówno z litości dla nieszczęsnej matki, jak i ze strachu o Griszę.

      Dzisiaj, we wtorek, gdy tylko została sama, zrobiła listę niezbędnych zakupów, obmyśliła trasę i udała się na duży bazar odzieżowy. Nadchodzą chłody, Stasow potrzebuje nowego szalika, Tatiana – porządnego żakietu, najlepiej szarego albo ciemnoniebieskiego, a ona, Irina, powinna sprawić sobie nowe dżinsy, bo stare się wyświeciły i wytarły na kolanach od ciągłych zabaw z dzieckiem na podłodze. Wszystkim członkom rodziny trzeba też kupić grube, „wiejskie” skarpety, w których wygodnie się chodzi po domu, gdy jest zimno. O wiele lepiej niż w kapciach. Po wyjściu z bazaru Ira wstąpi na pobliskie targowisko, żeby uzupełnić zapasy oleju, drożdży i mąki. Spośród wszystkich dań najbardziej lubiła piec rozmaite ciasta i bułeczki, toteż mąka i drożdże rozchodziły się błyskawicznie w jej gospodarstwie.

      Na bazar można było pojechać autobusem, ale Irina wolała się przejść. Gdy tylko minęła bramę wejściową, natychmiast zaczepiła ją nieznana kobieta w średnim wieku.

      – Ojej, niech mi paniusia pomoże – wyjęczała, podając jej jakąś kartkę. – Nie mogę otworzyć losu. Kupiłam na loterii, ale nie mam siły otworzyć. Choruję, a pani jest taka młoda i silna…

      Ira odruchowo wzięła parokrotnie złożony i przeszyty metalowym kółeczkiem los, spróbowała go naderwać, ale zadanie okazało się niełatwe. Los się nie poddał. Czując opór, szybko oddała go kobiecie.

      – Przepraszam – wybąkała. – Bardzo się śpieszę.

      Jednakże parę metrów dalej historia się powtórzyła. Tym razem zatrzymała ją młoda kobieta z cierpiętniczą miną.

      – Niech

Скачать книгу