Скачать книгу

odłóż broń. Ja… Ja nie zrobiłem przecież…

      – Jasne, jesteś niewinny i wcale nie uciekałeś, tylko biegłeś akurat w tę stronę?!

      – Przestraszyłem się radiowozu.

      – Masz broń?

      Kiwnął głową.

      – Jeden niepotrzebny ruch i strzelę! – Honorata czuła, że dłonie drżą jej coraz mocniej. – Wyjmij ją i wyrzuć na bok! Powoli!

      – Spokojnie, to tylko atrapa. Straszak…

      Powoli sięgnął za pasek. Wyjął pistolet i momentalnie złapał za kabłąk dwoma palcami, pozwalając broni zawisnąć lufą do dołu.

      Honorata spojrzała mu w oczy, a potem bez wahania pociągnęła za spust.

      Muzyka zagnieździła się w prawej półkuli mózgu Drivera tak mocno, że nie usunął jej nawet wiatr towarzyszący mu podczas spaceru od auta do budynku Komendy Wojewódzkiej Policji.

      Jechał windą, poruszając cały czas głową. Wyglądał jak samochodowa zabawka, pies, który kiwa łbem.

      Był psem. Kryształowym psem. Tak niewiele brakowało, żeby to wszystko stracił. Anonim, który przyszedł na niego wiosną, spowodował niezłe zamieszanie.

      Karol Śledź, zastępca naczelnika BSWP, zareagował ostro i natychmiastowo. Posprawdzał to, co mógł posprawdzać. Wezwał Drivera na rozmowę, a na koniec dał mu do wypełnienia jakieś dodatkowe oświadczenie dotyczące posiadanego majątku. Driver wpisał w odpowiedniej rubryce evo i postawił kropkę. Nie miał mieszkania, obligacji ani oszczędności, a inne cenne dla niego rzeczy – czyli praca i syn Wiktor – nie mieściły się w definicji majątku. Śledź przestudiował uważnie wszystkie rubryki i odetchnął z ulgą, jakby liczba posiadanych przez policjanta aut miała być wprost proporcjonalna do stopnia zaangażowania w działalność przestępczą.

      Driver domyślał się, kto strzelał na oślep, oskarżając go o udział w bliżej nieokreślonej grupie przestępczej, ale nie zdradził się z tym. Nie musiał. Wszystko dość szybko rozeszło się po kościach. Odzyskał zaufanie przełożonych i mógł wrócić do służby. Wiedzę zachował dla siebie.

      – Gdzie jest, kurwa, moje mleko?!

      Głos wkurzonej Zochy uświadomił Driverowi, że właśnie wkroczył do Biura Spraw Wewnętrznych Policji.

      Odruchowo zwrócił głowę w kierunku hałasu – i to był jego błąd. Przy otwartej lodówce stała najostrzejsza kobieta jaką znał. Nie zaglądała jednak do środka, tylko rozglądała się, najwyraźniej szukając ofiary.

      – Driver! To na pewno ty! – powiedziała z wściekłością i wskazała go palcem.

      – Żałuję, ale muszę cię rozczarować. Od tygodnia jestem na detoksie.

      – W dupie mam twój detoks! Odkupujesz mi mleko, ty obślizgła formo życia!

      – Nie pijam kawy. Ale jak podpatrzę, kto to robi, to bezzwłocznie cię zawiadomię. Albo napiszę anonim – dodał złośliwie, po czym, nie czekając na reakcję Zochy, udał się do swojego pokoju.

      Podczas wiosennej akcji zrozumiał, że podstawowym narzędziem pracy każdego kryształowego były, są i będą anonimy. Nie tylko jako forma wprowadzania w obieg informacji niejawnych, ale również jako broń przeciwko innym kryształowymi. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że elita walcząca przeciw skorumpowanym gliniarzom walczy również ze sobą.

      Wezwanie wsparcia i zaparkowanie nie zajęło mu dużo czasu, ale kiedy ruszył w las, nie miał pewności, czy biegnie w dobrą stronę, bo nie widział już ani poszukiwanego, ani Honoraty. Zatrzymał się i nasłuchiwał. Dopiero gdy padł strzał, ustalił odpowiedni kierunek.

