Скачать книгу

przewodnik turystyczny, który kupiłam dopiero po powrocie z Neapolu.

      – Jak pani poznała Lewina? – spytałam, zdziwiona własną śmiałością, a co więcej, nie byłam nawet pewna, czy odpowiedź szczególnie mnie interesuje.

      Ożywiła się. Przypuszczam, że tego ożywienia nie wywołała sposobność, by po raz tysięczny opowiedzieć o tym, jak poznała Lewina, zresztą kto wie, co to było. W każdym razie w żaden sposób nie okazała, że pytanie ją męczy.

      – Szczerze mówiąc, jeśli o to chodzi, niemal wszystko zapomniałam. Mętnie przypominam sobie zaledwie kilka szczegółów. Teraz mam wrażenie, że to jest tych kilka szczegółów, o których w chwili, gdy się działy, pomyślałam, że muszę je zapamiętać, a potem, kiedy wiele lat później to wspomnienie z tego czy innego powodu było mi potrzebne, zdumiało mnie, że mi się nie udało. Rzeczy raz zapamiętane zachowują się jak policyjny kordon, jak żywy mur. Zapamiętywanie ma w sobie bardzo silny mitotwórczy mechanizm, jakby zaspokajało nasz sekretny impuls do tworzenia mitów o sobie i innych, a kiedy mit raz zostanie stworzony, z trudem cokolwiek może go obalić. Lewin miał w sobie taki impuls. Drobny epizod z Nabokovem najlepiej to pokazuje. Cokolwiek się wydarzyło, ja wybrałam Lewina, i ten moment zapamiętałam z krystaliczną wyrazistością…

      Ktoś zabrał ją ze sobą i przyprowadził do jego mieszkania na spotkanie w oparach papierosowego dymu i z mnóstwem taniego wina. Słyszała o nim, ale nie przeczytała ani jednego napisanego przez niego zdania. Nie spodobało jej się, że był arogancki, nadęty i pogardliwy. Siedział na wielkim łożu jak na tronie. Zachowywał się jak pan, obecnych traktował jak poddanych.

      – Był nadwornym błaznem i panem w jednej osobie. Na tym łóżku wyglądał jak szalony kapitan statku, który osiadł na mieliźnie.

      Gestami przyciągał uwagę i „nagradzał” obecnych. Od niektórych właśnie gestem domagał się, by dali mu swojego papierosa, zaciągał się raz czy dwa i oddawał go; od innych żądał kieliszka, z którego wypijał łyk, i też oddawał. Jakby lubił to, że wszyscy go obsługują, ale rzeczy, których się domagał, były takie drobne, że śmiesznym byłoby mu odmówić. Niektórzy siadali na łóżku koło niego. Pamięta epizod z jakąś znajomą Lewina. Z powodu uśmiechu, który jakby zamarł na jej twarzy, kobieta przypominała gumową lalkę. Lewin uwielbiał „terroryzować” znajomych prezentami, dopiero później się tego nauczyła. Podarował tej kobiecie jakąś ciepłą wełnianą rzecz, to było coś jak chusta albo szal. Jego „przedstawienie” odegrane wokół całej sprawy przyciągnęło uwagę obecnych: najpierw hałaśliwie domagał się, by kobieta rozpakowała prezent, ale ona, najwyraźniej, zareagowała zbyt wolno. Lewin nerwowo wyrwał jej prezent z rąk, niecierpliwie rozdarł papier i założył szal na jej głowę. Kobieta poczuła się niezręcznie, dostrzegła w tym wszystkim akt przemocy, a nie uwagi, i miała całkowitą rację. Lewin układał chustę na jej głowie, zachowywał się jak fotograf, który przygotowuje obiekt do zdjęcia, a potem, kiedy już się nasycił, zerwał chustę z głowy kobiety i głośno powiedział: „Ach, Masza, pani nigdy nie będzie Ingrid Bergman!”.

      Wdowie zrobiło się trochę niedobrze na widok tej sceny, poszła więc do łazienki. Z ciekawości otworzyła szafkę toaletową, gdzie przywitały ją buteleczki z lekami ustawione na półce niczym mali żołnierze. I właśnie tutaj, bez żadnego związku, w obojętnej przestrzeni cudzej łazienki, czytając napisy na buteleczkach, wybuchła płaczem, jakby miligramy, nazwy medyczne i wskazówki na buteleczkach (3x1, 1x1) to były szyfry, w których przypieczętowany został jej przyszły los. Ogarnęła ją jakaś tępa bezsilność, chociaż to uczucie było jednocześnie ekscytujące. Tak się chyba czują samobójcy.

      – Nigdy nie wiemy, jakie relacje albo sytuacje mają w sobie potencjalną moc, by nas zniewolić. Są takie chwile, w których może nam się przytrafić, że się pośliźniemy i odlecimy w innym kierunku, tam gdzie nie zamierzaliśmy. Takie sytuacje albo relacje mogą być decydujące dla mnie, ale nie dla pani. Lewin miał doskonałą intuicję, pewnie tylko mizantropi taką mają. Sądzę, że wyczuł, iż w czasie mojej krótkiej nieobecności nastąpiła jakaś przemiana, bo zobaczywszy mnie, władczo uderzył ręką w łóżko i tym gestem rozkazał, żebym usiadła obok niego.

