ТОП просматриваемых книг сайта:
Białe kości. Graham Masterton
Читать онлайн.Название Białe kości
Год выпуска 0
isbn 978-83-8125-929-3
Автор произведения Graham Masterton
Серия Katie Maguire
Издательство OSDW Azymut
Wyrwał jej telefon z dłoni, po czym z całej siły wymierzył jej cios pięścią w policzek, tak silny, że dziewczyna uderzyła głową w boczną szybę.
– Boże! – krzyknęła. – Przestań! Wypuść mnie! Przestań!
Tym razem kierowca gwałtownie nacisnął hamulec. Samochód przez chwilę ślizgał się, po czym stanął na poboczu. Fiona złapała za klamkę, jednak centralny zamek uniemożliwił jej otwarcie drzwi.
– Wypuść mnie! Zwariowałeś? Wypuść mnie!
Uderzył ją po raz drugi, tym razem w nos, miażdżąc jego chrząstkę. Fiona zaczęła krwawić. Złapał ją za ramiona i kilkakrotnie, mimo jej szaleńczych wysiłków, by się wyrwać, uderzył jej głową w boczną szybę.
– Mogłaś… mogłaś mi tego oszczędzić – mruczał, uderzając głową dziewczyny w szybę, a potem w karoserię. – Mogłaś tu spokojnie siedzieć i zachowywać się jak dobra… mała… dziewczynka.
Chwycił garść jej jasnych włosów, przyciągnął głowę dziewczyny do siebie, po czym ostatni raz trzasnął nią w szybę z taką siłą, że natychmiast straciła przytomność, a krew zaczęła równym strumieniem płynąć z jej nosa i ust.
Przez kilka minut siedział bez ruchu, ciężko oddychając.
– Cholera – westchnął.
Wreszcie znów uruchomił samochód, ostrożnie powrócił na drogę i kontynuował jazdę. Fiona siedziała obok niego, podskakując bezwładnie, kiedy samochód napotykał nierówności i dziury. Od czasu do czasu spoglądał na nią i ze złością potrząsał głową. Nie był przyzwyczajony do dziewcząt, które tak szybko dochodziły do wniosku, że zamierza je zabrać ze sobą. Zazwyczaj uśmiechały się aż do chwili, kiedy ich oczom ukazywały się sznury. Czasami zaś uśmiech nie znikał z ich twarzy nawet wtedy, kiedy już były związane.
* * *
Skręcił w lewo, na strome wzgórze, po którym hulał wiatr. Rosły na nim gęste pokrzywy i naparstnice o brązowych nasionach. Na szczycie znajdowała się brama sklecona z pięciu poprzecznych desek, na których szkliły się grube krople deszczu. Za bramą stała ponura chata. Jedna z jej ścian była całkowicie pokryta bluszczem. Objechał chatę, aż znalazł się w ogrodzie na tyłach i zatrzymał auto obok zapuszczonego zagonu warzywnego. Tego miejsca nie można było wypatrzyć z drogi.
Wysiadł z samochodu i zobaczył kilkanaście wron usadowionych na drutach telefonicznych nad jego głową. Klasnął w dłonie, krzyknął: „Precz!”, ale żadna nawet się nie poruszyła. Wszystkie siedziały zwrócone na południowy zachód, w kierunku, z którego wiał wiatr.
Otworzywszy drzwi po stronie pasażera, pociągnął Fionę w kierunku chaty. Jej buty głośno szurały na popękanym betonie. Wciąż była nieprzytomna, lecz już nie krwawiła. Zakrzepła krew utworzyła nad jej ustami czarne wąsy. Ułożył dziewczynę na ziemi i zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu kluczy.
– Cholera. Cholera jasna! – powtórzył kilkakrotnie jak litanię.
Wreszcie znalazł klucz i wsunął do zamka w zielonych drzwiach chaty i otworzył je, naparłszy ramieniem. Ciągnąc Fionę, wszedł z nią do środka. Przeszedł przez sień i znalazł się w ponurym, cuchnącym wilgocią saloniku. Rzucił dziewczynę na wysłużoną kanapę w kolorze przywodzącym na myśl musztardę, po czym wrócił, żeby zatrzasnąć frontowe drzwi i zamknąć je na klucz.
– W porządku – powiedział do siebie. Zaciągnął w salonie żółte bawełniane zasłony. Następnie zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie jednego z foteli, po czym podciągnął rękawy koszuli. – Czy to nie mogło być miłe, co? Nie mogłaś być posłuszna? Musiałaś wszczynać bójkę?
