Скачать книгу

zakotwiczyć, ale nie wpuszczajcie załóg na pokład, dopóki sprawa nie zostanie ostatecznie wyjaśniona.

      – Nie jestem pewien, czy…

      – Proszę nie zapominać, że to mnie, jako głównodowodzącemu flotą, podlega wszystko, co lata w tym układzie i jest opatrzone identyfikatorem wojskowym.

      – No dobrze, spróbujemy ich przetrzymać – odpowiedział po krótkim zastanowieniu Rommel. Choć w jego głosie brak było zdecydowania, Krawczenko odetchnął z ulgą. Uwarunkowanie tamtego wciąż jeszcze nie dało o sobie znać, a nawet jeśli, to nieznacznie.

      Jemu samemu z każdą chwilą myślało się coraz trudniej, gdzieś z tyłu głowy i w skroniach czuł już znajome ukłucia bólu. Wgrane w umysł psychologiczne blokady powolutku zaczynały się uaktywniać. A to przecież był dopiero początek, przygrywka do tego, co miało się wydarzyć w ciągu najbliższych godzin.

      Zamknął kanał komunikacyjny i wyjął słuchawkę z ucha. Mała, nie większa od ziarna fasoli i nafaszerowana mikrosensorami grudka żelu na powrót przyjęła idealnie kulisty kształt.

      – Proszę wywołać tę łajbę – powiedział do Tsugawy, który znowu siedział na fotelu szefa sekcji łączności, samodzielnie zastępując całą obsadę wieloosobowego stanowiska.

      Radiowcy, podobnie jak większość personelu mostka dowodzenia, zostali tymczasowo oddelegowani do hangarów przeładunkowych, gdzie wraz z resztą załogi przygotowywali maszyny i sprzęt do mających się wkrótce rozpocząć procedur aprowizacyjnych.

      Za pulpitami konsoli, nie licząc obu dowódców, pozostało jedynie kilka osób.

      – Wysyłam klucz identyfikacyjny. Transmisja protokołu komunikacyjnego w toku. Klucz identyfikacyjny przyjęty. Protokół przyjęty – wyrecytował monotonnym głosem komandor, przedzierając się przez kolejne sekwencje obwarowanej licznymi zabezpieczeniami procedury komunikacji międzyokrętowej. – Transmisja zwrotna, dekodowanie klucza, protokół przyjęty. Kanał otwarty, przekierowuję transmisję na terminal dowodzenia.

      Moduł łączności na konsoli Krawczenki rozbłysnął światełkami. Żelowa słuchawka znowu powędrowała do ucha.

      – Mówi admirał Siergiej Krawczenko, dowódca Zjednoczonej Floty Układu Epsilon Eridani – oznajmił oficjalnym tonem. – Nadaję z pokładu krążownika flagowego „Pandemonium”. Zidentyfikujcie się. Odbiór.

      Z uwagi na dzielącą oba zgrupowania odległość odpowiedź z masowca nadeszła z siedmiosekundowym opóźnieniem.

      – Ku chwale Związku, panie admirale! – zadudnił z głośników potężny baryton. – Melduje się major Wladimir Litwinow, dowódca Pierwszego Związkowego Korpusu Obrony Orbitalnej! Odbiór! – huknęło na koniec, aż zatrzeszczały membrany systemu nagłośnienia.

      Krawczenko skrzywił się, jakby miał w ustach gruby plaster cytryny. Dobrze znał tego tłustego skurczybyka, wiedział o jego rozległych koneksjach zarówno w Radzie Związku, jak i obsługującej ją machinie biurokratycznej.

      – Orbitalny Korpus Ochrony? – zapytał, celowo przekręcając nazwę formacji, żeby odrobinę zbić tamtego z pantałyku. – Pierwsze słyszę. To jakaś nowa formacja? Odbiór.

      W czasie gdy jego słowa, przekształcone w kierunkowe impulsy radiowe, mknęły do anten odbiorczych masowca, odwrócił się z fotelem do Tsugawy.

      – Nie będzie łatwo – westchnął, masując skronie.

      – Nie będzie – potwierdził komandor. On również miewał w przeszłości do czynienia z Litwinowem, z racji stanowiska chyba nawet częściej niż Krawczenko. Jako rodowitemu AEgirczykowi było mu również o wiele trudniej porozumieć się z tym nie dość, że butnym, to jeszcze wyjątkowo silnie warunkowanym aparatczykiem.

      – Okropny służbista – zauważył.

