Скачать книгу

nic nie odpowiedziała, tylko zmusiła się do uśmiechu i wysiadła z auta. Kiedy machała ręką na pożegnanie, szkolny autobus zatrzymał się za Evą i zaczęli się z niego wysypywać uczniowie.

      Lexi ze zwieszoną głową ruszyła przed siebie. Tyle razy była „tą nową”, że nauczyła się kamuflażu. Najlepsza taktyka to wtopić się w tłum, zniknąć. W tym celu należało wbić wzrok w ziemię i szybko przebierać nogami. Zasada pierwsza: nie zatrzymuj się. Zasada druga: nie podnoś wzroku. Przewidywała, że jeżeli zastosuje się ściśle do tych zasad, to już w piątek będzie po prostu jedną z dziewczyn w pierwszej klasie, a potem spróbuje się z kimś zaprzyjaźnić. Tylko że to nie będzie łatwe. Co mogła mieć wspólnego z tutejszymi rówieśnikami?

      Kiedy doszła do Budynku A, sprawdziła jeszcze raz plan lekcji. Tak. Sala 104. Wmieszała się w gromadę – wszyscy się tu chyba znali – i poddała się prądowi żywej rzeki. W klasie uczniowie wsuwali się na swoje miejsca, prowadząc ożywione rozmowy.

      Zatrzymała się, i to był błąd. Podniosła głowę, żeby się rozejrzeć, w klasie zrobiło się cicho. Gapili się na nią, a potem zaczęły się szepty. Ktoś się roześmiał. Lexi była boleśnie świadoma swoich wad – szerokie czarne brwi, krzywe zęby, mocno kręcone włosy, obciachowe dżinsy i jeszcze bardziej obciachowa bluza. Tutaj każdy podrostek nosił aparat ortodontyczny i w wieku szesnastu lat dostawał nowy samochód.

      W głębi klasy jakaś dziewczyna pokazała ją palcem i zachichotała. Siedząca obok niej koleżanka pokiwała głową. Lexi wydawało się, że słyszy „ładny motylek”, a potem: „sama go zrobiła?”.

      Wstał jakiś chłopak i w klasie znów zapadła cisza.

      Lexi wiedziała, kto to jest. W każdej szkole był ktoś taki – przystojny, popularny, wysportowany chłopak, który dostawał to, czego zapragnął, nawet się specjalnie nie starając. Kapitan drużyny futbolowej i przewodniczący klasy. A ten – w jasnoniebieskiej koszulce od Abercrombiego i workowatych dżinsach, złotowłosy, uśmiechnięty i pewny siebie – wyglądał jak Leonardo DiCaprio.

      Szedł w jej stronę. Po co? Czy stała za nią jakaś inna, ładniejsza dziewczyna? Czy zamierzał zrobić coś, co ją upokorzy, a jego przyjaciół rozśmieszy?

      – Cześć! – rzucił.

      Czuła, że wszyscy na nich patrzą, uważnie obserwują. Przygryzła dolną wargę, żeby ukryć krzywe zęby.

      – Cześć!

      Uśmiechnął się.

      – Susan i Liz są wredne. Nie daj się im. Motyl jest super.

      Stała jak idiotka, oszołomiona jego uśmiechem. Weź się w garść, Lexi. Widziałaś niejednego przystojniaka. Powinna coś powiedzieć, choćby się uśmiechnąć. No, zrób coś.

      – Chodź – powiedział, biorąc ją pod rękę.

      Drgnęła, jakby przeskoczyła między nimi iskra.

      Powinien się ruszyć, gdzieś ją poprowadzić. Dlatego dotykał jej ramienia, tak? Ale on stał w miejscu i tylko na nią patrzył. Jego uśmiech zgasł. Raptem zaparło jej dech, cały świat gdzieś odpłynął, została tylko jego twarz, tylko jego zdumiewająco zielone oczy.

      Zaczął coś mówić, ale serce Lexi łomotało tak szybko, że nie słyszała słów, chwilę potem już się od niej oddalał, odciągany przez piękną dziewczynę w spódniczce nie dłuższej niż płócienna serwetka do obiadu.

      Lexi stała w bezruchu o chwilę za długo, zagapiona w jego plecy, wciąż nie mogąc złapać tchu. Wreszcie przypomniała sobie, gdzie i kim jest: tą nową w błyszczącej różowej bluzie. Pochyliła głowę tak nisko, że aż dotknęła brodą mostka, i ruszyła szybko przed siebie, do krzesła w tylnym rzędzie. Wsunęła się na śliskie siedzisko równo z dzwonkiem.