Zegar stojący na gzymsie kominka wybił godzinę czwartą. Fiona zaczęła charczeć i niespokojnie poruszać się na kanapie. Szybko rozwiązał jej buty i ściągnął ze stóp. Pozbawił ją także czerwonych, grubych skarpetek autostopowiczki.
Znów zacharczała i spróbowała unieść rękę. Pochylił się nad nią i powiedział:
– Bądź cicho, wszystko jest w porządku. Za chwilę poczujesz się doskonale. – Rozpiął jej pasek, dżinsy, i zsunął je do połowy ud. Zaskoczył go i lekko podniecił widok jej łona, nie nosiła majtek. Zdjął jej dżinsową kurtkę i czerwony prążkowany sweter.
– Mamo, co się dzieje? Mamo? Ja nie chcę iść do łóżka.
– Wszystko w porządku, nie martw się.
– Mamo, boli mnie głowa.
– Dobrze, już dobrze… Przyniosę ci aspirynę. Tylko leż spokojnie.
Ściągnął z niej dżinsy i rzucił je w kąt pokoju. Uniósł ją do pozycji siedzącej, następnie przykląkł przed nią i zarzucił sobie na ramię. Wstał, sapiąc z wysiłku, i ruszył z nią przez sień do sypialni. Jej bezwładne ręce uderzały go w plecy. Dziewczyna była wysoka, dobrze zbudowana i kiedy wreszcie ulokował ją na łóżku, drżał z wysiłku.
– Cholera jasna!
Łóżko składało się tylko z metalowej ramy, nie miało materaca ani prześcieradeł. Na podłodze pod gołymi sprężynami leżały grube warstwy gazet. Kiedy przywiązywał do ramy łóżka nadgarstki i kostki Fiony, sprężyny trzeszczały. Na moment otworzyła oczy i wyszeptała:
– Co… co się dzieje?
Zaraz jednak znów przymknęła powieki i zaczęła głośno oddychać przez otwarte usta.
Wyprostował się i popatrzył na nią. Jego twarz pozbawiona była wyrazu, chociaż przez sztruksowe spodnie masował sobie genitalia. Po chwili poszedł do kuchni i wrócił z nożyczkami o pomarańczowym uchwycie. Przeciął jej stanik pomiędzy piersiami, następnie ramiączka i go odrzucił.
– Mamo… – powtórzyła.
Wyciągnął rękę i pogłaskał jej czoło, dotykając też krwi, która zaschła na górnej wardze. Nie wiedział, dlaczego cierpienie powoduje, że dziewczęta stają się tak kuszące. Sprawiało, że stawały się bardziej kobiece i takie uległe… Niezależnie od tego, jak silna i pewna siebie wydawała się każda z nich, kiedy ją widział po raz pierwszy. „Zatrzymaj samochód i natychmiast mnie wypuść!” Było to tak beznadziejne i aroganckie żądanie, że samo wspomnienie wywoływało uśmiech na jego twarzy.
Znów poszedł do kuchni i powrócił ze zwojem cienkiego nylonowego sznura. Owinął nim udo Fiony, najwyżej jak mógł, po czym zacisnął pętlę, nogą odpychając się od ramy łóżka, by zacisk był jak najmocniejszy. Sznur wbił się w opalone ciało tak mocno, że prawie w nim zniknął. Dziewczyna zamrugała i niespodziewanie podjęła próbę oswobodzenia się.
– Och, Boże, to boli! Co ty mi robisz? Co robisz?
Pochylił się i dotknął palcem jej ust.
– Nie krzycz, nikt cię nie usłyszy. Znajdujesz się wiele kilometrów od najbliższego zamieszkanego miejsca.
– Boże, kaleczysz mi nogę, ranisz mnie!
– Obawiam się, że to konieczne. Chyba nie chciałabyś wykrwawić się na śmierć, prawda?
Wodziła dookoła błędnym wzrokiem.
– O co ci chodzi? O czym ty mówisz? Gdzie ja jestem?
– Jesteś sama ze mną, tylko tyle musisz wiedzieć. Sama ze mną i z Morrigain.
– Posłuchaj, ty parszywcu, lepiej mnie puść. Mój ojciec jest prezesem CalForce Electronic!
– Och, CalForce Electronic?