ТОП просматриваемых книг сайта:
Na marne. Marta Sapała
Читать онлайн.Название Na marne
Год выпуска 0
isbn 9788380498853
Автор произведения Marta Sapała
Жанр Документальная литература
Серия Reportaż
Издательство PDW
– Używamy ich cyklicznie, rytualnie i w sposób perswazyjny – mówi doktor Modrzyk, który miejscu statystyk o marnotrawieniu w debacie publicznej poświęcił spory kawał swojego doktoratu.
Sama z nich regularnie korzystam.
Dziewięć milionów ton to wyjątkowo poręczna liczba.
Doktor Modrzyk:
– Trafiła kiedyś do mnie dziennikarka, która szykowała materiał o żywnościowym marnotrawstwie. Chyba była rozczarowana, bo na koniec powiedziała: „Och, liczyłam na coś poruszającego”. Coś, czym będzie można zaapelować do serc i sumień. Mówić o winie ludzi, konsumentów, część ludzi wtedy pomyśli: jacy oni lekkomyślni, ci konsumenci, część się zirytuje, wkurzy, tak jak w wypadku piekarza z Legnicy. To jest dla wszystkich wygodne, intuicyjne, każdy przecież coś wyrzuca. A przecież to jest kłopot systemowy; żywność jest traktowana jako towar. Użyteczny, póki jest sprzedawalny. Wystarczy pójść na zaplecze restauracji i sklepów; tam to widać. Te dane, dla mnie kompletnie niewiarygodne, utrudniają zrozumienie oraz krytykę obecnego systemu gospodarczego.
Dominika Jarosz:
– Statystyki pełnią określoną funkcję. Służą umacnianiu status quo; wygodnie jest być odpowiedzialnym tylko za pięć procent. Można z czystym sumieniem postulować korekty kosmetyczne, nie systemowe. A przecież wpływ systemu dystrybucji, kluczowej stacji w drodze żywności z pola na talerz, sięga znacznie dalej niż odcinek między sklepowym magazynem a stojącym na jego zapleczu kontenerem. Zaczyna się już na polu, a kończy w lodówce.
Nasza wiedza na temat skali żywnościowej nonszalancji świata jest fragmentaryczna, poszlakowa i oparta na nieprecyzyjnych narzędziach badawczych. Ale jej oddziaływanie sięga o wiele głębiej niż dno kontenera wypełnionego niechcianym przez nikogo jedzeniem.
– Sceptycznie podchodzę do tych danych – mówi doktor inżynier Beata Kłopotek, radca ministra w Departamencie Gospodarki Odpadami Ministerstwa Środowiska. Jest czerwiec 2018 roku, trwa dyskusja podczas konferencji Love Food, Hate Waste zorganizowanej w Warszawie przez Tesco. Doktor Kłopotek to jedna z panelistek, mówi, że próbowała zidentyfikować pochodzenie używanych w Polsce danych. To, co udało jej się ustalić: rok 2006, niewłaściwie zinterpretowane kategorie odpadów.
Bazą pierwszego unijnego raportu na temat marnowania żywności były bowiem statystyki Eurostatu z 2006 roku dotyczące bioodpadów. Do obszernej kategorii „odpadów zwierzęcych oraz roślinnych” mogły wówczas trafiać nie tylko resztki żywnościowe, ale też urodzinowe bukiety, trawa, liście, gałązki świerkowe, pozostałości po produkcji żywności, nawet tytoń. Wszystko to, co wywozi się z domów, ogrodów, działek, parków, restauracji, sklepów, zakładów przetwarzających żywność. Najważniejszy, najczęściej cytowany raport w Europie został więc oparty na liczbach dotyczących nie tylko jadalnej treści, ale szeroko pojętej organicznej materii, która trafia do śmieci. Z pominięciem odchodów.
W 2017 roku wysłałam mail do Eurostatu z zapytaniem, czy dysponują zbiorem danych, który bardziej przystaje do rzeczywistości. „Nie rekomendujemy tworzenia oświadczeń na temat zmarnowanej żywności na podstawie podsumowań Eurostatu. Kategoria »zmarnowanej żywności« w naszych statystykach nie istnieje” – odpowiedziała Tiny Vandewiele, rzeczniczka prasowa Europejskiego Biura Statystycznego.
