Скачать книгу

ina­czej, to nie wy­szła­bym za cie­bie. Nikt mnie do tego nie zmu­szał.

      Pa­weł po­chy­lił się i po­ca­ło­wał ją w rękę.

      – Bar­dzo cię ko­cham – po­wie­dział.

      – To się zna­ko­mi­cie skła­da, bo ja cie­bie tak­że.

      Ro­ze­śmiał się. W tej chwi­li kel­ner po­sta­wił przed nimi fi­li­żan­ki z barsz­czem.

      – Co ro­bi­my po obie­dzie?

      – Chęt­nie po­szła­bym gdzieś do kina, ale mu­si­my wra­cać do domu.

      – Dla­cze­go?

      – Bo Elż­bie­ta za­po­wie­dzia­ła swo­ją wi­zy­tę. Chce ci po­ka­zać Kry­się.

      – A co jest Kry­si?

      – Nie wiem, ale z tego, co mówi Elż­bie­ta, to chy­ba prze­pu­kli­na.

      – Daw­no mała cho­ru­je?

      – O, to już trwa pew­nie parę mie­się­cy.

      – Na mi­łość bo­ską, dla­cze­go Elż­bie­ta nie przy­pro­wa­dzi­ła jej do mnie? Prze­cież to może gro­zić po­waż­ny­mi kom­pli­ka­cja­mi.

      – Wiesz, jaka jest Elż­bie­ta. Tak trud­no jej się jest na coś zde­cy­do­wać.

      – No do­brze, ale tu cho­dzi o zdro­wie, a może na­wet o ży­cie jej dziec­ka. W pew­nych sy­tu­acjach trze­ba się tro­chę szyb­ciej de­cy­do­wać.

      – Wy­tłu­macz jej to.

      – Kie­dy mia­ła przyjść?

      – Te­raz. Mniej wię­cej o tej po­rze.

      Zje­dli po­śpiesz­nie obiad i na Li­tew­skiej wsie­dli w ta­ksów­kę.

      Elż­bie­tę spo­tka­li na scho­dach. W prze­ci­wień­stwie do sio­stry była ja­sną blon­dyn­ką o de­li­kat­nej, por­ce­la­no­wej ce­rze. Duże, za­wsze tro­chę zdzi­wio­ne nie­bie­skie oczy mia­ły w swym spoj­rze­niu coś z bez­rad­no­ści ma­łe­go dziec­ka. Trud­no było uwie­rzyć, że to jest mat­ka pięt­na­sto­let­niej dziew­czy­ny.

      – Gdzie Kry­sia? – spy­tał Pa­weł.

      Elż­bie­tę za­wsze tro­chę onie­śmie­lał ener­gicz­ny i rze­czo­wy ton szwa­gra. Wzię­ła pod rękę Annę, jak by u niej szu­kała opar­cia.

      – Kry­sia nie­do­brze się czu­je, leży. Wła­śnie chcia­ła­bym cię pro­sić, że­byś… Je­że­li oczy­wi­ście nie je­steś za bar­dzo zmę­czo­ny.

      Pa­weł prze­rwał jej nie­cier­pli­wym ru­chem ręki. Nie­po­trzeb­ne ga­dul­stwo i prze­sad­na de­li­kat­ność tej ko­bie­ty draż­ni­ły go.

      – Za­raz je­dzie­my. We­zmę tyl­ko moją tor­bę. Po­je­dziesz z nami? – spy­tał, zwra­ca­jąc się do Anny.

      – Po­ja­dę.

      Elż­bie­ta z Kry­sią miesz­ka­ły na Odo­lań­skiej. In­ży­nier Sa­dzic­ki wy­je­chał przed kil­ko­ma laty służ­bo­wo do Wene­zu­eli i już nie wró­cił. Zło­śli­wi twier­dzi­li, że głów­nym powo­dem tej de­cy­zji był kon­trast po­mię­dzy lim­fa­tycz­ną, bez­na­mięt­ną żoną a peł­ny­mi tem­pe­ra­men­tu, ogni­sty­mi Hisz­pan­ka­mi. Po­cząt­ko­wo przy­sy­łał ro­dzi­nie pacz­ki, ale z bie­giem cza­su i ten do­wód oj­cow­skie­go uczu­cia sta­wał się co­raz rzad­szy. Elż­bie­ta pra­co­wa­ła jako bi­blio­te­kar­ka i żyła spo­koj­nie wraz z cór­ką, wspo­ma­ga­na ma­te­rial­nie przez bliż­szą i dal­szą ro­dzi­nę. Wszyst­kie wy­sił­ki, aby zna­leźć jej no­we­go męża speł­zły na ni­czym. Męż­czyź­ni wpa­da­li przy niej w ro­man­tycz­ny, me­lan­cho­lij­ny na­strój, któ­ry jed­nak ni­g­dy nie wró­żył trwal­szych związ­ków.

