ТОП просматриваемых книг сайта:
DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham
Читать онлайн.Название DZIEŃ ROZRACHUNKU
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-073-5
Автор произведения John Grisham
Жанр Крутой детектив
Издательство OSDW Azymut
10 Część trzecia. Zdrada Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50
11 Od autora
12 Przypisy
Rozdział 1
W chłodny ranek na początku października 1946 roku Pete Banning zbudził się jeszcze przed wschodem słońca i wiedział, że już nie zaśnie. Leżąc w łóżku, długo wbijał wzrok w ciemny sufit i po raz tysięczny zadawał sobie pytanie, czy starczy mu odwagi. W końcu, gdy za oknem zrobiło się szaro, pogodził się z twardą rzeczywistością: z tym, że musi zabić. Przymus, który mu to nakazywał, był tak silny, że Pete nie mógł dalej normalnie funkcjonować. Nie mógł być tym, kim był, dopóki tego nie zrobi. Zaplanowanie zabójstwa było łatwe, choć trudne do wyobrażenia. Jego reperkusje miały się ciągnąć przez dziesięciolecia i odmienić życie tych, których kochał, i tych, których nie kochał. Bezwzględność, z jaką dokona tego czynu, miała przejść do legendy, choć z pewnością nie zależało mu na sławie. Zgodnie ze swoją naturą, wolałby uniknąć rozgłosu, lecz było to niemożliwe. Nie miał wyboru. Prawda wyszła powoli na jaw i kiedy zdał sobie z niej w pełni sprawę, zabójstwo stało się tak samo nieuniknione jak wschód słońca, na który patrzył.
Powoli się ubrał – po nocy jego pokiereszowane na wojnie nogi były jak zawsze sztywne i obolałe – a potem przeszedł przez pogrążony w ciemności dom do kuchni, zapalił przyćmione światło i nastawił kawę. Kiedy się parzyła, stanął sztywno wyprostowany przy kuchennym stole, splótł ręce na karku i ostrożnie ugiął oba kolana. Skrzywił się, gdy nagły ból przeszył go od bioder aż do kostek, ale wytrzymał w tej pozycji całe dziesięć sekund. Następnie wyprostował się i kilkakrotnie powtórzył ćwiczenie, za każdym razem kucając niżej. W lewej nodze miał metalowe druty, w prawej odłamki szrapnela.
Nalał sobie kawy, posłodził ją i dodał mleka, po czym wyszedł na tylną werandę i omiótł wzrokiem swoją ziemię. Słońce wyłoniło się już zza horyzontu i żółtawe światło kładło się na morzu bieli. Pola były gęste i ciężkie od przypominającej dziewiczy śnieg bawełny i każdego innego dnia Pete uśmiechnąłby się na myśl o obfitych zbiorach. Ten dzień nie skłaniał jednak do uśmiechu; tego dnia miały się polać łzy, wiele łez. Ale nie zabijając, okazałby się tchórzem, a to było do niego niepodobne. Popijając kawę, delektował się pięknem swojej ziemi i czerpał z niej otuchę. Pod białą pierzyną bawełny leżała warstwa żyznego czarnoziemu, który należał do Banningów od ponad stu lat. Ci, którzy dzierżyli władzę, dopadną go i zapewne skażą na śmierć, ale ziemi nikt nie ruszy i dalej będzie żywiła jego rodzinę.
Posokowiec Mack obudził się z drzemki i dołączył do niego na werandzie. Pete zagadał do psa i pogładził go po łbie.
Bawełna sypała się z torebek nasiennych i zbieracze już wkrótce mieli wsiąść na wozy i wyruszyć w odległe krańce plantacji. Jako chłopak Pete towarzyszył podczas zbiorów czarnym robotnikom i przez dwanaście godzin dziennie ładował z nimi do worków bawełnę. Banningowie byli właścicielami ziemskimi, ale w przeciwieństwie do żyjących z cudzego znoju dekadenckich plantatorów nigdy nie uchylali się od pracy fizycznej.
Sącząc kawę, patrzył, jak robi się coraz jaśniej i coraz bielszy jest bawełniany śnieg. Z oddali, zza obory i kurnika, dobiegały głosy czarnych, którzy zbierali się przy szopie z ciągnikami przed kolejnym długim dniem pracy. Znał tych ubogich mężczyzn i kobiety od najmłodszych lat, ich przodkowie obrabiali tę ziemię od stulecia. Co się z nimi stanie po tym, jak dokona zabójstwa? Tak naprawdę nic strasznego. Niewiele potrzebowali, by przeżyć, i niewiele wiedzieli. Jutro staną w milczeniu w tym samym miejscu, poszepczą przy ognisku i wyruszą na pole, bez wątpienia z ciężkim sercem, ale pragnąc jak zwykle wykonać to, co do nich należy, i odebrać zapłatę. Zbiory będą trwały nadal, niezakłócone i obfite.
Dopił kawę, postawił filiżankę na balustradzie i zapalił papierosa. Pomyślał o swoich dzieciach. Joel studiował na ostatnim roku na Uniwersytecie Vanderbilta, Stella na drugim roku w Hollins; cieszył się, że nie ma ich w domu. Wyobrażał sobie, jak bardzo będą cierpieć i wstydzić się tego, że ich ojciec siedzi za kratkami, ale wiedział, że jakoś to przeżyją, podobnie jak robotnicy rolni. Oboje byli inteligentni, zrównoważeni, no i zawsze będą mieli ziemię. Ukończą studia, ona wyjdzie dobrze za mąż, on się dobrze ożeni i będzie im się wiodło.
Paląc papierosa, wziął filiżankę, wrócił do kuchni i podszedł do telefonu, by zadzwonić do swojej siostry, Florry. Była środa, dzień, kiedy spotykali się na śniadaniu, więc Pete potwierdził, że wkrótce u niej będzie. Wylał fusy, zapalił kolejnego papierosa, zdjął z kołka na drzwiach kurtkę, po czym przeciął razem z Mackiem podwórko i ruszyli ścieżką biegnącą wzdłuż ogrodu, w którym Nineva i Amos uprawiali warzywa dla Banningów i ich domowników. Kiedy mijał oborę, usłyszał, jak Amos przemawia do krów, szykując się do dojenia. Przywitał się z nim i rozmawiali przez chwilę o pewnym tłustym wieprzu, którego mieli zarżnąć w sobotę.
Ruszył dalej, nie utykając, mimo że bolały go nogi. Obok szopy z maszynami rolniczymi zebrani przy ognisku czarni rozmawiali i pili kawę z cynowych kubków. Na jego widok umilkli.
–