Скачать книгу

zostają w Międzyświecie z żalu za zmarnowanym czasem, a z kolei zmory tak lubiły szaleć, że nie spieszy im się do nudnych Zaświatów. Krążą plotki, że pierwszym poprawia się od podglądania cudzego szczęścia, a drugim od patrzenia na niepowodzenia i kłótnie, ale w gruncie rzeczy to stereotypy. Prawdę mówiąc, wszyscy tutaj popadamy w takie same frustracje i takie czy inne tytuliki nie mają żadnego znaczenia.

      – Sama nie wiem. – Nina wzruszyła ramionami. – Zmora chyba bardziej do mnie pasuje.

      – Też mi się tak wydaje – zażartował Dżordż. – Słuchaj, może chcesz się w coś przebrać? Baba Jaga, jak ma trochę czasu, to przynosi do naszego wymiaru różne rzeczy. Ona się nami opiekuje, stara się nam pomóc odzyskać przynajmniej częściowy spokój, a przynajmniej pilnuje, żebyśmy się nie rozpłynęli w pustce.

      Nina energicznym ruchem głowy dała znać, że podoba jej się ta propozycja, i słuchając dalszych, nieraz pobieżnych wyjaśnień chochlika Dżordża, dała mu się poprowadzić. Wkrótce okazało się, że w mieście mieszka więcej zmór, chochlików i innych obywateli Międzyświata, niż przypuszczała, i sama nie mogła zrozumieć, jak w ciągu ostatnich tygodni mogła nie zwrócić na nich uwagi. Jak to jednak wyjaśnił Dżordż, dla ich oczu niczym nie różnili się od żywych ludzi i trzeba było odpowiednio wyczulonej spostrzegawczości, by dostrzec, czy ktoś rzuca cień, zostawia ślady na błocie lub nie moknie na deszczu.

      Zmora Nina nawet nie pofatygowała się do dyżurnego anioła śmierci, by jakkolwiek zawiadomić o swojej decyzji. Od innych międzyświatowców nauczyła się niechęci do, jak ich nazywali, ponuraków i uważając, że i tak nic nie mogą jej zrobić, nie przejawiała względem nich ani śladu lęku.

      Poznając powoli swoją nową rzeczywistość, Nina jednocześnie nie zaprzestała śledzenia Dawida. Inne zmory czy chochliki także miały własne zajęcia, sprowadzające się do pielęgnowania osobistych żalów i rozterek, lecz nikt nie poruszał tych delikatnych tematów ani nie próbował zmieniać czyichkolwiek planów. Jak w transie, obserwując kolejne odcinki życia Dawida, Nina – choć wiedziała, że prowadzi z góry przegraną walkę – balansowała między niezdrową ekscytacją i absurdalnym wyczekiwaniem a nawracającym nieustępliwie zawodem i poczuciem porażki. Był to rodzaj uzależnienia dla duszy, które jednocześnie raniło i koiło zadany samemu sobie ból.

      W ten monotonny, bolesny sposób mijały jej miesiące, bezproduktywne, sztucznie zapełniane, a jednak tak cenne, że ani razu nie pomyślała o przejściu do Zaświatów. Nie zastanawiała się nawet, jak tam może być.

      W maju 2016 roku Dawid wybrał się w Góry Sokole. Więcej osób pamiętało o aferze sprzed ponad roku niż o śmierci Niny i Dawid nadal nie odzyskał przychylności wielu spośród dawnych znajomych, a nawet niektórych rzekomych przyjaciół. Dlatego też, gdy w długi weekend udało mu się wygospodarować trochę wolnego czasu, w Sokoliki pojechał zupełnie sam, nie licząc oczywiście niewidzialnego towarzystwa Niny. Miał już trochę wprawy we wspinaniu się i zmora, obserwując go z dołu, ze spokojem mogła podziwiać zdecydowane, wprawne ruchy jego ciała.

      Gdy był już wysoko, coś poszło nie tak – jego nieuwaga lub braki w doświadczeniu, kaprys Losu albo dłoń skalnego demona oderwały go od podpory i Dawid poleciał w dół. Choć próbował się ratować, wylądował twardo na ziemi, tuż koło Niny, tracąc przytomność.

      Nina gwałtownie poderwała się na nogi i równie nagle zamarła w bezruchu nad rozciągniętym ciałem Dawida. Utkwiła w nim przerażony wzrok, ale zaraz z ulgą dostrzegła, że chłopak oddycha. Nie było też widać krwi, choć domyślała się, że to wcale nie wyklucza niebezpiecznych obrażeń wewnętrznych. Najgorsze jednak było to, że nie mogła nic zrobić. Ani go dotknąć, ani sprowadzić pomocy. Bezsilność przeszywała jej serce jak włócznia.

