Скачать книгу

pan popsuł; – gorący ból tego, co przedtem słyszałem, opanował mnie znowu i chciałem wołać, że nie śniło mi się wcale to, com opowiadał o książce Ibbur, chciałem wyjąć ją z kasetki i pokazać ją kolegom.

      Ale te myśli nie mogły dojść do słowa i powstrzymać ogólnego nastroju, jaki porwał moich gości.

      Zwak otulił mnie siłą w palto i zawołał:

      – Mistrzu Pernath! chodź z nami do Loisiczka, to ożywi siły pańskiego ducha!

      Noc

      Bezwiednie pozwoliłem Zwakowi sprowadzić się ze schodów.

      Coraz wyraźniej czułem zapach mgły, wciskającej się z ulicy do domu.

      Jozue Prokop i Vrieslander szli o parę kroków przed nami i słychać było, jak rozmawiali przed bramą na ulicy.

      – Musiał wpaść do ścieku – niech go diabli wezmą.

      Wyszliśmy na ulicę i zobaczyłem, jak nachylony Prokop szukał marionetki120.

      – Cieszy mnie. że nie możesz znaleźć tej głupiej głowy – mruknął Vrieslander.

      Stanął przy murze, a gdy wciągał ogień z zapałki do swej krótkiej fajki, twarz jego w małych odstępach czasu świeciła rażąco i znów gasła. Prokop zrobił mocny ruch ręką, nakazując milczenie, pochylił się jeszcze bardziej, ukląkł prawie na chodniku.

      – Cicho, nic nie słyszycie? – Podeszliśmy ku niemu, wskazał gestem ściek kanałowy i przyłożył rękę do ucha, przysłuchując się uważnie. Chwilę staliśmy nieruchomo i nasłuchiwaliśmy nad otworem.

      Nic.

      – Co to było? – szepnął wreszcie stary jasełkarz121, ale Prokop ujął go natychmiast za łokieć. Przez chwilę trwającą tyle, co uderzenie serca, zdawało mi się, że na dole jakaś ręka stuka w płytę żelazną, zaledwie dosłyszalnie. Gdy w chwilę później zdałem sobie z tego sprawę, wszystko minęło; tylko w piersi mej trwało to dalej, jak echo wspomnienia i zamieniło się powoli w nieokreślone uczucie strachu. Kroki przechodzących przez ulicę rozwiały to wrażenie.

      – Idźmy, po co tu stoimy – zauważył Vrieslander. Szliśmy wzdłuż szeregu domów. Prokop szedł niechętnie.

      – Dałbym szyję, że pod nami ktoś krzyczał w śmiertelnej trwodze. – Nikt z nas mu nie odpowiedział, lecz czułem, że coś, jak cicha posępna trwoga trzymała nasze języki w kajdanach.

      Wkrótce stanęliśmy przed zasłoniętym czerwonym oknem szynku:

      Salon Loisiczek.

      „Dzisioj wielgi kohnzert”

      było napisane na papierowym transparencie, którego brzeg pokrywały wyblakłe fotografie jakichś dziewcząt. Zanim Zwak położył rękę na klamce, drzwi otworzyły się od wewnątrz i krępy122 drab z rozwichrzonym czarnym włosem, bez kołnierzyka, z gołą szyją owiniętą zielonym jedwabnym krawatem i w frakowej kamizelce, zdobnej pękiem świńskich kłów, przyjął nas ukłonami.

      – To mi są goście! Panie Szafranek, prędko stół – rzucił, plecami zwrócony do lokalu przepełnionego ludźmi, równocześnie zwracając się do nas z przyjemnym ukłonem.

      Brzęczący szum, jak gdyby szmer, co przebiegł przez klawiaturę, był odpowiedzią na te słowa.

      – No, no – to mi goście, to mi goście, patrzcie no! – mruczał wciąż krępy chłop do siebie, pomagając nam zdejmować palta. – Tak, tak dziś u mnie zebrała się cała wysoka szlachta wiejska – odpowiedział tryumfalnie na zdziwioną minę Vrieslandera, ukazując wewnątrz, na pewnego rodzaju estradzie, oddzielonej od przedniej części szynku poręczą i dwustopniowymi schodkami, dwóch eleganckich panów w wieczorowych ubraniach.

