Скачать книгу

– odparł mężczyzna i dziwnie spojrzał na córkę.

      Zmieszała się. Mimowolnie dotknęła palcami srebrnego krzyżyka, zawieszonego na łańcuszku.

      – To takie dziecięce marzenie – powiedziała szybko. – Ale jeśli tatko pozwoli, to może jakieś inne kursa skończę, żeby zarabiać i przydać się do czegoś.

      – Dziecko, na cóż ci zarabiać? Szkołę skończysz, gospodarna jesteś, maniery masz piękne. Za mąż ci trza, a nie do pracy. Póki co przy rodzinie zostaniesz. Na cóż ci zarabiać? – powtórzył speszony. – Twoja matka nigdy się na to nie zgodzi. Całe życie mi powtarza, że ty nie z takich, co… – Urwał i odchrząknął.

      Dziewczyna spuściła głowę. Kosmyk jasnych włosów wysunął się ze wstążki i poruszany wiatrem ocierał się delikatnie o jej twarz.

      – Niech się tatko nie martwi. Może zresztą inny los mi pisany? – powiedziała cicho, gładząc srebrny krzyżyk.

      – Jaki los?

      – Tyle wokół dzieje się ważnych rzeczy, więc i ja chciałabym być pomocna. Zobaczymy, co Bóg da.

      Mężczyzna przyglądał się jej przez chwilę w milczeniu, jakby roztrząsał jakąś niewesołą myśl.

      – Ano zobaczymy – mruknął.

      * * *

      – Gospodyni! – krzyknął parobek. – Jadą następne wozy!

      Wypadł z podwórka i, kulejąc, popędził dróżką w kierunku ciągniętej przez woły furmanki wyłożonej słomą.

      – Do nas już nie! – powiedział ostro do woźnicy, gdy ten chciał skręcić w stronę gospodarstwa. – U nas już pełna stodoła rannych, jedźcie w dół do wioski, do wójta.

      – Czyś ty zdurniał, Wasyl? – Wąsaty furman wzruszył ramionami. – Toż wójt mnie do was przysyła. Już wszędzie pełno, w karczmie nawet leżą i na zmiłowanie czekają. A u was Katarzyna na ziołach zna się, to może którego nieboraka zratuje. Bo zanim doktór z miasteczka przyjedzie, to połowa tych chłopaków na zmarnowanie pójdzie. – Obrócił się i długim biczyskiem wskazał na leżących na sianie żołnierzy. – Sam obadaj.

      Poupychani na wozie jeden obok drugiego zakrwawieni, obszarpani i brudni mężczyźni nie wydawali z siebie nawet jednego jęku. Patrzyli nieruchomo w szare niebo zaciągnięte deszczowymi chmurami.

      – Coś mi się widzi, że ten na końcu to już na księży cmentarz musi, nie do nas – mruknął Wasyl i przeżegnał się.

      Wąsacz podciągnął się na koźle i spojrzał we wskazanym kierunku.

      – No, jemu bebechy karabinem poszarpało, to i nie dziw, że już nie dycha – mruknął.

      Nagle uniósł czapkę w geście powitania.

      – To jakże będzie panienko Marysiu? – spytał, patrząc na dziewczynę, która szybkim krokiem zbliżała się do wozu od strony gospodarstwa. – Można ich do was?

      Dziewczyna otuliła się czarną chustą narzuconą na sukienkę, której rękawy pobrudzone były krwią. Nawet nie spojrzała na woźnicę, rzuciła tylko okiem na rannych.

      – Zajeżdżajcie, a szybko – poleciła. – Wasyl, pomożesz przenieść ich do izby.

      – Do izby? A co na to gospodyni?

      – Matka zrobi, o co poproszę – odparła z pewnością w głosie. – W stodole już nie ma miejsca.

      Drobnym, pełnym gracji krokiem ruszyła za wozem, który, skrzypiąc i kołysząc się na nierównościach błotnistej drogi, wtoczył się powoli na podwórko i zatrzymał przed obszerną chałupą.

