Скачать книгу

Czo­łem, ko­le­go, czo­łem. Gra­tu­lu­ję.

      – Cze­go? – spy­tał po­wścią­gli­wie Pa­weł. Od daw­na już zo­rien­to­wał się, że Ra­wic­ki za­zdro­ści mu ka­rie­ry i że nie omi­ja żad­nej oka­zji, żeby mu szko­dzić.

      – Jak to cze­go? Wy­jaz­du do Ame­ry­ki.

      – To wy już wie­cie…

      – Oczy­wi­ście. Cała kli­ni­ka o ni­czym in­nym nie mówi. Sta­je­cie się sław­ni. Gra­tu­lu­ję, ser­decz­nie gra­tu­lu­ję.

      – Dzię­ku­ję – mruk­nął Pa­weł i wszedł do po­ko­ju le­ka­rzy. Nie było tu ni­ko­go, tyl­ko Jo­an­na sie­dzia­ła przy bocz­nym sto­liku i ro­bi­ła ja­kieś no­tat­ki. Była ciem­ną bru­net­ką o moc­no za­ry­so­wa­nych, ener­gicz­nych ry­sach twa­rzy i czar­nych jak smo­ła oczach. Kie­dyś, przed laty, flir­to­wa­li ze sobą, ale nic ja­koś z tego nie wy­szło. Może za­wi­ni­ły oko­licz­no­ści, a może Jo­an­na nie była pew­na jego uczu­cia. Ro­ze­szli się. Pa­weł oże­nił się, a Jo­an­na wy­szła za mąż z roz­sąd­ku, za dużo star­sze­go od sie­bie pro­fe­so­ra po­li­tech­ni­ki. Mó­wio­no, że nie prze­sta­ła ko­chać Paw­ła, ale to były ta­kie so­bie, ludz­kie ga­da­nia. Ich wza­jem­ne sto­sun­ki uło­ży­ły się na płasz­czyź­nie przy­jaź­ni i ko­le­żeń­stwa. Obo­je wy­strze­ga­li się wspo­mnień i wszyst­ko by­ło­by wła­ści­wie w po­rząd­ku gdy­by nie cho­ro­bli­wa wprost za­zdrość męża Jo­an­ny. Pro­fe­sor Mo­krzyc­ki do­wie­dział się bo­wiem o ro­man­sie z Paw­łem i za­drę­czał żonę sce­na­mi, żą­da­jąc, aby po­rzu­ci­ła pra­cę w szpi­ta­lu, aby prze­nie­śli się do in­ne­go mia­sta, aby zre­zy­gno­wa­ła z za­wo­du le­ka­rza i tak da­lej, i tak da­lej. Pa­weł nie­raz ra­dził, żeby prze­nio­sła się cho­ciaż do in­nej kli­ni­ki, ale Jo­an­na nie chcia­ła o tym sły­szeć, twier­dząc, że naj­mniej­sze ustęp­stwo z jej stro­ny po­cią­gnę­ło­by nowe żą­da­nia i że po­gor­szy­ło­by tyl­ko sy­tu­ację.

      – Rzuć tego sta­re­go dur­nia. Prze­stań się mę­czyć – mó­wił, gdy przy­cho­dzi­ła zde­ner­wo­wa­na do szpi­ta­la po awan­tu­rze w domu.

      – To nie ta­kie pro­ste – od­po­wia­da­ła.

      – Dla­cze­go nie pro­ste? Co ci daje to mał­żeń­stwo? For­sę? Za­ro­bisz na ży­cie.

      Uśmiech­nę­ła się wte­dy ja­koś dziw­nie i mó­wi­ła:

      – Ty pew­nych rze­czy nie je­steś w sta­nie zro­zu­mieć. Ty w ogó­le nie­wie­le ro­zu­miesz.

      Wzru­szał ra­mio­na­mi i tak się za­zwy­czaj koń­czy­ła taka ich roz­mo­wa. Z cza­sem prze­stał się in­te­re­so­wać mał­żeń­ski­mi pe­ry­pe­tia­mi Jo­an­ny. Miał co­raz wię­cej wła­snych kło­po­tów, a poza tym do­szedł do prze­ko­na­nia, że mimo ca­łej przy­jaź­ni, jaka ich łą­czy­ła, nie po­wi­nien się mie­szać do tych spraw.

      Usiadł przy oknie i za­pa­lił pa­pie­ro­sa.

      – Mi­zer­nie wy­glą­dasz – po­wie­dzia­ła, pod­no­sząc oczy znad kart­ki pa­pie­ru.

      – Zmę­czo­ny je­stem. Mam tego wszyst­kie­go do­syć.

      – Prze­ją­łeś się wczo­raj tą ope­ra­cją.

      – Tro­chę. To nie było przy­jem­ne.