      Obłoki gryzącego dymu tytoniowego unosiły się nad stołami, za którymi przy ścianach długie drewniane ławki były zapełnione obszarpanymi postaciami. Prostytutki z przedmieść, nieuczesane, brudne, bose, o dużych piersiach, zaledwie osłoniętych jaskrawymi chustkami, obok sutenerzy w niebieskich wojskowych czapkach, z papierosem za uchem, handlarze bydła z obrośniętymi pięściami i ociężałymi palcami, w których każdym poruszeniu tkwił niemy język podłości, zwolnieni kelnerzy o bezczelnych oczach, dziobaci123 subiekci124 w kratkowanych spodniach. —

      – Aby panom nikt nie przeszkadzał, postawię wam parawan hiszpański – – – – zakrakał tubalnym głosem niezgrabiasz i przed stołem, przy którym siedzieliśmy, opuścił ruchomą ścianę oklejoną kołem małych, tańczących Chinek. Skrzypiące dźwięki harfy, gwar w pokoju, sekunda rytmicznej pauzy, śmiertelna cisza, jak gdyby wszyscy wstrzymali oddech.

      Po chwili ciszy w szklankach piwa ogniste, gorące pręty żelazne zasyczały, parując – po czym muzyka wzięła górę nad szmerem i pochłonęła go w całości. Jak gdyby nagle powstały, wynurzyły się przed moim wzrokiem z obłoków dymu tytoniowego dwie dziwne postacie. —

      Z długą, falującą białą brodą proroka, w czarnej, jedwabnej mycy125 na łysinie, jak to nosili starzy żydowscy ojcowie rodzin, ze ślepymi oczami, mętnie i szklisto zwróconymi ku powale126, siedział starzec, poruszał bezdźwięcznie wargami, uderzał suchymi palcami, jakby tępymi szponami, w struny harfy.

      Obok niego, w otłuszczonej, czarnej kitajce127, z błyskotkami na szyi i ramionach, symbol obłudnej moralności mieszczańskiej, zgrzybiała postać kobieca z rozciągliwą harmonijką na kolanach.

      Dziki chaos dźwięków wypływał z instrumentów, po czym uderzyła melodia, osłabiona samym akompaniamentem. Starzec parę razy zaczerpnął powietrza i rozwarł tak szeroko usta, że widać było czarne pieńki zębów. Wolno wyłaniał się z jego piersi dziki bas o specjalnie hebrajskim akcencie gardłowym.

      O-krą-głą, niebieską gwiazdę

      „Rititit” (pisnęła przeraźliwie postać kobieca i natychmiast złożyła gderliwe wargi, jak gdyby powiedziała za dużo)

      Okrągłą, niebieską gwiazdę,

      Rogalik lubię również

      Rititit

      Czerwoną brodę, Zieloną brodę,

      Wszelaką gwiazdę —

      Rititit, rititit.

      —–

      Pary wystąpiły do tańca.

      – To jest pieśń o „Borchu z Chomca” – objaśnił nam, śmiejąc się, jasełkarz i uderzał cicho takt cynową łyżką, która w szczególny sposób była przyczepiona do stołu łańcuszkiem. —

      – Przed stoma, albo więcej laty dwaj piekarze Czerwona broda i Zielona broda wieczorem w dzień „Szabbes Hagodel128” zatruli chleb w kształcie gwiazdek i rogalków, aby wywołać masową śmierć w dzielnicy żydowskiej; lecz „Meszores” – służący gminny – wpadł na to zawczasu, ostrzeżony przez Boga i oddał obydwu przestępców w ręce policji. Na pamiątkę cudownego ocalenia od śmiertelnego niebezpieczeństwa „Landonim” i „Bocherlech” ułożyli tę dziwną pieśń, którą teraz słyszymy, jako kadryla129 z lupanaru130.

      Rititit, rititit!

      – „Okrągła

Скачать книгу


<p>120</p>

marionetka – lalka poruszana za pomocą sznurków; tu ogólnie: drewniana lalka. [przypis edytorski]

<p>121</p>

jasełkarz – lalkarz. [przypis edytorski]

<p>122</p>

krępy – niski a mocno zbudowany. [przypis edytorski]

<p>123</p>

dziobaty – o twarzy noszącej ślady ospy. [przypis edytorski]

<p>124</p>

subiekt (daw.) – sprzedawca. [przypis edytorski]

<p>125</p>

myca – właśc. mycka: miękka, okrągła czapka. [przypis edytorski]

<p>126</p>

powała (daw.) – sufit. [przypis edytorski]

<p>127</p>

kitajka – tkanina pochodzenia wschodniego a. ubiór z niej. [przypis edytorski]

<p>128</p>

Szabbes Hagodel – właśc. Szabat hagadol, sobota poprzedzająca żydowskie święto Paschy, tzw. Wielki Szabat. [przypis edytorski]

<p>129</p>

kadryl – taniec salonowy z XVIII w. [przypis edytorski]

<p>130</p>

lupanar – dom publiczny, od łac. lupa – prostytutka. [przypis edytorski]