Скачать книгу

całe życie, ale skoro mamy go przekazać, gdy tam dotrzemy, musi być jasny podział obowiązków. Musi być jakaś granica. Za wszystko, co się zdarzy przedtem, odpowiadamy my, a za to, co potem, oni.

      – Nie powiedzieli… – W głosie młodzieńca słychać było zakłopotanie.

      – Wiem, Zheng, że odkąd Chang Weisi dostał awans, użalasz się nad sobą. Do diabła, zupełnie jakbyśmy nie istnieli dla jego poprzednich podwładnych! Ale powinniśmy mieć trochę szacunku dla siebie. Kim oni są, do kurwy nędzy? Czy kiedykolwiek znaleźli się pod ostrzałem, czy kiedyś do kogoś strzelali? Ta ekipa użyła podczas ostatniej operacji tylu najnowocześniejszych sztuczek, że czułem się tak, jakbym był w cyrku. Sprowadzili nawet powietrzny system wczesnego ostrzegania. Ale z czyich umiejętności w końcu skorzystali, żeby znaleźć miejsce spotkania? Z naszych. To przyniosło nam pewien szacunek. Zheng, musiałem długo przekonywać, żebym mógł was wszystkich tutaj ściągnąć, ale teraz zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem. Może się okazać, że wyświadczyłem wam niedźwiedzią przysługę.

      – Niech pan tak nie mówi, kapitanie Shi.

      – Świat stanął na głowie. Moralność nie jest już tym, czym była. Każdy obarcza winą za swoje niepowodzenia innych, trzeba więc mieć się na baczności… Mówię to, bo nie wiem, jak długo jeszcze pociągnę. Boję się, że to wszystko spadnie na twoje barki.

      – Kapitanie Shi, musi pan poważnie pomyśleć o swojej chorobie. Czy góra nie wpisała pana na listę do hibernacji?

      – Muszę najpierw załatwić wiele spraw. Rodzina, praca. I myślisz, że się nie martwię o was wszystkich?

      – Niech się pan o nas nie martwi. W pana stanie nie może pan tego odkładać. Dziś rano znowu krwawiły panu dziąsła.

      – To nic takiego. Mam szczęście. Powinieneś o tym wiedzieć. Trzy z pistoletów, z których do mnie strzelano, się zacięły.

      Samochody stojące w jednym końcu hali zaczęły wyjeżdżać. Shi Qiang wsiadł do auta i zamknął drzwi, a kiedy ruszyły sąsiednie samochody, pojechali za nimi. Shi zaciągnął zasłonki z obu stron, a nieprzezroczysta przegródka między tylnymi i przednimi siedzeniami zupełnie przesłoniła Luo Ji widok na zewnątrz. Podczas jazdy bez przerwy skrzeczało radio, ale Luo nie rozumiał odpowiedzi kapitana rzucanych urywanymi zdaniami.

      Po przejechaniu krótkiego odcinka Luo Ji powiedział do Shi Qianga:

      – To jest bardziej skomplikowane, niż pan mówił.

      – Zgadza się. Teraz wszystko jest skomplikowane – odparł zdawkowo Shi, nadal skupiając uwagę na radiu. Przez resztę drogi już nie rozmawiali.

      Jazda przebiegała gładko i bez przeszkód, a po godzinie się zatrzymali.

      Shi Qiang wysiadł, ale ruchem ręki nakazał Luo Ji, by zaczekał w środku, po czym zamknął drzwi. Luo słyszał dudnienie, które zdawało się dochodzić znad pojazdu. Po kilku minutach Shi Qiang ponownie otworzył drzwi i polecił mu, by wysiadł. W tej samej chwili Luo uświadomił sobie, że znajdują się na lotnisku. Łoskot stał się ogłuszający. Luo podniósł głowę i zobaczył dwa helikoptery zwrócone dziobami w przeciwne strony, jakby obserwujące teren. Przed nim stał ogromny samolot, który wyglądał na pasażerski, tyle że na żadnej części, którą widział, nie było godła linii lotniczych. Przed drzwiami samochodu ustawiono schody, którymi Shi Qiang i Luo Ji dostali się na pokład. Gdy Luo obrócił głowę i zerknął przez drzwi, którymi weszli, najpierw ujrzał rząd myśliwców na odległej płycie postojowej, świadczący o tym, że nie było to lotnisko cywilne. Bliżej zobaczył samochody z konwoju i żołnierzy, którzy wysiedli z pojazdów ustawionych kręgiem wokół samolotu. W promieniach zachodzącego słońca samolot rzucał na pas startowy długi cień, który wyglądał jak ogromny wykrzyknik.