      Po kilku minutach biegu dostrzegł partnerkę w oddali. Zaniepokoił się.

      Siedziała skulona na ziemi. Wzmógł czujność i zaczął się do niej zbliżać.

      Powinien robić to bezszelestnie, by nie zdradzić swojej obecności, ale leśne poszycie mu to uniemożliwiało. Trzeszczały łamane gałązki. Zatrzymał się na chwilę i wytężył słuch. Jeśli uciekinier gdzieś się czaił, to musiał stać nieruchomo.

      Endriu musnął palcem język spustowy swojego glocka.

      Coraz mniej drzew dzieliło go od Honoraty. Widział już jej profil. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Oddychała rytmicznie, głośno dysząc.

      – Gdzie jest? – zapytał ściszonym głosem.

      Nie spojrzała na niego, tylko wyciągnęła rękę, wskazując kierunek. Kilka metrów dalej leżał mężczyzna. Nie ruszał się. Endriu podszedł do niego i sprawdził puls. Nic nie wyczuł. Nachylił się, by sprawdzić oddech. Spojrzał na klatkę piersiową. Kula weszła w okolicach serca.

      – Trup – oświadczył, ale na wszelki wypadek kopnął broń, która leżała blisko ręki mężczyzny. – Honia, nic ci nie jest?

      Westchnęła głośno. Endriu ukucnął przy niej i złapał ją za dłonie. Drżały. Nigdy wcześniej nie widział jej takiej przerażonej, a przecież niejedno przeżyli przez te wszystkie lata.

      – Honia. Mów do mnie. Mów!

      Spojrzała na niego. Oczy zaszły jej łzami.

      – Goniłam go. Zatrzymał się. Dobiegłam. Nie chciał się położyć na glebę. Nie współpracował. Zrobiłam krok w jego stronę, żeby go obezwładnić, a wtedy się na mnie rzucił.

      Endriu dopiero teraz zauważył, że miała na twarzy czerwone ślady po zadrapaniach.

      – Walczyliśmy. Był silny. Cholera, Endriu!

      Na usta cisnęło mu się pytanie: „Po chuj rzuciłaś się za nim sama?”, ale to nie był dobry moment na takie ustalenia.

      – Walczyliście. I co dalej?

      – Udało mi się go odepchnąć… Upadł. Sięgałam po broń, którą mi wcześniej wytrącił… Wycelował we mnie. Miał swoją. Nie było wyjścia. Musiałam strzelić. Musiałam się bronić, Endriu. Przecież nie jestem sama, mam Magdę! Nie mogłam ryzykować.

      Słyszał trzask łamanych gałęzi. Ktoś biegł w ich stronę.

      – Przestań. – Puścił jej dłonie. – Weź się w garść. Nic takiego się nie stało. Musiałaś. Musiałaś i to zrobiłaś. Tak wygląda nasza służba. Czasem robimy to, co trzeba, nie to, co chcemy. – Poklepał ją po ramieniu.

      – Endriu… – Spojrzała na niego błagalnie. – Wyjebią mnie z firmy!

      – Wytłumaczysz się, a ja wszystko potwierdzę.

      – Nie o to chodzi.

      – A o co?

      – Piłam. Wczoraj. Długo. Właściwie do rana. Godzinę temu miałam jeszcze promil. Zaraz przyjedzie wydział kontroli, prokurator. Każą mi dmuchać. Wylecę na zbity pysk. Zostaniemy z Magdą na lodzie. Cholera, mogłam dać się zastrzelić, przynajmniej zostałaby po mnie emerytura!

      Wszyscy zaczęli się zbierać na korytarzu. Dochodziła ósma. Zośka wychyliła się ze swojego pokoju i postanowiła wykorzystać okazję. Podeszła do lodówki, mijając dwóch dochodzeniowców, zajrzała do niej, po czym głośno trzasnęła jej drzwiami i zaczęła wyrzucać z siebie poranną złość:

      – Złodziejstwo się szerzy. Nie kielcz się, Bolo. To mało śmieszne jest. Złodziejstwo dotarło do struktur tak elitarnych jak nasze biuro i na dodatek zbiera coraz większe żniwo! Na serio żal wam tych

Скачать книгу