Скачать книгу

po wszystkim, co?

      – Chyba że wyniki będą kiepskie.

      – Nie będą.

      – Wtedy każą mi przychodzić na punkcję co tydzień.

      – Cicho. Postaraj się zasnąć, malutka. W ten sposób czas minie szybciej.

      Bierze książkę i rozsiada się na krześle.

      Pod powiekami przelatują mi punkciki światła jak ogniste nietoperze. Słyszę szum krwi, tętni niczym końskie kopyta na bruku. Za szpitalnymi oknami zapada mrok.

      Tata przewraca kartkę.

      Na obrazie za jego plecami dym unosi się niewinnie z komina wiejskiej chatki. Kobieta biegnie z twarzą wykrzywioną przerażeniem.

      ROZDZIAŁ SIÓDMY

      – Wstawaj! Wstawaj! – wrzeszczy Cal. Naciągam kołdrę na głowę, ale on ją zrywa. – Tata mówi, że jeśli natychmiast nie wstaniesz, przyjdzie do ciebie z mokrą szmatą!

      Przewracam się na drugi bok, jednak on jest szybszy. Stoi nade mną i krzywi się w uśmiechu.

      – Tata mówi, że masz wstawać każdego ranka i coś robić.

      Wymierzam mu solidnego kopniaka i znów naciągam kołdrę na głowę.

      – Gówno mnie to obchodzi, Cal! Wynocha.

      Dziwne, że nie przejmuję się, kiedy wreszcie wychodzi. Następuje inwazja dźwięków – Cal dudni piętami, zbiegając po schodach, z kuchni słychać brzęk naczyń, kiedy otwiera drzwi i nie zamyka ich za sobą. Dobiegają mnie różne odgłosy – mleka nalewanego do miski z płatkami, łyżki unoszonej w górę. Tata syczy ze zniecierpliwieniem, próbując zetrzeć ścierką plamę ze szkolnej koszulki Cala. Kot zeskakuje na podłogę. Słyszę, jak tata otwiera szafę i wyjmuje kurtkę mojego brata. Wkłada mu ją, zasuwa zamek błyskawiczny i zapina guzik pod szyją, żeby nie zmarzł. Dochodzi mnie odgłos cmoknięcia i zaraz potem słyszę westchnienie – wielka fala rozpaczy spływa na dom.

      – Idź się pożegnać – prosi tata.

      Cal hałasuje, wbiegając po schodach, zatrzymuje się na chwilę pod moimi drzwiami, a potem wchodzi i zbliża się do łóżka.

      – Mam nadzieję, że umrzesz, kiedy będę w szkole! – syczy mi do ucha. – Umrzesz w męczarniach i pochowają cię w jakimś okropnym miejscu, na przykład w sklepie z rybami albo w gabinecie stomatologicznym.

      Pa, braciszku, pa, pa.

      Tata zostanie w kuchennym rozgardiaszu w szlafroku i kapciach, nieogolony i przecierający oczy, jakby dziwił się, że jest sam. W ciągu kilku ostatnich tygodni wypracował sobie poranną rutynę. Po wyjściu Cala parzy kawę, sprząta ze stołu, zmywa naczynia i włącza pralkę. Zajmuje mu to około dwudziestu minut. Potem przychodzi do mnie i pyta, czy dobrze spałam, czy jestem głodna i o której wstanę. Zawsze w tej samej kolejności. Odpowiadam: „Nie”, „Nie” i „Nigdy”, a wtedy on idzie się ubrać i schodzi na dół do komputera, przy którym przesiaduje godzinami, szukając w internecie informacji, które pomogą utrzymać mnie przy życiu. Mówiono mi, że proces żałoby dzieli się na pięć etapów. Jeśli to prawda, tata utknął na pierwszym: zaprzeczaniu.

      Dzisiaj puka do mnie wcześniej niż zwykle. Nie zdążył wypić kawy ani pozmywać. Co się dzieje? Leżę nieruchomo, gdy wchodzi, cicho zamyka za sobą drzwi i zrzuca kapcie.