      – Pić – jęknął nagle jeden z młodych żołnierzy.

      Dziewczyna przywołała kuzynów, żeby pomogli parobkowi wnosić rannych do środka. Sama wyprzedziła ich, by wskazać miejsca, gdzie mogli ich układać.

      – Ostrożnie, Wasyl. Połóż go tu, na ławie – poleciła, gdy parobek wszedł do izby, niosąc półprzytomnego mężczyznę. – Przynieś mi z sypialni wszystkie poduszki i pledy, jakie znajdziesz. I zawołaj do mnie Irenę, będzie potrzebna. – Zakrzątnęła się wokół rannego.

      – Pić – szepnął znowu.

      Maria zaczerpnęła wody z garnka stojącego na piecu. Ostrożnie uniosła głowę mężczyzny owiniętą brudnym bandażem i pozwoliła mu upić łyk.

      – Jeszcze – poprosił, gdy odsunęła kubek od bladych ust.

      – Na razie nie można – powiedziała łagodnie. – Zaraz obejrzę pana głowę. Trzeba zmienić opatrunek i zaparzyć ziół na gorączkę. Niech się pan nie martwi, wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnęła się z otuchą.

      Gdy się nad nim pochylała, koniec jasnego warkocza połaskotał żołnierza po zakrwawionym policzku. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na nią nieco przytomniej.

      – Dziękuję – szepnął słabo. – Gdzie ja jestem?

      – Spokojnie. Jest pan bezpieczny w naszej wsi. Potyczka przeszła bokiem.

      – A inni?… Co z moim plutonem?

      – Wszyscy ranni są teraz rozwożeni po chałupach. Dopóki wojsko po was nie przyśle, postaramy się pomóc, jak umiemy. – Sięgnęła do kieszeni sukienki i białą jak śnieg chusteczką otarła krew z policzka mężczyzny.

      – Jak pani… na imię? – Z trudem przełknął ślinę.

      – Maria. A panu?

      – Wa… Wacław. – Starał się uśmiechnąć, ale skurcz bólu przeszył jego ciało.

      – Niech się pan nie rusza, panie Wacławie. Wszystko będzie dobrze. Bóg pana nie opuści – odparła spokojnie, dotykając krzyżyka na piersi. – O, Irena, dobrze, że jesteś. – Spojrzała na młodziutką dziewczynę, która weszła do izby. – Przynieś te nowe prześcieradła, które matka przywiozła z miasta, i podrzyj je na pasy.

      – Nowe prześcieradła?

      – Nie patrz tak na mnie. Musimy z czegoś zrobić bandaże. Pospiesz się – zarządziła. – I każ Wasylowi przynieść dużo wody. Kiedy ich opatrzymy, trzeba będzie zmyć tę całą krew z podłogi.

      * * *

      Czerwiec 2013 roku, Małopolska

      – O Matko Przenajświętsza! – Przestraszona Joanna poderwała się z pościeli.

      Ostre światło księżyca wpadające przez niedosunięte zasłony zmusiło ją do zmrużenia powiek. Przez chwilę oddychała głęboko, starając się uspokoić.

      Brązowy jamnik leżący na puchatym dywaniku obok jej łóżka uniósł łeb i czarnymi jak węgielki oczyma spojrzał na swoją panią. Gdy zapiszczał, rozejrzała się po sypialni przytomniejszym wzrokiem i odetchnęła.

      – Cicho, Tofik, cicho – uspokajała. – To tylko sen. Jak dobrze, że to tylko sen. Tyle krwi…

      Wytarła ręką spocone czoło, poprawiła poduszkę i położyła się, naciągając na siebie cienki koc mimo gorąca. Pies zaskomlał cicho, opierając się przednimi łapkami o ramę łóżka.

      – No dobrze, wskakuj – złamała się. – Ale tylko dzisiaj. – Wciągnęła go na materac i przytuliła się do ciepłego psiaka. – To przez ten cholerny księżyc! – mruknęła. – Znowu jest pełnia.