O to, czy w ogóle da się ze śmieciowych statystyk zbieranych w Polsce ulepić wiarygodny obraz rozmiarów żywnościowego marnotrawstwa, zapytałam również Edytę Urbanik-Konik z firmy SUEZ:
– Każdy odpad ma swój kod, nadany przez rozporządzenie ministra środowiska. Kodów, zebranych w resortowym katalogu, są setki. O ich wyborze decyduje jednak wytwórca. Może, umyślnie albo nie, nadać niewłaściwy. Poza tym w odpadach mamy ogromną szarą strefę. Podczas branżowych dyskusji słyszałam, że jest ona dwa razy większa niż w innych gałęziach gospodarki, jej wartość szacuje się na 2,7 miliarda złotych. Oficjalne śmieciowe statystyki w ogóle nie odzwierciedlają rzeczywistości.
Hasło „dziewięć milionów ton”, które rezonuje w Polsce, to efekt czegoś, co w języku badaczy nazywa się „ekstrapolacją”. Podobny mechanizm wykorzystuje Photoshop. Gdy grafik, który pracuje nad obrazem z defektami, chce usunąć z niego jakąś plamę, wypełnia ją kolorem wygenerowanym na podstawie próbek pobranych z lepiej zabarwionego sąsiedztwa. Barwne piksele wokół pozbawionej koloru Polski, która nie ma żadnych danych na temat żywnościowego marnotrawstwa, to raporty z innych krajów albo obszarów badawczych. Wystawiono nam rachunek za prąd, posiłkując się wskazaniem na licznikach wody u sąsiadów.
Maj 2017 roku, Senat pracuje nad projektem ustawy o marnowaniu żywności. O głos prosi senator Jadwiga Rotnicka: „Moja wypowiedź będzie brzmiała prawie filozoficznie. Bo ja się zastanawiam, jak długo dany produkt jest żywnością. Powiedzmy, że przeznaczony dla człowieka, musi spełniać określone warunki, no nie wiem, terminu przydatności do spożycia. […] A kiedy produkt wytworzony zaczyna być odpadem? To jest podstawowy problem”.
Włącza się Rafał Romanowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi: „Odpowiedź jest bardzo prosta. Żywność ma określony termin przydatności, do tego terminu jest żywnością. Gdy ten termin minie, nie mówi się o żywności, nie może być ona nawet dystrybuowana, choćby do karmienia zwierząt. […] Podlega ona naszej inspekcji tylko i wyłącznie do tego terminu. Później podlega […] Ministerstwu Środowiska, czyli już jako odpad”.
Stanisław Gogacz, przewodniczący posiedzenia Komisji, ucina filozoficzny dyskurs: „To nie jest tak, panie ministrze, że kiedy termin ważności się kończy, to produkt nie ma cech żywnościowych”.
– Na świecie nie ma jednoznacznej definicji zarówno żywności, jak i tego, czym są jej straty, a kiedy można mówić o jej marnowaniu – mówi doktor habilitowana Krystyna Rejman z Katedry Organizacji i Ekonomiki Konsumpcji Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. – Na razie nie ma zgody w tej kwestii również w Polsce.
Weźmy samą frazę „food waste”, tłumaczy naukowczyni, po angielsku może ona oznaczać zarówno „odpady żywnościowe”, jak i „zmarnowane jedzenie” – w zależności od kontekstu. U nas używa się jej niemal wyłącznie w drugim znaczeniu. Jako żywność, która została roztrwoniona. Już to prowadzi do niewłaściwych interpretacji. A przecież, zgodnie z prawem, w momencie, w którym mija termin przydatności do spożycia lub data minimalnej trwałości, żywność staje się odpadem.
Niezależnie od tego, co sobie na ten temat myślimy.
Ale tej spójności nie ma też na świecie.
Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa dzieli nieszczęścia, które przytrafiają się żywności, na dwie grupy: straty i marnotrawstwo. Pierwsza dotyczy początkowej fazy życia jedzenia – od etapu produkcji do chwili, gdy trafia do miejsca, w którym zostanie sprzedana. Druga – wszystkiego, za co są odpowiedzialni sprzedawcy, gastronomia i konsumenci. Na marne idzie to, co jest produkowane z myślą o zapełnieniu ludzkiego żołądka, a ostatecznie tam nie trafia.
A to tylko jedna z definicji.
„Marnować” to – z jednej strony – wyrzucać do śmietnika, spuszczać w toalecie, doprowadzać do zepsucia. Ale też trwonić, tracić, przepuszczać, szastać, rozpieprzać, niszczyć, rujnować, pustoszyć. Nie dbać, sabotować, czynić zło.
– Poważne określenia, prawda? – zauważa doktor Modrzyk. – Ale ja w ogóle nie lubię słowa „marnowanie”, gdy piszę o żywności, wolę „niezużywanie”. „Marnowanie”