      – Nowa, nawet bardzo nowa! – ryknęły nagle głośniki. – W zasadzie jeszcze w organizacji! Nie wiem, gdzie ostatnio podziewał się pan i cała pańska funta kłaków niewarta flota, i zasadniczo mam to gdzieś, ale wiem, że na pewno słyszał pan, jaki numer odwinęły nam Skunksy. Ten jebany Oumuamua ogołocił ze sprzętu obronnego prawie cały sektor! Zbieranina, którą pan widzi, to aktualnie wszystko, czym dysponujemy jako suwerenna organizacja! Potrzebujemy zaopatrzenia, części zamiennych i ogólnie całej tej stacji. Na mocy dekretu Rady Związku ma ona zostać zaadaptowana na tymczasowy habitat! Odbiór!

      Gdy głośniki ucichły, Krawczenko nerwowym ruchem odepchnął sprzed twarzy ramię mikrofonu i przez kilka długich chwil siedział nieruchomo, wpatrując się w milczeniu w ekran taktyczny.

      – Co pan o tym myśli, komandorze? – zapytał w końcu, nie odwracając wzroku od wielkiego wyświetlacza. Przez na wpół opuszczoną przesłonę wizjera dziobowego wpadało na mostek mdłe światło, emitowane przez jupitery pozycyjne krążownika.

      – O ile dobrze pamiętam, zarówna ta, jak i pozostałe stocznie mobilne znajdują się pod wspólnym zarządem Zjednoczonych Organizacji…

      Tsugawa położył na blacie terminal osobisty i szybko wystukał coś na klawiaturze.

      – Bez zgody Rady Zjednoczenia pańska organizacja, panie admirale, nie może przejąć tej instalacji – powiedział, zerkając spod czoła na Krawczenkę. – To byłoby jawne naruszenie postanowień traktatów zjednoczeniowych… Chyba że dekret został parafowany przez delegata Rady w trybie procedury kryzysowej – dodał po chwili.

      – Zażądamy uwierzytelnionej kopii tego kwitu – zdecydował Krawczenko.

      – A jeśli okaże się, że posiada stosowne podpisy?

      – Wtedy przekażę panu dowodzenie. Kryzys czy nie, flota musi uzupełnić zapasy, inaczej straci zdolność operacyjną! Mało tego, włączymy eskortę masowca w skład zgrupowania.

      – Zamierza pan przejąć te okręty?! – zdumiał się Tsugawa.

      – A niby czemu nie? Od roku monituję o uzupełnienia, ślę zapotrzebowania do stoczni orbitalnych, żebrzę w komisjach o przydziały. I nic, jak grochem o ścianę. Albo brak odpowiedzi, albo jakieś durne wymówki, że produkcja nie nadąża, że brak środków na zbrojenia, że to, że tamto. A tu proszę! – Krawczenko wycelował palec w ekran. – Ponad setka nowiuteńkich maszyn! Dam sobie rękę uciąć, że w ładowniach mają ich zaparkowanych drugie tyle. Widzi pan środkowe moduły tej łajby? – Wyszedł zza konsoli i stanął naprzeciwko wyświetlacza. – Przecież to nic innego, jak sczepione ze sobą hangary jednostek wsparcia artyleryjskiego. Ten spasiony klaun targa minimum cztery eskadry torpedowców, a może nawet i fregaty!

      – Moduły hangarowe wykorzystywane są też do relokacji ludności cywilnej – przypomniał Tsugawa. – Równie dobrze mogą tam teraz przebywać rezydenci ze zniszczonych habitatów.

      – Bzdura! Trwają turnusy rehabilitacyjne, połowa związkowych przebywa w enklawach na AEgirze. Niemożliwe, żeby udało się ich w tak krótkim czasie podjąć z planety! – żachnął się Krawczenko.

      – Panie admirale, obstawa „Herkulesa” znalazła się w zasięgu wiązek skanujących! – zameldował kanonier.

      Kokon sensoryczny poruszył się nieznacznie, na zamocowanych wokół ekranach pojawiła się wizualizacja pozycji tych okrętów eskorty krążownika, które otrzymały z niego zaopatrzenie i nie musiały teraz czekać w kolejce do zadokowania przy stacji. Symbolizujące je znaczniki otoczone były pulsującymi czerwienią obwódkami. Admirał natychmiast chwycił za mikrofon.

      – Majorze Litwinow! – ryknął, aż na siatkę urządzenia trysnęły kropelki śliny. – Proszę natychmiast przerwać namierzanie! Nie macie przed sobą konwoju pieprzonych wycieczkowców, tylko okręty wojenne, i to w trakcie operacji militarnej! Nasze systemy defensywne

Скачать книгу