Скачать книгу

sama w naszym mieszkaniu, łzy płynęły mi po twarzy, a Marek spędzał czas z Dominiką. W nasze spokojne i poukładane do tej pory życie wkradło się coś, co przeszkadzało. Bardzo przeszkadzało.

      Chyba nie do końca opanowaliśmy tworzenie podstawowej harmonii, jaką była gama C-dur naszego życia.

      Teraz zdaję sobie sprawę, że nie docenialiśmy wtedy tych podstawowych nut naszego związku. Podchodziliśmy do tego chyba zbyt… rutynowo. Dlaczego nikt nigdy nam nie powiedział, że jeżeli nie osiągniemy doskonałości w codziennym, często nudnawym życiu, to nie mamy szans, by w dalszej drodze, którą pójdziemy, spotkać szczęście?

      Wtedy, gdy płakałam, leżąc na jego poduszce, uzmysłowiłam sobie, że to rozstanie na krótki czas, ta niepewność, spotkanie Dominiki to taka fałszywa nuta w naszym związku. Miałam nadzieję, że nie spowoduje ona, że już wspólnie nie będziemy umieli grać.

      * * *

      Przespałam cały weekend. Nie mogłam myśleć. Postanowiłam być dobrą żoną i nie wspominać o dziecku. Chciałam być tylko dla niego.

      Wrócił w niedzielę wieczorem. Bez ryb.

      – Nic nie złowiłeś? – zapytałam.

      – Jasne, że złowiłem. Ale zawsze tak narzekałaś na te ryby, że wszystkie oddałem Dominice. Bardzo się ucieszyła.

      – I nic nie przywiozłeś? – zdziwiłam się.

      – Nie… A chciałaś?

      No nie! Pojechał na ryby i nic nie przywiózł. Oczywiście, że chciałam. Nie dość, że Dominika spędza wieczór z MOIM mężem, to jeszcze obżera się MOIMI rybami. To nic, że naprawdę miałam dorszy po dziurki w nosie, ale to nie znaczyło, że Dominika ma jeść ryby, które złowił mój mąż. Nie podobało mi się to wszystko. Ale naprawdę chciałam pokazać Markowi, że wrócił do domu, do ciepłej, kochającej żony, do herbatki, która na niego czeka, i miłej, wygrzanej pościeli we własnym łóżku.

      Tym razem to Marek pierwszy wspomniał o dziecku. A raczej o chęci bycia tatą.

      – Zbadam się, jeżeli chcesz – powiedział, gdy leżeliśmy przytuleni wieczorem.

      Popatrzyłam na niego zdziwiona.

      – Długo rozmawiałem z Dominiką. Wytłumaczyła mi, że to dla ciebie ważne.

      Kolejna fałszywa nuta.

      Dominika, którą mój mąż zawsze uważał za wampira energetycznego, przez kilka godzin była w stanie wytłumaczyć mu to, do czego ja nie mogłam go przekonać przez dwa lata. Nie podobało mi się to. Chociaż może nieważne jak, ważne, by było skuteczne?

      Zasypiając, nie mogłam się uwolnić od wspomnienia ich roześmianych głosów, gdy do niego dzwoniłam. Niby wszystko było OK, ale jednak nie do końca.

      ROZDZIAŁ 4

      A ja jestem, proszę pana, na zakręcie

      Moje prawo to jest pańskie lewo

      Pan widzi krzesło, ławkę, stół

      A ja rozdarte drzewo.

      Krystyna Janda „Na zakręcie”

      Moja babcia powiedziała mi kiedyś, że mężczyznom trzeba wszystko dokładnie wytłumaczyć, a najlepiej pokazać, bo inaczej mogą nas nie zrozumieć. Babcia często miała rację. Tak też było i w tym przypadku. Nie spodziewałam się, że dla mojego męża badania to wyłącznie badania krwi. I tyle.

      Mieliśmy właśnie wychodzić do znajomych na jakieś urodziny czy imieniny. Nie pamiętam dokładnie. Założyłam kolorową krótką sukienkę, jakby na przekór myślom, które zajmowały moją głowę. Czerwone szpilki, w których miałam prawie metr osiemdziesiąt, makijaż dopracowany do perfekcji… Tamtego wieczoru czułam, że będzie dobrze, że wszystko się uda.

