Скачать книгу

cyklu robiłam testy owulacyjne i gdy kreska przybierała odpowiedni kolor, dzwoniłam do męża z informacją, że „to dziś”. Chyba zaczynał mieć tego dosyć. Nie chciał zaplanowanego seksu. Marzył o tym, by spontanicznie wziąć mnie od tyłu przy stole w kuchni, gdy przygotowywałam kolację. I to dzień przed TYM dniem. Albo dzień po. Albo wtedy, kiedy oboje mieliśmy na to ochotę.

      – Marek, nie dziś. Wiesz, że przed powinno być trochę przerwy…

      – Weronika, ale ja chcę dzisiaj. Właśnie teraz… – mówił, całując mnie w szyję.

      – Marek, zrozum – próbowałam się wykręcić z jego ramion – dzisiaj nie.

      – Czy to źle, że mam ochotę na seks ze swoją żoną? Właśnie dzisiaj? – zapytał podniesionym głosem.

      – Poczekaj.

      Pobiegłam do łazienki, zamknęłam za sobą drzwi. Wyciągnęłam z szafki test owulacyjny. Oczywiście, jeszcze nie. Był czwartek, a według moich obliczeń najlepszym dniem była sobota. Kolejna owulacja, która miała przynieść nam szczęście.

      Wyszłam z łazienki i pokręciłam głową.

      Marek nic nie powiedział. Westchnął.

      – Marek… – Przytuliłam się do niego. – Przepraszam…

      Nie odezwał się.

      – Może chciałbyś sobie trochę od tego wszystkiego odpocząć? – zaproponowałam nagle. – Może chciałbyś wyjechać gdzieś z Jackiem? Może Ewka go puści? Kiedyś tak lubiłeś jeździć na dorsza…

      Markowi rozbłysły oczy. Za kawalerskich czasów często wypływali z chłopakami na morze. Pretekstem był dorsz. Jak było naprawdę? Chyba potrzebne im było piwo i trochę męskich rozmów. Wracał wyczerpany, czasem wiatrem, czasem morską chorobą, ale zawsze optymistycznie nastawiony do życia. Przynosił kilkanaście dorszy, które potem zwykle lądowały w zamrażalniku mojej mamy, która pewnego pięknego dnia powiedziała, że jak zobaczy jeszcze jednego dorsza, to go wyrzuci przez okno. Można zatem sądzić, że często pływał…

      – Mógłbym jechać? Naprawdę? – ucieszył się.

      – Chyba żartujesz, że się o to pytasz. Nie jesteś moją własnością. – Uśmiechnęłam się. – Jasne!

      * * *

      Następnego dnia miałam wolne. Musiałam wyrobić sobie nowy paszport, bo Marek namawiał mnie na nurkowanie w Egipcie. Chciał kupić mi piankę, zapisać na kurs. Wszystko we mnie krzyczało: „Po co? Przecież za chwilę będę w ciąży, a to naprawdę nieodpowiednie miejsce dla kobiety ciężarnej”. W końcu jednak stwierdziłam, że paszport mogę wyrobić. To nie jest równoznaczne z wyjazdem.

      Marek zadzwonił w momencie, gdy właśnie odchodziłam od okienka.

      – To był fantastyczny pomysł! – Usłyszałam jego uradowany głos. – Ewka nie ma nic przeciwko! Dziękuję ci, kochanie!

      Uśmiechnęłam się sama do siebie. Może odpocznie i wróci przychylniej nastawiony do świata.

      – Kiedy jedziecie? – zapytałam.

      – Wyobraź sobie, udało mi się wkręcić na ostatnią minutę. Były dwa miejsca. Ruszamy już dzisiaj. Prześpimy się u kumpla Jacka we Władysławowie i o siódmej wypłyniemy – mówił zachwycony. – Wskoczę po pracy na chwilę do domu, żeby się spakować. Mam nadzieję, że będziesz…

      – Ale… Jak to dzisiaj? – Usiadłam na pobliskiej ławce.

      – Jutro już wypływamy. Mieliśmy fuksa. Dwa ostatnie miejsca.

      – Marek, ale jutro… Wiesz…

      – Nie wiem, Werka, muszę kończyć. Kocham cię. Pa.

      – Pa.