      Nie minęło pięć minut, gdy na ścieżce pojawiła się ciemna postać, zmierzająca w ich stronę. Był to młodo wyglądający mężczyzna – jeśli nie liczyć siwych włosów zaczesanych na bok – ubrany w jednorzędowy garnitur z kamizelką i krawatem oraz lekki płaszcz, wszystko czarne. Gdy się zbliżył, zmora Nina zadrżała na widok jego niemal transparentnej białej karnacji i smętnych szarych oczu.

      Anioł śmierci zignorował jej obecność i bez słowa pochylił się nad Dawidem, po czym wyjął z kieszeni płaszcza cienki czarny organizer i zajrzał do środka.

      – Czego chcesz? On jeszcze żyje – warknęła do niego Nina, podbiegając i odciągając go bezpardonowo za łokieć.

      – Jeszcze. Ale już niedługo – zauważył anioł śmierci.

      – Skąd wiesz? Byli tu ludzie i poszli po pomoc, więc zaraz... – Nina skłamała gładko.

      – Nikogo tu nie było – uciął.

      Nina zamilkła, szukając w myślach jakiegoś rozwiązania, tymczasem anioł śmierci odpiął od kamizelki zawieszony na łańcuszku malutki dzwoneczek, wyjął z jego czaszy wykonane ze skóry zabezpieczenie chroniące serce dzwonka i dla próby poruszył nim raz, wydobywając wysoki, krystaliczny dźwięk, w który jednak wkradła się fałszywa, a jednocześnie nęcąca nuta.

      – Po co ci to? Co chcesz zrobić? – zaatakowała go znów Nina.

      – Nie mam czasu czekać, aż dusza sama z niego uleci. Muszę nią pokierować – odpowiedział anioł śmierci, wykazując się nietypowym zniecierpliwieniem.

      – Co? Jak to? Chcesz go zabić?! – Nina coraz bardziej podnosiła głos. – Przecież tak nie można! A jego prawa? Przecież... przecież wy macie jakieś procedury, no nie? Czy ty w ogóle jesteś aniołem śmierci? Pokaż mi swoją legitymację!

      Anioł śmierci spojrzał na nią z ukosa i przytrzymując serce dzwonka, wolną ręką podniósł jej do oczu zwisającą z jego szyi legitymację. Zmora Nina widziała taką tylko raz, gdy sama zginęła, ale na oko ta wydawała się prawdziwa. Miała już zabrać się za czytanie długiego imienia anioła, dodatkowo zapisanego przy użyciu obcych znaków diakrytycznych, gdy jej uwagę przykuł napis poniżej, najpewniej wskazujący na posiadany stopień.

      – Zaraz, zaraz, substytut? – zapytała, a anioł w tej samej chwili cofnął rękę i schował legitymację pod kamizelkę.

      – Mamy chwilowe braki kadrowe – wyjaśnił zdawkowo.

      – Taaak? – Nina znalazła punkt zaczepienia i miała zamiar maksymalnie go wykorzystać. – Ciekawe, co twój przełożony powie na takie... taką egzekucję duszy z żywego ciała! Kto jest twoim szefem? Gdzie macie biuro dyżurnego? – Mówiąc to, starała się brzmieć jak najbardziej pewnie i groźnie, aż anioł śmierci zmieszał się nieznacznie i z tikiem zdradzającym zakłopotanie potarł śnieżnobiałymi palcami osiwiałą brew.

      – Biuro mieści się we Wrocławiu, w kazamatach Bastionu Ceglarskiego. Jeśli chcesz, możesz tam złożyć skargę – przyznał niechętnie.

      – Tak właśnie zrobię! Jak będzie trzeba, to udam się do samego... – Nina zawahała się, nie wiedząc, czy czasem nie przeholuje. – Do samego Pana Boga!

      Anioł śmierci uśmiechnął się krzywo, przyłapując ją na oczywistym blefie.

      – Daj mi jakąś wizytówkę albo zapisz swoje imię, żeby wiedzieli, kogo wysłać na pokutę – zażądała niezrażona jego reakcją, tym razem doprowadzając anioła śmierci do parsknięcia śmiechem.

      – O to się nie martw, wystarczy, że podasz dane odbieranej duszy. W księgach jest zapisane, kto do jakiej czynności został wysłany danego dnia. A teraz odsuń się, zmoro, i daj mi wykonać moją pracę. Nie mogę sobie pozwolić na opóźnienie.

      – Czekaj – zawołała

Скачать книгу