Скачать книгу

te liczby? – odezwała się po chwili Kaja.

      – A czy papież jest katolikiem?

      – I co?

      – Najpierw wziąłem na warsztat jedenaście, czterdzieści dwa. Nie zaczęło się najlepiej, bo wyskoczyły jakieś matematyczne brednie i zmroziło mnie na samą myśl, że znów będę musiał podjąć próbę zrozumienia czegoś, co się do rozumienia zupełnie nie nadaje. Potem…

      – Będziesz opisywał cały proces?

      Obrócił się do niej i podparł ręką na masce.

      – Taki miałem zamiar.

      – Nie możesz przedstawić mi konkretów?

      – Nie – odparł od razu. – Bo nie mam żadnych.

      – Aha.

      – Pół nocy nad tym siedziałem. Trafiłem głównie na wyniki dotyczące gier komputerowych, współrzędnych geograficznych, rozdziałów w książkach, ustępów w aktach prawnych i… właściwie wszystkiego, co ludzie robili o jedenastej czterdzieści dwie. Nic z tych rzeczy mnie nie zaciekawiło.

      – Domyślam się.

      – Może z jednym wyjątkiem – przyznał Zaorski, poprawiając daszek czapki. – Bo wyświetlił mi się też Koran. Sura jedenasta, wers czterdziesty drugi. Znasz?

      – Moja znajomość świętej księgi islamu jest taka, jak twoja niemieckiego.

      – To fragment o tym, jak Noe woła do syna, żeby zostawił niewiernych i popłynął z nim arką. Bo czeka ich niezła przygoda.

      Burza nabrała głęboko tchu, a potem obróciła się do Zaorskiego. Po raz pierwszy, od kiedy znaleźli się na stacji, posłała mu dłuższe spojrzenie. Nie było w nim jednak niczego, co chciałby widzieć. Przeciwnie, wzrok był ponaglający.

      – Muszę jechać do roboty – powiedziała Kaja. – Masz dla mnie coś konkretnego czy nie?

      – Jeszcze nie.

      – „Jeszcze” zakłada, że masz zamiar się tym dalej zajmować.

      Zaorski niewinnie wzruszył ramionami.

      – Seweryn…

      – Wyrzucili mnie z pracy, mieszkańcy traktują mnie, jakbym wymordował pół wioski, a diablice przez pół dnia są w szkole. Nie mam co robić.

      Tym razem w jej oczach pojawiło się jedynie coś karcącego.

      – Bądź poważny – rzuciła pod nosem.

      – Będę po śmierci.

      – Jakoś nawet w to wątpię – odparła, a potem zsunęła się z maski. Poprawiła mundur, jakby chciała wysłać jasny sygnał, że czas przejść na nieco bardziej służbowy ton.

      – Poza tym jestem bezpośrednio zaangażowany w tę sprawę – dorzucił Zaorski. – To do mnie przyszło nagranie. I to mój samochód ktoś pożyczył sobie na trzy piosenki.

      – Nie wiemy, czy te rzeczy są ze sobą powiązane.

      – Oczywiście, że są. Dwie obce, przypadkowe osoby raczej nie kręcą się tej samej nocy pod czyimś domem.

      Kaja napiła się jeszcze wody, a potem zakręciła ją i wrzuciła na siedzenie pasażera.

      – A więc to by było na tyle? – spytał Zaorski.

      – Nie – odparła spokojnie. – Jeśli chcesz brać w tym udział, warunek jest jeden.

      – Mam cię zabrać na wyjątkowo drogą kolację?

      – Pojechać ze mną na komisariat.

      – Wolałbym prowadzić śledztwo w sposób polowy.

      – Nie będziesz niczego prowadzić – odparła stanowczo, ale i z pewną przewrotnością. – Zabieram cię, żebyś złożył zeznanie.

      Seweryn szybko się podniósł.

      – Nie ma mowy.

      – W charakterze świadka.

      – Domyślam się, że nie podejrzanego, ale…

      – Mam ci doręczyć wezwanie i poinformować cię o konsekwencjach prawnych niestawiennictwa?

      Patrzył na nią tak długo, że musiała odwrócić wzrok.

      – Nie – odparł w końcu. – Wystarczy, że poprosisz.

      Uśmiechnęła się lekko, a potem pokręciła bezradnie głową. Odeszła bez słowa do samochodu, bo w zasadzie nie musiała nawet werbalizować prośby. Seweryn zakładał zresztą, że właśnie w ten sposób skończy się to spotkanie.

      Na udział w dochodzeniu nie miał co liczyć, ale powinien przekazać Konarzewskiemu i reszcie to, co wiedział. Przy odrobinie szczęścia śledczym uda się ustalić, o co w tym wszystkim chodzi.

      Zaparkowali pod komisariatem chwilę później, a kiedy Burza wprowadziła Seweryna do środka, ten natychmiast poczuł na sobie nieprzychylne spojrzenia mundurowych. Żaden z nich się nie odezwał, kiedy szedł za Kają do gabinetu przełożonego.

      Komendant jednak milczeć nie zamierzał.

      – Co on tu robi, do kurwy nędzy? – rzucił, podnosząc się z trudem zza biurka.

      Choć zdawało się to niemożliwe, od ostatniej sprawy szef lokalnych stróżów prawa przytył jeszcze bardziej. Podbródek był już tak obfity, że zasłaniał kawałek luźno zawiązanego krawata. Brzuch stał się tak wydatny, że mundurowa koszula niemal pękała w szwach.

      – Przyjechał złożyć zeznania – odparła Kaja.

      – Chyba żartujesz…

      Zaorski zmarszczył czoło, nie mogąc zrozumieć, z czego wynika niedowierzanie komendanta. Właściwie nie było powodu, by tak reagował. Szczególnie że nie wiedział, w czym rzecz.

      – Wyprowadź go stąd – zarządził.

      Oddech Konarzewskiego nieco przyspieszył i trudno było sądzić, że to rezultat samego podniesienia się zza biurka.

      – Ale panie komendancie…

      – Natychmiast!

      Burza spojrzała na Seweryna, jakby to on miał wytłumaczyć jej, co się dzieje. Zrobiła krok ku niemu, ale zanim zdążyła choćby lekkim ruchem zasugerować, by skierował się do drzwi, Konarzewski ruszył przed siebie.

      Wyszedł z gabinetu, przywołał do siebie dwóch policjantów, a potem wskazał im Zaorskiego.

      – Wyprowadzić go – polecił. – Posadzić w korytarzu i pilnować, żeby nigdzie się nie ruszał.

      Seweryn drgnął nerwowo.

      – Jestem zatrzymany?

      Słysząc alarmistyczny ton zwierzchnika, funkcjonariusze natychmiast stanęli obok Zaorskiego. Ten nadal niespecjalnie wiedział, jak się zachować. Wyglądało to jak aresztowanie, mimo że formalnie z pewnością nim nie było.

      – No? – dodał Seweryn, tracąc cierpliwość. – Zatrzymujecie mnie, czy co?

      – Poczekaj chwilę na zewnątrz – wpadła mu w słowo Kaja, podchodząc bliżej. – Zaraz się wszystkiego dowiem.

      – Wolałbym sam dowiedzieć się wszystkiego już teraz.

      Dwóch policjantów tylko czekało na sygnał od szefa, by siłą wyprowadzić nieproszonego gościa.

      – O co tu chodzi? – dorzucił Zaorski.

      – Daj mi chwilę – odparła Kaja.

      Posłała mu długie, uspokajające spojrzenie. Tyle właściwie

Скачать книгу