Скачать книгу

drzwiach. – Jesteś prawdziwy dżygit. Serio. Szanuję takich bojowników jak ty. – Czeczen podniósł głowę i spojrzał na niego podejrzliwie. – Masz prawo zginąć jak prawdziwy męczennik i jeżeli chcesz, to ci to załatwię…

      – Co ty, Ruski, możesz o tym wiedzieć?

      – Oj, spokojnie, szejku – odparł Jagan i zapytał: – Gdzie byłeś szesnastego lipca dwa tysiące pierwszego roku? – I nie czekając na odpowiedź, oznajmił: – To ja i moi chłopcy wybiliśmy wraże plemię Muhamedowa w górach. Świta ci coś?

      Czeczen jakby wstrzymał oddech i trochę śmiesznie wysunął brodę do przodu. Dla Jagana było oczywiste, że doskonale wie, co się zdarzyło tego dnia. Starszy sierżant Andriej Trubow i smok poczuli się tak dobrze jak jeszcze nigdy dotąd.

      – Teraz popatrz, co zrobię – ciągnął Jagan. – Uwolnię cię! – Podniósł się z krzesła, wyjął nóż i kilkoma szybkimi cięciami oswobodził Czeczena, który nawet nie zdążył się poruszyć, zaskoczony tym, co się stało.

      – Czego ty chcesz? – zapytał po chwili zupełnie normalnie i zaraz dorzucił: – Nie licz na wiele…

      – Dobrze zacząłeś!

      – Czego ty chcesz, Ruski? – Czeczen niepokoił się, wciąż macając językiem zęby.

      – Pamiętasz?

      – Co, kurwa? Co?

      – Jak wtedy, w lipcu dwa tysiące pierwszego, kiedy zrobiliśmy wam kuku, ścigaliście przez cały dzień po górach jednego podoficera Batalionu Specjalnego „Zachód” GRU imienia Matuszki Rossii?

      – Pamiętam, ty ruski chuju. Pamiętam. – Ahmetow wyraźnie się ożywił. – To ty, sobako?

      – Nikt inny… – odparł z uśmiechem Jagan i zajęty rozmową z Czeczenem nawet nie zauważył zdziwionych min swoich towarzyszy.

      – Zdaje się, że miałeś trochę szczęścia… czekaj… sobako… czekaj. Miałeś chyba rozdarty ryj… nie?

      – O tym pogadamy później. Powspominamy stare dobre czasy. – Jagan zreflektował się, że Zaricki przysłuchuje się tej rozmowie z coraz większym zdziwieniem.

      – Czego chcesz? – Czeczen rozcierał ręce i wciąż sprawdzał językiem, czy ząb jeszcze się trzyma.

      – Okej, waleczny synu Iczkerii! – zaczął Jagan. – Jesteś dżygit i masz charakter, a ja takich szanuję. Nie powiedziałem, że lubię, tylko że szanuję, nie pomyl się. Godnie przeszedłeś nasze zapoznanie i widać, że masz jaja, choć nie masz kawałka fiuta… noo… dobrze, dobrze. – Przerwał na moment, widząc kaukaski błysk w oku Czeczena. – Przecież nie zrobiłeś sobie tego sam! My to wiemy i oczywiście nie akceptujemy takiego okrucieństwa wobec dzieci. I stąd była ta cała wojna… przez tyle lat! Nie wiedziałeś?

      – Jeżeli zobaczymy się jeszcze raz… bez kolegów – Ahmetow wskazał głową na stojących za jego plecami – to własnoręcznie cię obrzezam, fiuta wsadzę ci w ryj, a jaja zawieszę na uszach!

      – Ahmetow! – odezwał się twardo Jura Kosow. – Za dużo oglądasz amerykańskich filmów i po prostu się ośmieszasz, co w twojej sytuacji jest jeszcze bardziej rażące. Wojownik dżihadu powinien być poważny! A ty co? Obcięcie fiuta jest już najwyższą karą dla mężczyzny, więc co się z nim potem stanie… z fiutem oczywiście i z jajami… nie ma już żadnego znaczenia…

      Wszyscy ku zaskoczeniu Jury wybuchnęli śmiechem, nawet sam Zelimhan Ahmetow.

      – Pytam ostatni raz, Ruski, i wychodzę. Czego chcesz? – powtórzył hardo Czeczen. – Nie mam czasu tu siedzieć.

      – Ustalmy fakty – zaczął Jagan. – Po pierwsze, jesteś szejtanem… od Muhamedowa. Po drugie, wiemy, gdzie jest twoja rodzina. Po trzecie, będziesz jeszcze żył albo i nie.