      Siedziałam przez chwilę zmartwiona. Przecież jutro jest wyczekiwany co miesiąc pik owulacyjny. Albo w niedzielę. Marka nie będzie. Stracony miesiąc. Cholerny stracony miesiąc. Po cholerę kazałam mu jechać na tego dorsza? On nawet nie rozumie, co czuję… A ja nie potrafię mu tego wytłumaczyć.

      * * *

      Pojechał na tego dorsza. Z każdą godziną miałam wrażenie, że marnujemy czas. Że moglibyśmy się teraz kochać, teraz właśnie moglibyśmy począć nasze dziecko, a ten na morzu jakieś ryby będzie łowił. Kiedyś powiem naszemu dziecku:

      – Kochanie, byłabyś wcześniej na tym świecie, ale tatuś musiał jechać na ryby. Konkretnie dorsza. Dorsz to taka ryba morska, kochanie. Wprawdzie nie bardzo ją już lubię, przejadła mi się, ale cóż robić. Tatuś musiał z bandą mężczyzn napić się piwa i udawać, że łowi ryby.

      Parsknęłam śmiechem. A potem natychmiast zaszkliły mi się oczy. Pamiętam, że przemknęła mi przez głowę myśl, żeby pojechać tam za nim, tylko na chwilkę, zrobić, co trzeba, i grzecznie wrócić do domu.

      Nie myślałam wtedy, że zaczynam traktować swojego męża tylko i wyłącznie jako dawcę. Zniknęły emocje, nie było pożądania. Seks przypominał niemiecki porządek. Eins, zwei, eins, zwei… Pamiętam, jak kiedyś podczas przełączania kanałów natknęliśmy się na scenę seksu w niemieckim filmie. Dokładnie tak to wyglądało. On załatwił swoje, ona swoje, papieros, kołdra i spać. U nas nie było papierosa. Byłam tylko ja z cholernymi nogami w górze. Ale wtedy miałam cel. I nogi pod sufitem miały pomóc w jego realizacji.

      Zastanawiałam się, czy gdybym powiedziała Markowi, by został, zmieniłby plany weekendowe. Pewnie nie. A może nawet by zmienił, ale byłby na mnie wściekły. Po raz kolejny usłyszałabym, że jako człowiek już się dla mnie nie liczy, że jest tylko dawcą nasienia.

      Nie mogłam siedzieć sama w domu. Wieczorem zadzwoniłam do Ewy. Źle się czuła, nie chciała się spotkać. Pozostała Dominika. Wybrałam jej numer. Odebrała roześmiana.

      – Cześć, Werka! Właśnie miałam do ciebie dzwonić. Jestem we Władysławowie. Siedzę grzecznie i piję piwko i nawet nie zgadniesz, kogo spotkałam!

      Oczywiście zgadłam. Jeżeli Dominika się chwali, że kogoś spotkała, to na pewno musiał to być mój mąż. Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć.

      – Marek siedzi tu ze mną i cię pozdrawia. Nie chce za dużo pić, bo mówi, że rano jedzie na jakieś ryby – gadała jak nakręcona. – Jak mogłaś takiego przystojniaka samego wypuścić?

      No właśnie. Jak mogłam? Denerwowała mnie ta rozmowa i denerwowała mnie Dominika. Pamiętając jej słowa, że każdy wagonik można odczepić, nie byłam za bardzo zadowolona, że mój mąż natknął się na nią akurat w momencie, kiedy pojechał odpocząć i odreagować trudne chwile z wyłącznie prokreacyjnie nastawioną żoną.

      Czułam, że coś mnie ściska w środku. Marek nigdy nie dawał mi powodów do zazdrości, ale Dominika była nieobliczalna i zdolna do wszystkiego.

      Zrobiłam sobie kolację, ale nie mogłam niczego przełknąć. Co, jeżeli ona użyje swoich wdzięków, wystawi długie nogi i zatrzepocze rzęsami? A Marek pojechał odpocząć od żony…

      Siedziałam z telefonem w dłoni niemalże do północy. Czekałam na jakiegoś SMS-a, zwykłe dobranoc. Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam. Odebrał po chwili.

      – Śpisz już? – zapytałam. – Chciałam ci powiedzieć dobranoc.

      – Dobranoc. – Słyszałam w jego głosie uśmiech. – Odprowadzam Dominikę do hotelu i wracam do Jacka.

      – Nie ma go z wami?

      – Nie, szybko odpadł. Zostałem z Dominiką.

      – Sami? – Zaniepokoiłam się.

Скачать книгу