      Marek wszedł do domu w momencie, kiedy skończyłam nakładać szminkę na usta. Od progu zamachał mi jakąś białą kartką.

      – Widzisz, kochanie? Jest coś nie tak tylko z jakimiś eozynocytami. Reszta wyników jak u drwala! – zawołał.

      – Zrobiłeś badania? – Nie mogłam w to uwierzyć. Mój mąż, nic nie mówiąc, nawet nie panikując, poszedł i zrobił badania. – A skąd wiedziałeś jakie?

      – Krew zrobiłem i mocz.

      Wzięłam od niego kartkę i przejrzałam ją pobieżnie. Faktycznie, wszystko wyglądało w porządku.

      – A sperma?

      – Co sperma?

      – Ją też powinieneś zbadać.

      – Spermę? – Wyglądał na zaskoczonego.

      – Tak. – Wzruszyłam ramionami. Cała euforia zdobywcy świata uleciała ze mnie jak powietrze ze spuszczonego balonika. – Jeszcze to musimy zbadać.

      – Chyba trochę przesadzasz.

      – Marek, jak przesadzam? Po prostu uważam, że skoro nie mogę zajść w ciążę, to z jakiejś przyczyny.

      – Ale dlaczego mnie za to winisz? – Zjeżył się Marek.

      – Bo ja się zbadałam. Wzdłuż i wszerz się zbadałam. I naprawdę już chyba nie ma żadnej rzeczy, którą mogłabym w sobie jeszcze zbadać. A ty nie możesz pójść od roku zrobić tego badania! Pójdę z tobą, pomogę ci.

      – Pomożesz? Będziesz mnie trzymać za rękę? Czy za coś innego? – Marek był nie mniej zdenerwowany niż ja.

      – Mogę robić, co chcesz, tylko, do cholery, idź do lekarza. Przecież nie będą ci kazali stanąć na środku poczekalni i tego robić! Wiem, jak to wygląda!

      – Skąd wiesz? Byłaś tam?

      – Z forum – powiedziałam cicho.

      – Z forum?! Już wszystkim wam odbiło! Latacie za facetami jak za bykami rozpłodowymi. O niczym innym już nie potraficie myśleć! Ja tak nie mogę żyć! Ja, Weroniko, duszę się tym wszystkim! Chcę normalnie żyć! A z tobą można już tylko rozmawiać o owulacjach, spermach najeżonych plemnikami i innych atrakcjach. Jako człowiek już się dla ciebie nie liczę! Dla ciebie ważny jest tylko mój jeden organ. No, przepraszam, trzy organy. Zapomniałbym. A ja? Moje potrzeby?

      – Jesteś niesprawiedliwy. – Byłam zaskoczona jego wybuchem.

      – Niesprawiedliwy? Ja? Zastanów się lepiej nad sobą – krzyknął i wyszedł z mieszkania. Wyjrzałam z balkonu. Po chwili zobaczyłam, jak ostro odjeżdża spod domu.

      Nie był sprawiedliwy. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego dla niego tak trudno było zbadać tę cholerną spermę. Ja chodzę do ginekologa, za każdym razem pozbawiona intymności rozkładam nogi przed obcym facetem. Odpowiadam na najbardziej osobiste pytania. Odnosiłam coraz większe wrażenie, że na naszym dziecku zależy wyłącznie mi…

      Poszłam do kuchni. Musiałam się napić wody, ochłonąć. Nie miałam już ochoty iść na imprezę, tym bardziej że mój mąż odjechał w siną dal i musiałabym się tłumaczyć, choćby przed Dominiką, dlaczego wciąż go gdzieś puszczam samego. Po powrocie z Władysławowa dostał od niej chyba pięć SMS-ów chwalących niesamowity bukiet smaków złowionego przez niego dorsza. Wcześniej nawet nie miałam pojęcia, że Dominika ma jego numer telefonu. Może nie miała. Może podczas romantycznego wieczoru dał jej swój numer.

      W lustrze na korytarzu zobaczyłam swoje odbicie. Nie patrzyła na mnie kobieta, która miała spędzić samotny wieczór. Zmieniłam zdanie. Wyjdę z domu. Gdziekolwiek. Pojadę nad morze pooddychać. Napiję się grzańca w Brzeźnie. Pójdę na plażę, by posłuchać

Скачать книгу