      – Posłuchaj, Ruski. Oszczędzę ci pracy i wysiłku – odciął się Czeczen. – Ponieważ nie zadzwoniłem o ustalonej porze, wszystko, co wiedziałem o Muhamedowie, od tamtej chwili jest już nieaktualne. Nie sądzisz chyba, że jesteśmy takimi durniami? To po pierwsze. Po drugie, gdybym nawet wiedział, to też bym nie pisnął ci słowa…

      – Posłuchaj, capie. Śmierdzisz, szejtanie! – przerwał mu ostro Jagan, wstał i otworzył szeroko okno. – Najpierw cię wywietrzymy, a potem zrobimy tak… Jutro rano twoi dagestańscy bracia się dowiedzą, że twoja żona i brat, co się ukrywają w chlewie Szamkal pod Machaczkałą, są informatorami FSB. Czyli… ostatnia wpadka oddziału Kalhela to ich robota. Mamy tam swoich ludzi i to nie będzie trudne. – Jagan uśmiechnął się złośliwie, bo Zelimhan zamilkł i zbladł. – Grubymi nićmi to szyte, ale twoi dagestańscy bracia to ciemniaki i nawet się nie kapną. Ale możemy być pewni, i ty, i ja, i twoja rodzina, że bracia Kalhela osobiście poderżną im gardła… tępym, zardzewiałym kindżałem. Na wszelki wypadek! Chyba nie masz wątpliwości? Zelimhan! Co ty na to?

      Zapadła cisza. Czeczen siedział ze spuszczoną głową, a Jagan wstał, założył ręce na piersi i oparł się o ścianę. Ta cisza była najważniejszym elementem przesłuchania i najcięższą torturą dla Ahmetowa. Nie bicie czy łamanie palców, jak myślał Jura Kosow. Jagan wiedział doskonale, w jaki sposób można złamać kogoś takiego jak Zelimhan. A przynajmniej spróbować. Szansa była spora, bo fifty-fifty.

      – Masz do wyboru trzy odpowiedzi i do wykorzystania jedno koło ratunkowe oraz telefon do przyjaciela albo możesz zabrać to, co już wygrałeś. Muszę cię zatem zapytać. Czy grasz dalej?

      Jagan nawet nie zauważył, że Zaricki i Gruzow się uśmiechają. Jednak Czeczenowi wcale nie było do śmiechu. Siedział nieruchomo, chociaż nie był już skrępowany.

      – Pierwsze! Mówisz nam wszystko, co wiesz, szybciutko, my to sprawdzamy i jeszcze dzisiaj będziesz wpierdalał swój żiżig gałnasz. A jutro nawet odtańczysz zikra i jeżeli wszystko się zgodzi – zrobił ruch głową – jeden kolega, tam z tyłu, załatwi tobie i twojej sobaczej rodzinie szybki wyjazd do Jewrosojuza. Ile potem Muhamedow da ci pożyć, to już nie nasz interes. Tylko decyduj się raz-dwa, bo nam się spieszy do domu. Wersja druga. – Jagan zawiesił na moment głos. – Tam są drzwi. – Wskazał ręką. – Możesz wstać i wyjść. Pójdziesz do Muhamedowa i powiesz, jakie spotkały cię przykrości. Może ci uwierzy, a może nie… ale raczej nie… Tak czy inaczej zdecydować będzie musiał od razu… bo za duże ryzyko. Mylę się? Oczywiście, że nie… i ty to wiesz, Ahmedow – przekręcił złośliwie jego nazwisko. – W tym czasie bracia z tejpu Kalhel tępymi kindżałami rozliczą się z twoją rodziną… wiesz, jacy nerwowi są Lezgini. I trzecia opcja. – Jagan podszedł do otwartego okna i wskazał ręką. – Możesz lecieć, sokole kaukaski! Dziesiąte piętro. Rodzina dołączy do ciebie później… gdzieś tam w waszym raju męczenników. Wybór należy do ciebie. Dlatego muszę cię zapytać teraz, czy grasz dalej.

      Zelimhan Ahmetow siedział nieruchomo na krześle przed oknem, wpatrzony w rozgwieżdżone niebo nad Groznym. Potężnie opuchnięty nos i górna warga nadawały jego twarzy groteskowy wyraz. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że wygląda śmiesznie, gdyby nie duże czarne oczy wypełnione połyskującymi łzami.

      Czuł, jakby ktoś rozdzierał mu wnętrzności rozpalonym żelazem. Bezsilność i rozpacz sprawiały mu fizyczny ból, o jakim dotąd nie miał pojęcia, a na Kaukazie widział i słyszał już niemało, bo walczył jeszcze u Dudajewa. Cokolwiek zrobi czy czego nie zrobi, i tak będzie źle, i tak przegra. Wiedział, że blondyn z końskim ogonem ma rację.

      Jura Kosow pierwszy raz uczestniczył w przesłuchaniu jeńca. Wydawało mu się, że będzie to krwawe przeżycie, na które nie był przygotowany. Nie wiedział, jak zareaguje, a przed kolegami musiał zachować twarz oficera SWZ. Tymczasem przesłuchanie, jakie prowadził Jagan, pozytywnie go zaskoczyło i cieszył się, że nie musi przechodzić ciężkiej próby.

Скачать книгу