Скачать книгу

Manchesteru United), a trenerem, już w XXI wieku, był – znany w Polsce z fatalnego w skutkach faulu na Włodzimierzu Lubańskim – Roy McFarland, gra obecnie w szóstej lidze (National League South) i walczy o powrót na piąty poziom, z którego dopiero co spadł. Dwa razy z rzędu w swoim stylu, w ostatniej chwili, cudem ratował się przed spadkiem, ale trzecia ucieczka mu nie wyszła.

      „Nie widziałem świętowania. Przyjmowałem zastrzyki. Nasz lekarz klubowy, doktor Foster, który był niezłym aparatem, powiedział, że musi sprawdzić, czy pies nie ma AIDS i innych chorób. Potem pojechałem do domu i poszedłem do łóżka” – to też z opowieści McNichola w „Guardianie” sprzed dekady.

      Szkot ma dzisiaj 61 lat. Jest szefem, mówiąc ładniej landlordem, w pubie The Exeter Inn, w Ashburton. Na zdjęciach widać ładny ogródek. Pozwala tam wchodzić klientom z psami, choć sam nie ma czworonoga. Do Bryna nie żywi urazy. Zresztą jego kariery nie zakończyły ugryzienia z tamtego dnia, lecz kontuzja kostki.

      Bryn przeszedł na emeryturę razem ze swoim panem. Kiedy nadszedł czas pożegnania psiaka, były policjant skremował jego ciało i prochy zachował w domu. Dzięki psu stał się jedną z najbardziej popularnych osób w Torquay, choć gdyby United przegrali tamten mecz, miałby problem z wyjściem na ulicę przez kilka następnych tygodni.

      Choć historia brzmi filmowo, to przecież nie owczarek uratował Torquay United. Sympatyczny pies skradł całą chwałę strzelcowi upragnionego gola na 2:2, Paulowi Dobsonowi, który po latach tułania się po niższych ligach skończył jako cierpiący na zaawansowaną cukrzycę spawacz. Ale tamten wieczór należał do niego. Ruszył w tango tak mocno, że wrócił do domu po trzech dniach. Rozwiódł się rok później.

      5

      Jak Arsenal grał z Dynamem Moskwa, nie widząc rywali we mgle

      Wokół tego spotkania narosło mnóstwo legend, a opowieści o nim, przekazywane z pokolenia na pokolenie, tak bardzo zniekształciły rzeczywiste wydarzenia, jak robi to zabawa w głuchy telefon. Im głębiej drąży się temat, tym bardziej człowiek zaczyna się obawiać, że po ostatnim gwizdku towarzyskiego meczu Arsenal Londyn – Dynamo Moskwa na środku boiska wylądowało UFO, które porwało graczy obu drużyn na obcą planetę w celu robienia eksperymentów. Tak czy siak – działo się.

      W dniu 27 sierpnia 1776 roku amerykański generał George Washington wykorzystał mgłę, by jego armia mogła salwować się ucieczką przed Brytyjczykami podczas bitwy na Long Island w czasie kampanii nowojorskiej.

      Dawno temu uważano, że we mgle czai się zło. Takie jak to, którego doświadczyli mieszkańcy małego miasteczka w thrillerze Stephena Kinga zatytułowanym Mgła. A przecież jest to – za Wikipedią – „naturalny, widoczny aerozol składający się z drobnych kropelek wody lub kryształków lodu zawieszonych w powietrzu w pobliżu powierzchni Ziemi, który powoduje w przyziemnej warstwie powietrza zmniejszenie widzialności poniżej 1000 m. Gdy widzialność wynosi od 1000 do 2000 m mówi się potocznie, że jest mglisto. Gdy widzialność wynosi ponad 2000 m zjawisko nazywa się zamgleniem”.

      Opisane poniżej wydarzenia stają coraz bardziej mglistym wspomnieniem, choć ze starych fotografii wyraźnie wynika, że widoczność była bliska zeru. Na szczęście nikomu nie stało się nic złego.

      Rok 1945. Już samo to, że Arsenal jest gospodarzem meczu piłkarskiego na należącym do Tottenhamu obiekcie White Hart Lane może się komuś dzisiaj wydawać wynaturzeniem, jednak ktoś taki powinien wiedzieć, że podczas II wojny światowej stadion Highbury stanowił ARP (ang. Air Raid Precautions), czyli jedno z tych miejsc w Wielkiej Brytanii, które miały służyć ludności cywilnej jako schronienie w przypadku nalotów bombowych.