      Gdy nauczyciel snuł opowieść o początkach Seattle, Lexi wciąż od nowa odtwarzała w myślach pamiętny moment. Wmawiała sobie, że tamto dotknięcie nic nie znaczyło, lecz na próżno. Co on chciał jej powiedzieć?

      Po skończonej lekcji ośmieliła się na niego spojrzeć. Ruszył z gromadą uczniów, śmiejąc się z czegoś, co powiedziała dziewczyna w mini. Przy ławce Lexi przestał się śmiać, spojrzał na nią, ale się nie uśmiechnął ani nie przystanął. Szedł dalej.

      Pewnie, że nie przystanął. Wstała powoli i skierowała się do drzwi. Przez resztę poranka przemierzała zatłoczone korytarze z dumnie podniesioną głową, lecz w południe zaczęła wlec się noga za nogą, a najgorsze było jeszcze przed nią.

      Lunch w nowej szkole to piekło. Nie wiadomo, co jest grane, kto z kim i dlaczego, możesz więc naruszyć ustalony porządek towarzyski, jeżeli ośmielisz się usiąść tam, gdzie nie powinieneś.

      Pod drzwiami stołówki Lexi przystanęła. Sama myśl, że tam wejdzie, zostanie poddana oględzinom i oceniona, była dziś ponad jej siły. Zwykle wykazywała większą wytrzymałość, ale pan Popularny wytrącił ją z równowagi, sprawił, że zapragnęła niemożliwego, a z doświadczenia wiedziała, jak może zaszkodzić taka tęsknota. Strata czasu. Cofnęła się i wyszła na dwór, na słońce. Pogrzebała w plecaku, wyjęła lunch zapakowany przez Evę i zaczytaną książkę Jane Eyre. Niektóre dzieci mają pluszowe zwierzaki albo kocyk z wczesnego dzieciństwa. Lexi miała Jane.

      Zaczęła spacerować po kampusie, rozglądając się za miejscem, gdzie mogłaby usiąść i poczytać, przegryzając kanapki. Zauważyła nieopodal ładne drzewko na trójkątnym trawniku, lecz to nie ono przykuło jej uwagę. Zaciekawiła ją dziewczyna siedząca po turecku pod zielonym baldachimem gałęzi, pochylona nad książką. Jasne włosy miała luźno zaplecione w dwa warkocze. Swoim ubiorem – zwiewna spódniczka z różowego tiulu, czarny top bez rękawów i czarne trampki – dawała wyraźny sygnał.

      Lexi umiała ten sygnał odczytać: nie jestem taka jak ty, nie potrzebuję cię.

      Przez kilka lat ona też się tak ubierała, w czasach kiedy nie chciała zawierać przyjaźni, kiedy bała się, że ktoś ją spyta, gdzie mieszka i jaka jest jej mama.

      Głęboko odetchnęła i ruszyła w stronę dziewczyny. Kiedy już się do niej zbliżyła, przystanęła. Chciała powiedzieć coś odpowiedniego, ale nic jej nie przychodziło do głowy.

      Dziewczyna podniosła wzrok znad książki. Była wątła, miała trądzik i zielone oczy obwiedzione zbyt szeroką fioletową kreską. Kolorowe gumki akcentowały aparat na zębach.

      – Cześć! – powiedziała Lexi.

      – Nie ma go tu. I nie przyjdzie.

      – Kto?

      Dziewczyna wzruszyła ramionami i wróciła do lektury.

      – Skoro nie wiesz, to i tak bez znaczenia, prawda?

      – Mogę koło ciebie usiąść?

      – Towarzyskie samobójstwo – odparła dziewczyna, nie podnosząc wzroku.

      – Co?

      Dziewczyna znów na nią spojrzała.

      – Usiąść przy mnie to popełnić towarzyskie samobójstwo. Nawet ci z kółka teatralnego ode mnie stronią. Tak. Jest aż tak źle.

      – A więc nie dostanę się do drużyny cheerleaderek? To ci dopiero tragedia.

      Dopiero teraz dziewczyna okazała Lexi zainteresowanie. Na jej ustach zaigrał uśmieszek.

      – Dziewczynom zwykle na tym zależy.

      – Naprawdę? – Lexi upuściła plecak na trawę. – Co czytasz?

      – Wichrowe wzgórza.

      Lexi pokazała swoją książkę.

      –

Скачать книгу