      Kry­sia le­ża­ła pod nie­bie­ską koł­drą. Po mat­ce odzie­dzi­czy­ła duże, ja­sne oczy i prze­źro­czy­stą cerę. Uśmiech­nę­ła się do Paw­ła.

      – Dzień do­bry wuj­ku. Jak to do­brze, że przy­sze­dłeś. Co praw­da tro­chę się boję, że bę­dziesz mnie chciał kro­ić.

      – Zo­ba­czy­my.

      Pa­weł umył ręce i zba­dał cho­rą.

      – No tak, nie ule­ga wąt­pli­wo­ści – prze­pu­kli­na. Mu­sia­łaś gdzieś sko­czyć czy upaść.

      – Ska­ka­ły­śmy w szko­le ze scho­dów i je­den chło­pak mnie pchnął.

      – No wła­śnie. Trze­ba bę­dzie zro­bić ma­leń­ką ope­ra­cyj­kę. Mam na­dzie­ję, że bę­dziesz dziel­na. Nie bo­isz się, praw­da?

      – Jak by mnie ja­kiś obcy dok­tor kro­ił, to bym się bała, ale jak ty, wuj­ku, bę­dziesz mnie ope­ro­wał, to nic a nic się nie boję. Prze­cież ty je­steś naj­lep­szym chi­rur­giem w War­sza­wie, praw­da?

      Pa­weł uśmiech­nął się.

      – Ro­zu­miesz prze­cież, że nie wy­pa­da mi się chwa­lić. Jest bar­dzo wie­lu lep­szych ode mnie.

      Ener­gicz­nie po­trzą­snę­ła ja­sną gło­wą.

      – O nie, nie. Ja wiem na pew­no, że ty, wuj­ku, je­steś naj­lep­szy. Czy­ta­łam o to­bie w ga­ze­tach. Zro­bi­łeś taką ja­kąś bar­dzo trud­ną ope­ra­cję. By­łam wte­dy z cie­bie okrop­nie dum­na. Po­ka­zy­wa­łam ten ar­ty­kuł w szko­le. Wszyst­kim mó­wi­łam, że ten zna­ko­mi­ty chi­rurg, to mój wu­jek. Czy moja ope­ra­cja tak­że bę­dzie bar­dzo skom­pli­ko­wa­na?

      – Ra­czej nie bar­dzo. To pro­sta spra­wa.

      – I jak zro­bisz tę ope­ra­cję, to nie bę­dziesz wię­cej sław­ny?

      – Chy­ba nie.

      – Szko­da. My­śla­łam, że przy­czy­nię się do two­jej le­kar­skiej sła­wy.

      Po­gła­skał ją po gło­wie.

      – Na ra­zie po­myśl o tym, żeby jak naj­prę­dzej być zdro­wą. Spoj­rzyj, jak się mama wy­mi­ze­ro­wa­ła. Za­mar­twia się tobą.

      – E, mama to się za­wsze wszyst­kim mar­twi.

      – A ty nie masz nic in­ne­go do ro­bo­ty tyl­ko ska­kać w szko­le ze scho­dów – wes­tchnę­ła Elż­bie­ta. – Czy to na­wet wy­pa­da, żeby pa­nien­ka z do­bre­go domu…

      – Wca­le nie je­stem z do­bre­go domu – uśmiech­nę­ła się Kry­sia. – Tan­de­ta. W kuch­ni już tynk od­pa­da, a w ła­zien­ce za­cie­ka.

      Elż­bie­ta fra­so­bli­wie po­krę­ci­ła gło­wą.

      – Oj, dziec­ko, cie­bie się tyl­ko żar­ty trzy­ma­ją. Ileż ja się przez cie­bie na­mar­twię. Gdy­by­śmy nie mie­li w ro­dzi­nie le­ka­rza, to sama nie wiem co bym zro­bi­ła.

      – Od­wio­zła­byś mnie do szpi­ta­la i ja­kiś inny le­karz ope­ro­wał­by mnie.

      – Ła­two ci mó­wić. Czy to moż­na

Скачать книгу