      Wsu­nę­ła do kie­sze­ni far­tu­cha dłu­go­pis i ze­bra­ła ze sto­lika no­tat­ki.

      – Tak. Ro­zu­miem cię. Znam to uczu­cie. Cza­sem prze­cho­dzą całe mie­sią­ce i czło­wiek jest zu­peł­nie nie­czu­ły na tę ludz­ką jat­kę, a cza­sem… Czy wiesz, że wczo­raj tu był oj­ciec tego chło­pa­ka? Już po two­im wyj­ściu. Roz­ma­wiał z Ra­wic­kim.

      – Tak? – mruk­nął obo­jęt­nie Pa­weł – Nie wie­dzia­łem.

      Jo­an­na wsta­ła i ob­cią­gnę­ła na so­bie far­tuch.

      – Zo­sta­wiam cię w sa­mot­no­ści. Mam jesz­cze jed­ną ope­ra­cję. Tak­że bar­dzo wąt­pli­wa hi­sto­ria, ale pró­bo­wać trze­ba.

      Wy­szła ci­cho z po­ko­ju. Lu­bił ją za to, że ni­g­dy nie trza­ska­ła drzwia­mi.

      Sie­dział za­my­ślo­ny, pa­trząc na ża­rzą­ce­go się pa­pie­rosa. Dźwię­cza­ły mu w uszach sło­wa Jo­an­ny: „Ludz­ka jat­ka, ludz­ka jat­ka”. Psia­krew. Nic tyl­ko ta cią­gła, bez­na­dziej­na wal­ka ze śmier­cią. Cza­sem uda im się prze­dłu­żyć ja­kie­muś czło­wie­ko­wi ży­cie na kil­ka czy kil­ka­na­ście lat, ale wresz­cie wszyst­ko koń­czy się tak samo. Tro­chę wcze­śniej, tro­chę póź­niej. Do dia­bła, po co przy­po­mnia­ła mu tego chło­pa­ka?

      Ktoś za­stu­kał de­li­kat­nie, nie­śmia­ło.

      – Pro­szę – po­wie­dział Pa­weł i spoj­rzał ku drzwiom.

      We­szła i za­trzy­ma­ła się onie­śmie­lo­na. Mia­ła ja­sne wło­sy, duże nie­bie­skie oczy i twarz ra­fa­elow­skiej ma­don­ny.

      – Czy pan dok­tor Szrot?

      – Tak. Czym mogę pani słu­żyć?

      – Je­stem Wa­rzyc­ka. Przy­szłam w spra­wie mo­je­go męża.

      Uści­snął wą­ską, de­li­kat­ną dłoń i wska­zał krze­sło.

      – Pro­szę, niech pani sia­da.

      – To pan ope­ro­wał Fi­li­pa, praw­da?

      – Tak, ja.

      – Chcia­ła­bym wie­dzieć, jak się uda­ła ope­ra­cja.

      – Zna­ko­mi­cie. Mąż pani jest mło­dym, sil­nym męż­czy­zną, a zresz­tą usu­nię­cie wy­rost­ka to nie jest nic skom­pli­ko­wa­ne­go, szcze­gól­nie je­śli się robi ope­ra­cję na zim­no, tak jak to mia­ło miej­sce w tym wy­pad­ku. Za­pew­niam pa­nią, że wszy­stko jest w jak naj­lep­szym po­rząd­ku. Pro­szę się nie nie­po­koić. Naj­da­lej za osiem, dzie­więć dni mąż bę­dzie w domu.

      Wsta­ła.

      – Dzię­ku­ję panu, pa­nie dok­to­rze, ser­decz­nie panu dzię­ku­ję. Bo wi­dzi pan… – do­da­ła ci­szej, jak­by za­wsty­dzo­na – …bo ja bar­dzo ko­cham Fi­li­pa. – Tyle było szcze­re­go uczu­cia w tym wy­zna­niu, że Pa­weł aż się zmie­szał. Od­pro­wa­dził Wa­rzyc­ką do drzwi i na po­że­gna­nie po­ca­ło­wał ją w rękę, cze­go ni­g­dy nie ro­bił. Na­stęp­nie raz jesz­cze po­szedł od­wie­dzić swe­go pa­cjen­ta.

      Wa­rzyc­ki był już zu­peł­nie przy­tom­ny i uśmiech­nął się życz­li­wie.

      – Jak się czu­je­my, re­dak­to­rze? – spy­tał Pa­weł, ba­da­jąc puls cho­re­go.

      – Zna­ko­mi­cie, tyl­ko cho­ler­nie pić mi się chce, a sio­strzycz­ka nie chce mi przy­nieść piwa.

      Pa­weł bez­rad­nym ru­chem roz­ło­żył ręce.

      –

Скачать книгу