      – Posuń się – prosi i unosi rąbek kołdry.

      – Tato! Co robisz?

      – Kładę się obok ciebie.

      – Nie ma mowy!

      Obejmuje mnie ramieniem tak, że nie mogę się ruszyć. Ma twarde kości. Czuję dotyk jego skarpetek na bosych stopach.

      – Tato! Wynoś się z mojego łóżka!

      – Nie.

      Odpycham jego rękę i siadam, żeby mu się przyjrzeć. Cuchnie papierosami i piwem i wygląda starzej niż zazwyczaj. Słyszę bicie jego serca i nie podoba mi się to wszystko.

      – Co ty wyprawiasz, do cholery?

      – Nigdy ze mną nie rozmawiasz, Tesso.

      – Myślisz, że to by coś zmieniło?

      Wzrusza ramionami.

      – Być może.

      – Czy ty nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym weszła ci do łóżka, gdy śpisz?

      – Robiłaś tak, kiedy byłaś mała. Mówiłaś, że to niesprawiedliwe, że musisz spać sama. Każdej nocy mama i ja braliśmy cię do naszego łóżka, bo czułaś się samotna.

      To nieprawda, nic takiego nie pamiętam. Tata chyba zwariował.

      – Jeśli nie wyjdziesz stąd, ja to zrobię.

      – Świetnie – oznajmia. – Właśnie tego chciałem.

      – A ty będziesz tak leżał?

      Uśmiecha się i nurkuje pod kołdrę.

      – Jest miło i ciepło.

      Moje nogi są słabe. Niewiele wczoraj jadłam i mam wrażenie, że stałam się przezroczysta. Przytrzymuję się oparcia łóżka i kuśtykam do okna. Jest jeszcze wcześnie: księżyc blednie na szarym niebie.

      – Dawno nie widziałaś się z Zoey – mówi tata.

      – Tak.

      – Co się wydarzyło tamtej nocy, kiedy poszłyście do klubu? Pokłóciłyście się?

      Patrzę na ogród. Pomarańczowa piłka Cala, z której uszło powietrze, wygląda jak jakaś planeta. Znów spostrzegam tego chłopaka. Przyciskam dłonie do szyby. Widuję go tam każdego ranka, jak grabi, kopie albo wałęsa się bez celu. Teraz przycina gałęzie żywopłotu i układa je na stosie, żeby spalić.

      – Słyszysz mnie, Tesso?

      – Tak, ale postanowiłam cię ignorować.

      – Może powinnaś wrócić do szkoły. Spotkałabyś się z przyjaciółmi.

      Odwracam się, żeby na niego spojrzeć.

      – Nie mam przyjaciół i nie zamierzam ich szukać. Nie interesują mnie pocieszyciele, którzy tylko czekają, żeby mnie poznać i wyrazić współczucie na moim pogrzebie.

      Tata wzdycha, podciąga kołdrę pod brodę i kręci głową.

      – Nie powinnaś tak mówić. Cynizm ci nie służy.

      – Przeczytałeś to gdzieś?

      – Pozytywne nastawienie wzmacnia układ odpornościowy.

      – Więc to moja wina, że jestem chora?

      – Wcale tak nie myślę.

      – Zachowujesz się tak, jakbym wszystko robiła źle.

      Siada.

      – Nieprawda!

      – Właśnie, że tak. Krytykujesz sposób, w jaki umieram. Codziennie przychodzisz do mnie i każesz mi wstać albo wziąć się w garść. Teraz wymyśliłeś powrót do szkoły. To śmieszne!

      Przechodzę przez pokój, podnoszę jego kapcie i wkładam je. Są za duże, ale to nic. Tata opiera się na łokciach i spogląda na mnie. Ma taką minę, jakbym go uderzyła.

      – Nie odchodź. Dokąd idziesz?

      – Byle dalej od ciebie.

      Z przyjemnością trzaskam drzwiami. Może sobie wziąć moje łóżko. Proszę bardzo. Niech tam leży i gnije.

      ROZDZIAŁ

Скачать книгу