      Wewnątrz powitało ich trzech mężczyzn w czarnych garniturach, którzy przeprowadzili ich przez kabinę przednią. Była zupełnie pusta, ale przypominała wnętrze samolotu pasażerskiego z czterema rzędami foteli. W kabinie środkowej Luo Ji zobaczył przestronny gabinet i inny przedział, przez którego na wpół otwarte drzwi dojrzał sypialnię. Urządzenia w kabinie niczym się nie wyróżniały, ale były schludne i porządne i gdyby nie zielone pasy bezpieczeństwa przy kanapie i fotelach, nie można by się było zorientować, że jest się w samolocie. Luo Ji wiedział, że w kraju jest bardzo mało samolotów czarterowych tego typu.

      Dwóch z trójki, która ich tam przyprowadziła, zniknęło w tylnej kabinie, zostawiając najmłodszego, który powiedział:

      – Możecie usiąść, gdzie chcecie, ale musicie mieć zapięte pasy, i to nie tylko w chwili startu i lądowania, ale podczas całego lotu. Jeśli położycie się spać, zapnijcie pasy przy łóżkach. Nie można zostawić na wierzchu niczego, co nie jest przymocowane na stałe. Pozostańcie na fotelach czy na łóżkach, a jeśli będziecie musieli się gdzieś przejść, powiadomcie najpierw o tym kapitana. Przy każdym siedzeniu i przy każdym łóżku jest guzik interkomu. Wciśnijcie go, żeby porozmawiać. Wezwijcie nas za każdym razem, kiedy będziecie czegoś potrzebowali.

      Zdezorientowany Luo Ji spojrzał na Shi Qianga, a ten powiedział:

      – Samolot może wykonywać jakieś specjalne manewry.

      Mężczyzna kiwnął głową.

      – Zgadza się. Dajcie mi znać, jeśli będziecie mieli jakieś problemy. Mówcie do mnie Xiao Zhang. Kiedy znajdziemy się w powietrzu, przyniosę wam kolację.

      Po wyjściu Xiao Zhanga Luo Ji i Shi Qiang usiedli na kanapie i zapięli pasy. Luo Ji rozejrzał się. Poza okrągłymi oknami i lekko wygiętymi ścianami reszta pomieszczenia wydawała się tak konwencjonalna i dobrze znana, że siedzenie w pasach w zwykłym gabinecie wywoływało trochę dziwne uczucie. Wkrótce jednak dźwięk i wibracje silnika przypomniały mu, że siedzi w samolocie kołującym po pasie startowym, a parę minut później obaj zostali wciśnięci w kanapę. Potem drgania spowodowane kontaktem z ziemią ustały i podłoga uniosła się ukośnie. Gdy samolot się wzbijał, za oknem ponownie ukazało się słońce, które wcześniej schowało się za horyzontem, to samo słońce, którego ostatnie promienie przed zaledwie dziesięcioma minutami wpadały do szpitalnego pokoju ojca Zhang Beihaia.

      Gdy samolot z Luo Ji dotarł nad brzeg morza, dziesięć tysięcy metrów pod nim Wu Ye i Zhang Beihai ponownie patrzyli na niedokończonego Tanga. Była to najbliższa odległość, na jaką kiedykolwiek zbliżył się do tych dwóch żołnierzy.

      Tak jak podczas ich poprzedniej wizyty, ogromny kadłub Tanga spowity był słabym światłem zmierzchu. Snopy iskier na kadłubie wydawały się mniej liczne, a lampy oświetlające okręt znacznie przygasły. I teraz Wu Yue i Zhang Beihai nie byli już oficerami marynarki wojennej.

      – Słyszałem, że Generalny Wydział Zbrojeń postanowił zakończyć ten program – powiedział Zhang Beihai.

      – A co my mamy z tym wspólnego? – rzekł chłodno Wu Yue, przenosząc spojrzenie z Tanga na ostatnie błyski słońca na zachodzie.

      – Odkąd zostałeś przydzielony do sił kosmicznych, jesteś w złym humorze.

      – Powinieneś znać powód mojego złego humoru. Potrafisz czytać w moich myślach, czasami widzisz je wyraźniej niż ja i przypominasz mi, o czym naprawdę myślę.

      Zhang odwrócił się do niego.

      – Jesteś przygnębiony, bo wysłano cię na z góry przegraną wojnę. Zazdrościsz ostatniemu pokoleniu, które będzie na tyle młode, by do końca walczyć w szeregach sił kosmicznych i zginąć razem ze swoją flotą w otchłani przestrzeni kosmicznej. Trudno jest ci się pogodzić z tym, że będziesz musiał brać udział w beznadziejnym przedsięwzięciu.

      – Masz

Скачать книгу