Скачать книгу

i pognał do dworu.

      – Cofnij klątwę – rzekła hardo Jasna, patrząc wprost w oczy diablego maga.

      – Nie leży to w mej mocy. – Uśmiechnął się okrutnie. – Sama się nią spętałaś, ja ci tylko dopomogłem. Przekleństwo to nie miecz, lecz oślizły pasożyt. Jedynym sposobem, by go ubić, jest pospolite zagłodzenie go. Pociesz się myślą, że jeśli zwyciężysz, staniesz się mocniejsza jeszcze niż dotychczas i nic wówczas nie stanie na drodze twej zemsty. O ile, rzecz jasna, będziesz wciąż o niej pamiętać.

      Co powiedziawszy, odwrócił się ku drzwiom i popłynął przed siebie, nie wzniecając żadnych dźwięków.

      – Czekajże! Stój! – zawołała Jasna, ale nie usłuchał. Ruszyła za nim, lecz on już zamknął drzwi, a gdy wybiegła na zewnątrz, rozpłynął się bez śladu w leśnym mroku. Niemal w tej samej chwili leśniczówka zapłonęła nagle jak potarta zapałka. Zajęła się ogniem z lampy, którego żarłoczność dotychczas powstrzymywał czarnoksiężnik.

      Jasna, by schronić się od lecących ku niej wielkich jak owady iskier, pobiegła przed siebie, z trudem odnajdując drogę nad porzucony przez ludzi staw. Wędrówka między drzewami, zawsze tak prosta, jakby kto ją prowadził za rękę, teraz zmieniła się w błądzenie po omacku, nieporadne, przynależne śmiertelnikom. Wreszcie, z poranionymi stopami i rozdartą o zarośla sukienką, Jasna dotarła do swojego sanktuarium. Płytka woda nie przywitała jej jednak cudami, jak to się działo dotychczas. Stała cicha, martwa, ponuro odbijając w swej toni czarne niebo. Jasna przysiadła przy brzegu i objęła kolana rękoma. Wpatrywała się w taflę stawu, ale myśl jej nie była już władna odmienić wód.

      – Świeć! Tańcz! Zafaluj choćby! Faluj, słyszysz? Faluj! – zawołała ze złością do jeziora, a gdy to nie usłuchało, cisnęła w nie kamieniem, lecz nawet plusk zdał się mdły i daleki, a wzniecone jego upadkiem kręgi płaskie i ledwie widoczne.

      Jasna opuściła głowę i wtuliła twarz w kolana. Myśli jej krążyły chaotycznie, jak bijące skrzydłami w powietrzu spłoszone chmary ptaków.

      – Nigdy... nigdy... – zaklinała z przejęciem na głos, tą mantrą próbując przełamać zły czar. I niejako w odpowiedzi na jej ciche wołanie zza napęczniałych chmur wychylił się księżyc, chudy, groteskowy, tak jak ona odarty z większości swej siły i bliski zgaśnięcia. Po ścieżce jego wątłych promieni zstąpiła ku Jasnej ćma o białych, półprzezroczystych skrzydłach i żółtawym odwłoku, której ogromne czarne oczy nigdy nie mrugały, a złote, pierzaste czułki otaczały owadzią głowę niczym święta korona. Niewiele mogło dla Jasnej uczynić nocne bóstwo, a nade wszystko nie mogło uwolnić jej od własnej klątwy. Jasna powtarzała swe żałośliwe zaklęcie, a szarość jej włosów i stalowy błękit oczu rozlały się po całym jej ciele i okrywającej ją tkaninie, matowiejąc i nadając jej topornej chropowatości. I zamilkło szeptane „nigdy”, i zatarły się ludzkie kształty, tracąc ostrość życia. Ciało Jasnej przycichło, zwolniło, zapadło w sen, schroniło się w nowiu. Podobna do ogromnego kryształu adularu, księżycowego kamienia, jak wyrzeźbiona ręką prymitywnego artysty i w pozie bliźniaczej do rozpaczliwie zwiniętego, kryjącego się przed zagrożeniem jeża, Jasna zamarła w bezdechu, czekając.

