Скачать книгу

Już zbyt wiele razy zwracano jej uwagę, że nie powinna się pojawiać zbyt późno, bo rodziny innych chorych dostrzegły, że jest traktowana wyjątkowo. Nie chciała przyczynić się do powstania niezgodnego z regulaminem precedensu. Ani skandalu.

      Do mieszkania wróciła po dwudziestej pierwszej. Gdy tylko przekroczyła jego próg, poczuła wibrację komórki. Spodziewała się wiadomości z komendy lub laboratorium, lecz na wyświetlaczu pojawił się niezapisany numer. Mimo to Haler doskonale go znała.

      Przez chwilę wahała się, czy odebrać.

      Wędrowała palcem ponad ekranem, wreszcie jakby za sprawą impulsu stuknęła w grafikę zielonej słuchawki.

      – Ula… – powiedziała, nie siląc się na wesoły ton.

      – A więc nadal pamiętasz, jak się nazywam – odparł łagodny, kobiecy głos.

      – Masz do mnie pretensję? Chyba ci wszystko wytłumaczyłam.

      – Nie zadzwoniłaś…

      – Uwierz mi, że wiele razy próbowałam. Za każdym dochodziłam do wniosku, że to niepotrzebne.

      – Miałaś dać znać, jak się czujesz.

      – A ty – się nie martwić.

      Po drugiej stronie słuchawki rozległ się nerwowy chichot. Haler przeszła do sypialni, usiadła na łóżku i spojrzała na zawieszoną nad nim czarno-białą fotografię. Zdjęcie przedstawiało jej dziadków. Mogli mieć na nim około dwudziestu lat i przytulali się w naiwnej scenerii przedwojennego atelier. Doskonale pamiętała szczeciniasty wąs dziadka, który drażnił jej policzki, gdy ten ją całował.

      – Martwiłam się, gdy jako dziecko wlazłaś do studzienki kanalizacyjnej, żeby ratować kota. – Ula westchnęła. – Potem nie mogłaś z niej wyjść, a ja nie miałam bladego pojęcia, jak miałam ci pomóc. Pamiętasz to? Wtedy rzeczywiście byłam zmartwiona. Teraz nazwałabym to całkiem inaczej.

      Haler nie odpowiedziała.

      – Zawsze miałaś pierdolca na punkcie zwierząt… Mieszkasz z jakimś?

      – Nie. Nie mam na to czasu.

      – Aha…

      Na linii na moment zapadła niezręczna cisza. Tym razem Tamara odezwała się jako pierwsza.

      – W każdym razie dziękuję za kartkę pocztową i list. Mam nadzieję, że moja odpowiedź dotarła?

      – Tak. Poczułam się, jakbyśmy się przenieśli do dziewiętnastego wieku.

      – Musisz mnie zrozumieć…

      – Nigdy tego nie zrozumiem. Naprawdę, nigdy.

      Haler ciężko westchnęła. Wiedziała, że kiedyś musiało dojść do tej rozmowy. Zawsze ją odkładała i zawsze wydawało się jej, że jest na nią za wcześnie.

      Pogładziła palcami telefon. Położyła się i przymknęła oczy.

      – Śmiertelnie chorzy chyba mogą być niezrozumiali? – zapytała, a jej wargi wygięły się w sztucznym uśmiechu.

      – Nawet z tego nie żartuj. I naprawdę codziennie zastanawiam się, dlaczego tak po prostu uciekłaś. Jakbyś się poddała…

      A więc do tego zmierzała Ula. Dokładnie takiego przebiegu tej rozmowy się spodziewała. Miała od dawna przygotowaną odpowiedź.

      – Nie chciałam być dla nikogo ciężarem. Zostało mi tak niewiele osób, że wolałam je porzucić, aby kiedyś nie musiały się męczyć, patrząc na to, co się ze mną dzieje. Oto cała historia. Nie ma w niej żadnego drugiego dna.

      – To nie jest męka. Męką jest to, że się od wszystkich odcięłaś.

      – Uznałam, że tak będzie lepiej.

      – Diagnoza nie była jednoznaczna. Do tego…

      Haler gwałtownie się podniosła. W jej oczach pojawiły się łzy. Zacisnęła lewą pięść i wstała z łóżka.

      – Diagnoza nie była jednoznaczna co do tego, czy został mi rok, dwa czy może, jakimś cudem, pięć lat życia. Reszta jest zupełnie jasna. Pewnego dnia stanę się kurewskim ciężarem dla świata. – Przeszła do kuchni i oparła się o blat szafki. – Przeanalizowałam to na wszystkie strony. Uwierz mi, że miałam wystarczająco wiele czasu, żeby to przemyśleć. I nie, nie chcę, aby ktoś usiłował mi wybić z głowy decyzje, które podjęłam.

      – Decyzje? Tami, o jakich decyzjach ty mówisz?

      – Mówię właśnie o tym. Nie chcę, żeby każda rozmowa sprowadzała się do gadania tylko na mój temat.

      Haler odsunęła telefon od ucha i się rozłączyła. Jeszcze przez chwilę czekała, wpatrując się w jego ekran. Spodziewała się, że Ula zaraz oddzwoni. Ale nie.

      Otworzyła okno wiadomości tekstowej. Wpisała krótkie: „Przepraszam”.

      Po chwili jednak usunęła esemes i odłożyła telefon na szklany stolik kawowy. Przesunęła rosenthalowską filiżankę z dekoracją nawiązującą do dzieła Klimta.

      Wzięła prysznic i starała się ponownie skupić na sprawie zabójcy dziecka. Raz po raz odtwarzała w głowie szczegóły mieszkania, w którym doszło do zbrodni. Jej doskonała pamięć wyostrzała teraz kolejne detale. Jednak żaden z nich nie przybliżał jej do mordercy.

      Po wczorajszej bezsennej nocy była padnięta. Zaraz po prysznicu powlekła się do łóżka i otuliła szczelnie kołdrą. Powiodła wzrokiem po pomalowanej na czarno sztukaterii wykańczającej zespolenie ścian oraz sufitu jej apartamentu. Zgasiła światło.

      Przez kilka minut myślała o Uli i o ich rozmowie.

      Nie.

      Nie było o czym myśleć.

      Już raz postanowiła, że przyjaźń nie może być ciężarem.

      Powoli jej myśli strzępiły się i uciekały w zaskakujących kierunkach. Nagle coś przyszło jej do głowy.

      Kielich zamienił się w określone, bardzo klarowne skojarzenie. Skojarzenie powiązane z czerwonymi bazgrołami, które sprawca wykonał po śmierci dziecka.

      Wiedziała, że powinna zapisać tę myśl, lecz była zbyt zmęczona. Przekonywała się, że rano na pewno będzie ją pamiętać.

      Na pewno.

      Jak zawsze.

      Zasnęła.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAAAAAQABAAD//gBBSlBFRyBFbmNvZGVyIENvcHlyaWdodCAxOTk4LCBKYW1l cyBSLiBXZWVrcyBhbmQgQmlvRWxl

Скачать книгу