      AFC jako klub sportowy dobrze znał smak wojny. Podczas działań z nią związanych aż 42 profesjonalnych piłkarzy Kanonierów służyło na froncie. A drużyna, w której gościnnie występowali różni zawodnicy, wśród nich słynny Stanley Matthews (ten sklecony na szybko skład gospodarzy nie spodoba się zresztą Rosjanom, ale o tym później), musiała grać na White Hart Lane, obiekcie odwiecznego rywala – Tottenhamu Hotspur. Wyczytałem gdzieś, że menedżer The Gunners, George Allison, przekształcił pokój służący w czasie meczów sędziom w swoje mieszkanie. Ostatecznie Highbury zostało zbombardowane, a północne nabrzeże Tamizy uległo niemal całkowitemu zniszczeniu przez wrogie siły lotnicze. Kilku piłkarzy Arsenalu, wśród nich Bobby Daniel, Sidney Pugh, Harry Cook i Leslie Lack, straciło życie, służąc ojczyźnie.

      Radziecki bramkarz Aleksiej Chomicz przepuścił w mglistym meczu trzy gole. Wszystkie w pierwszej połowie.

      Parę lat temu w muzeum RAF zaprezentowano wystawę, która miała przypomnieć Anglikom między innymi to, jak rywalizujące ze sobą kluby działały razem dla dobra stolicy, by futbol pozwalał ludziom zapomnieć o koszmarze wojny choć przez 90 minut. Po wojnie drużyny z Londynu chciały jednak jak najszybciej wrócić do normalnego funkcjonowania i zdrowej, sportowej rywalizacji. Dlatego z radością przyjęto możliwość zmierzenia się z egzotycznym rywalem, jakim wówczas bez wątpienia było Dynamo Moskwa. To nie był czas, w którym wizyta ekipy ze Związku Radzieckiego na Wyspach Brytyjskich jawić się mogła jako coś zwyczajnego.

      Fragment tamtego spotkania Arsenalu z radzieckim gigantem można zobaczyć w brytyjskich kronikach filmowych i aż trudno uwierzyć, że… w ogóle się ono odbyło. W kilku źródłach znalazłem informację, że sędzia spotkania został przywieziony do Londynu przez gości. Być może dlatego pozwolił grać mimo niesamowicie gęstej mgły, jaka spowiła White Hart Lane.

      Kanonierzy nie byli jedynym rywalem Rosjan podczas tamtego tournée. Mecz przeciwko Chelsea na wypełnionym po brzegi Stamford Bridge to była fantastyczna reklama futbolu rozumianego inaczej niż ten brytyjski. Zakończony ostatecznie remisem 3:3, bez perturbacji w postaci kiepskich warunków pogodowych, przyniósł cenną naukę także samym piłkarzom.

      Tommy Lawton, napastnik Chelsea z tamtego okresu, tak wspominał to starcie na łamach „Daily Mail”: „Nie dryblowali (Rosjanie) w stylu ogólnie przyjętym w Anglii. Zamiast tego piłka krążyła od zawodnika do zawodnika, z niesamowitą prędkością i dokładnością”.

      Jak przypomina zaś magazyn „Blizzard”, brytyjska prasa określiła przybyszy mianem „The Dynamos”. O ich sile przekonał się zespół z Cardiff, który na Ninian Park przyjął baty 1:10.

      Wyspiarskie tournée obejmowało jeszcze konfrontację ze szkockimi Rangersami (2:2) i tytułową potyczkę widmo na White Hart Lane. Radzieccy piłkarze wracali potem do domu w glorii chwały, co przywoływało na myśl kontynuowanie zwycięskiej propagandy wojennej narodu wysportowanego i nielękającego się nikogo na świecie. Arsenal musiał uznać wyższość przeciwnika, przegrał 3:4, ale w tym meczu nic nie było normalne.

      Angielska ekipa nie chciała grać, sugerowała to dość jasno sędziom, jednak ci, po konsultacji ze… sztabem szkoleniowym Dynama, postanowili kontynuować zawody. Mgła tak mocno spowijała murawę, że w pewnym momencie było na niej dwunastu zawodników gości. Kibice, którzy byli obecni na trybunach, podczas snucia opowieści w pobliskich pubach dodawali coraz to większą liczbę radzieckich piłkarzy. Niektóre źródła podają, że w pewnym momencie miało być ich na boisku aż piętnastu.

      To legendy, których nie da się już niestety zweryfikować. Tym łatwiej pewnie pisać o nich po latach. Podobno ograniczona widoczność sprawiła, że bramkarz Arsenalu uderzył głową w słupek, a jego miejsce miał zająć na chwilę jeden z kibiców stojących za bramką. Kanonierzy, widząc, że rywal nie zachowuje się do końca fair, sami weszli w tę brudną grę. Jeden z nich, George Drury, został wyrzucony z boiska przez sędziego, ale po tym, jak zniknął we mgle niczym duch, pojawił się w innym miejscu murawy, korzystając z tego, że sędzia międzynarodowy Nikołaj Łatyszew nie mógł go zauważyć. Mecz zamienił się w mglisty

Скачать книгу