      

PROLOG
CZĘŚĆ 2

      Przeznaczenie

       nie jest przyjacielem

      Rok 2016, styczeń – maj

      Nina... pieniądze na wyjazd... Zniknęły! – wyszeptała zrozpaczona Karolina, a stres wypełnił jej policzki gorącą krwią.

      – Jak to zniknęły? – syknęła w odpowiedzi przyjaciółka, odruchowo zakładając za ucho niedawno obcięte włosy. Rude kosmyki sięgały teraz jej brody i uciekały z objęć szalika w kratę, którym właśnie szczelnie się owinęła.

      – Włożyłam je rano do szafki, jak już zebrałam wpłaty od wszystkich, ale teraz ich nie ma – powtórzyła drżącym głosem Karolina.

      Stały na końcu korytarza, z dala od szatni, choć i tak nikt nie mógł ich usłyszeć – był już wieczór i wszyscy dawno rozeszli się do domów po zajęciach. Nina dopiero co wróciła z pobliskiej czytelni – musiała przebiec kilkaset metrów między budynkami przez śnieg w samych jeansach i swetrze, a wszystko po to, żeby skorzystać z mniej obleganej, czytelnianej szatni. Karolina zaś chwilę temu skończyła zebranie samorządu studenckiego – jego pozostali uczestnicy już wyszli, a ona czekała na spóźniającą się przyjaciółkę.

      – Ile tego było? – dopytywała Nina, ściągając brwi.

      Karolina spuściła głowę i wbiła wzrok w bezradnie trzymany w ręce płaszcz i szalik.

      – Prawie pięć tysięcy – wymamrotała.

      – O kur... cze – niemal zaklęła Nina, ale ugryzła się w język, wiedząc, że Karolina nie lubi takiego języka. – To masz prze... prze... przerąbane – dodała, z pewnym trudem dobierając cenzuralne słowa.

      – Nie wiem, co ja teraz zrobię – jęknęła Karolina. – Wyrzucą mnie z samorządu. Ze studiów mnie wyrzucą.

      – Może na policję zadzwonić, co? – podpowiedziała trzeźwo Nina, nie dając się uwieść dramatyzmowi przyjaciółki. – Pewnie ktoś ten hajs zawinął. Gdzie wy to trzymacie?

      – W szafce na kluczyk.

      – No widzisz! Przecież będzie widać, że ktoś się włamał, na pewno są jakieś ślady, przecież musiał dłubać czymś w zamku albo nie wiem co...

      – Nic nie ma – przerwała jej Karolina z ciężkim westchnieniem.

      – Jak to nie ma? – obruszyła się Nina.

      – Nie ma – powtórzyła Karolina uparcie. – Już sprawdzałam.

      – Czyli ktoś musiał mieć klucz?! – Nina irytowała się, że przyjaciółka cedzi informacje, zamiast żwawiej analizować wersję wydarzeń.

      – No, może... ale klucz miałam tylko ja, jako skarbnik, i Dawid, bo jest starostą roku. Nikt poza tym, starości innych lat mają inne szafki.

      – Czyli jednak włam. Albo ten Dawid – mruknęła Nina ponuro.

      – To na pewno nie on.

      – Skąd wiesz? – spytała Nina, coraz bardziej tracąc wojowniczy zapał. – Macie tam jakieś kamerki przy szafkach?

      – Nie mamy – odparła z rezygnacją Karolina.

      Nina trawiła zgromadzone fakty, a w tym czasie Karolina powoli, jakby uleciały z niej wszelkie siły, naciągnęła na siebie płaszcz i niedbale przewiesiła przez szyję szalik. Gdy przeczesywała wnętrze torebki w poszukiwaniu czapki i rękawiczek, Nina, w zamyśleniu marszcząc czoło, wbiła w nią badawczy, skupiony wzrok.

      – Powiedz mi... – zaczęła, powoli przeciągając litery. – Zamknęłaś tę szafkę?

      Karolina, choć odnalazła rękawiczki i czapkę, zamiast je założyć, nieruchomo wpatrywała się w zawartość torebki.

      – Skup się i przypomnij sobie – powiedziała Nina z naciskiem. – Zamknęłaś ją?

      Karolina zagryzła dolną wargę.

      – Nie wiem – ledwie wymamrotała. – Nie pamiętam. Chyba nie. Nie... Nie wiem... Spieszyłam się.

      Nina

Скачать книгу