      Przysiadła się tak posłusznie, że sama siebie zaskoczyła. Tymczasem on, gestykulując, kazał jej położyć nogi na łóżku, ona gestami odpowiedziała, że chyba najpierw powinna zdjąć buty, a on nagle i niemal brutalnie wciągnął jej nogi w butach na łóżko; potem, skrzyżowawszy ręce na piersiach, tkwili jedno obok drugiego, nie mówiąc ani słowa.

      Lewin rzadko patrzył ludziom w oczy. Zamiast tego chował głowę w ramionach i obwąchiwał powietrze wokół siebie. Tak też było wtedy, kiedy spojrzał na nią z ukosa, najwyraźniej zadowolony z obrotu spraw. Leżał na łóżku z taką samą naturalnością, z jaką inni ludzie chodzą albo siedzą. Poczuła, że jakieś szczególne zniewolenie, o którym nie umiała powiedzieć, czy jest przyjemne, czy nie, wdziera się w jej żyły niczym narkotyk. Miała wrażenie, że na tym łożu, na tym zakotwiczonym okręcie, będzie unosić się bardzo długo.

      Wdowa się uśmiechnęła…

      – Kto wie, co wtedy kłębiło się w mojej szalonej młodej głowie! Kochałam czytać. Miłość do literatury i fascynacja żywym pisarzem w tamtych czasach to nie było nic specjalnie oryginalnego, prawda? Na tym właśnie, na kobiecym oczarowaniu książkami i pisarzami trzymała się, i wciąż jeszcze się trzyma, sama literatura. W fundamenty każdej męskiej literatury narodowej (a nie ma innej poza męską) wbudowane zostały czas, energia i wyobraźnia bezimiennych czytelniczek. Ale to sama wiesz najlepiej, lelkecském…

      To napawanie się Wdowy tym, że bardziej tonem niż słowami podkreśla swój zaawansowany wiek, że do ludzi młodszych od siebie zwraca się węgierskim słowem „lelkem” albo „lelkecském” (zabrała je z sobą w świat, a znaczyło tyle co moja „duszo” albo „duszyczko”), jej nienachalna teatralność – wszystko to należało do stylistycznego repertuaru dzisiaj już nieistniejącego wschodnioeuropejskiego manieryzmu, co przecież sama Wdowa rozpoznała u Lewina, mówiąc, że jest „nadęty”…

      – A poza tym – kontynuowała – wszyscy jesteśmy wampirami i żywimy się cudzą krwią. W tym ogólnym „promiskuityzmie” istnieją ludzie, którzy nie są zależni od innych ludzi, i to czyni ich niebywale atrakcyjnymi, ale również znienawidzonymi. Lewin należał do takich ludzi. Literatura była jego jedyną fascynacją, może też dlatego, że wszystko inne można było mu odebrać. Literatury nikt mu nie mógł odebrać. Czy ten rodzaj fascynacji czyni pisarzy wielkimi, nie wiem. Lewin przez całe życie pochłonięty był literaturą, literatura była jego jedyną namiętnością…

      – Wspomniała pani o epizodzie z Nabokovem? – spytałam ostrożnie.

      – Ach, chodzi o niewinny, ale jednocześnie zawstydzający szczegół… Lewin napisał kiedyś do Nabokova, prosząc, by się spotkali. Nabokov nigdy mu nie odpowiedział na list. Tymczasem jednak Lewin wyznał jakiemuś dziennikarzowi, że wymienili z Nabokovem list albo dwa, i Nabokov napisał kilka pochwalnych linijek o literackim talencie Lewina, tak pochwalnych, że on, Lewin, nie byłby w stanie tego powtórzyć. Nabokov nigdy nie zdementował słów Lewina, jeśli w ogóle kiedykolwiek dowiedział się o tej drobnej konfabulacji. Poza tym Lewin umarł, Nabokov przeżył go o dziesięć lat, więc takie dementi uznano by za paskudną grubiańskość i małostkowość Nabokova, a nie prawdę. I tak, lelkem, powstała legenda o tym, że Lewin jest jedynym godnym rywalem Nabokova w literaturze, później latami usychał w cieniu Nabokova, głównie z powodu „przeklętej geografii”, co tylko na pierwszy rzut oka wydaje się głupie. Tymczasem, jeśli się pani głębiej zastanowi, „przeklęta geografia” decyduje, i to bardzo, o losach pisarzy, tak jak decyduje o nich płeć, klasa, status społeczny, szczęście, to trafiające się czasem hazardzistom…

      Lewin, rosyjski Żyd, miał powikłaną biografię, lub, mówiąc dokładnie, bio-geografię, bo

Скачать книгу