Скачать книгу

i wstąpiłem jako kadet do marynarki wojennej, powiedziałeś mi: «Beihai, masz przed sobą długą drogę. Mówię to, ponieważ nadal łatwo jest mi cię zrozumieć, a to, że twoje zachowanie jest dla mnie takie zrozumiałe, znaczy, że twój sposób myślenia jest jeszcze prosty, nie dość subtelny. Dorośniesz w dniu, w którym nie będę już mógł tak łatwo odczytać czy przeniknąć twoich myśli, za to ty będziesz mógł łatwo zrozumieć mnie». I stało się tak, jak powiedziałeś, w końcu dorosłem i nie było ci już tak łatwo zrozumieć syna. Wiem, że musiałeś z tego powodu odczuwać przynajmniej lekki smutek, ale twój syn staje się osobą, jaką miałeś nadzieję, że się stanie, nieszczególnie lubianą, ale zdolną odnieść sukces w skomplikowanym i niebezpiecznym świecie marynarki wojennej. To, że zadaję ci to pytanie, z pewnością świadczy o tym, że szkolenie, jakiemu poddawałeś mnie przez trzydzieści lat, w jakimś decydującym punkcie zawiodło. Ale mimo to odpowiedz mi, tato. Twój syn nie jest taki wspaniały, jak sobie wyobrażasz. Odpowiedz mi, tylko ten jeden raz”.

      – Dobrze to przemyśl – rzekł ojciec.

      „Dobrze, tato. Dałeś mi odpowiedź. Te trzy słowa powiedziały mi bardzo dużo, więcej niż można by wyrazić w trzydziestu tysiącach. Wierz mi, słucham ich całym sercem, ale musisz mówić jaśniej, bo to zbyt ważne”.

      – A gdy już przemyślę? – zapytał Beihai, chwytając obiema rękami kołdrę. Dłonie i czoło miał pokryte potem.

      „Tato, przebacz mi. Jeśli cię po raz ostatni zawiodłem, to pozwól mi pójść dalej, stać się z powrotem dzieckiem”.

      – Beihai, mogę ci powiedzieć tylko tyle, żebyś się najpierw długo i dobrze zastanowił – odparł ojciec.

      „Dziękuję, tato. Przedstawiłeś to klarownie. Rozumiem”.

      Zhang Beihai puścił kołdrę i chwycił kościstą dłoń ojca.

      – Tato, nie wypłynę już w morze. Będę do ciebie przychodził.

      Ojciec uśmiechnął się, ale pokręcił głową.

      – To nic poważnego. Skup się na pracy.

      Rozmawiali jeszcze trochę, najpierw o sprawach rodzinnych, a potem o stworzeniu sił kosmicznych. Ojciec przedstawił mu wiele pomysłów dotyczących tych sił, włącznie z radami dla niego. Wyobrażali sobie kształt i wielkość kosmicznych liniowców, dyskutowali o broni, której można by używać w wojnie w kosmosie, a nawet o Mahanowskiej teorii potęgi morskiej w odniesieniu do bitw w przestrzeni kosmicznej…

      Ale nie była to już rozmowa o sprawach istotnych, lecz zwykła pogawędka ojca z synem. Istotne znaczenie miało to, co powiedzieli sobie z głębi serca w tych trzech zdaniach:

      „Dobrze to przemyśl”.

      „A gdy już przemyślę?”

      „Beihai, mogę ci powiedzieć tylko tyle, żebyś się najpierw długo i dobrze zastanowił”.

      Zhang Beihai pożegnał się z ojcem. Kiedy wychodził, odwrócił się w drzwiach i spojrzał na niego, spowitego teraz, kiedy z okna zniknęło światło zachodzącego słońca, mrokiem. Jego wzrok przeniknął przez ten mrok i spoczął na ostatniej plamce światła na przeciwległej ścianie. Chociaż słońce miało za chwilę schować się za horyzontem, było teraz najpiękniejsze. Jego ostatnie promienie padały też na fale toczące się bez końca po gniewnym oceanie, a snopy światła przebijały się przez skłębione chmury na zachodzie i tworzyły niezwykłe złociste pasy na powierzchni wody, niczym płatki, które spadły z nieba. Za tymi płatkami wisiały nad światem czarnym jak noc ciemne chmury, niby kurtyna zaciągnięta przez bogów między niebem i ziemią. Od czasu do czasu rozdzierała ją błyskawica, oświetlając śnieżnobiałą masę kropel wzbijanych w górę przez fale. W jednym z tych złocistych pasów niszczyciel starał się z trudem unieść dziób z doliny fali, a potem przebił się z ogłuszającym hukiem przez ścianę wody. Obłok kropli żarłocznie pochłonął światło niczym ogromny Ptak-Rok rozpościerający błyszczące skrzydła.

      Zhang Beihai włożył czapkę z insygniami chińskich Sił Kosmicznych. Powiedział sobie w duchu: „Tato, na szczęście myślimy tak samo. Nie przyniosę ci sławy, ale dam ci odpocząć”.

      – Panie Luo, proszę się w to przebrać – powiedział młody mężczyzna, który po wejściu do pokoju klęknął, by otworzyć walizkę.

      Chociaż człowiek ten wydawał się niezwykle uprzejmy, Luo Ji nie mógł się pozbyć uczucia pewnego dyskomfortu, jakby połknął muchę. Kiedy jednak zobaczył ubranie, które tamten wyjął, zdał sobie sprawę, że nie jest to strój skazańca. Najwyraźniej była to zwykła brązowa kurtka. Wziął ją i pomacał gruby materiał. Shi Qiang i ten drugi mieli podobne kurtki, ale w innych kolorach.

      – Niech pan to włoży. Jest wygodna i oddycha, nie tak jak te rzeczy, które dawniej nosiliśmy i które kleiły się do ciała – rzekł Shi Qiang.

      – Kuloodporna – powiedział młody.

      „Kto chciałby mnie zabić?” – pomyślał Luo Ji, zmieniając kurtkę.

      Opuścili pokój i poszli korytarzem do windy. Pod sufitem biegły metalowe rury, minęli też kilkoro ciężkich, zamkniętych drzwi. Na jednej z upstrzonych plamami ścian Luo Ji zauważył wyblakłe hasło. Tylko część była czytelna, ale znał je całe: „Kopcie głębokie tunele, trzymajcie duże zapasy zboża, nie dążcie do hegemonii”8.

      – Cywilna Obrona Przeciwlotnicza? – zapytał.

      – Nie, ta zwykła. To schron przeciwatomowy, ale już przestarzały. W tamtych czasach trzeba było być kimś, żeby się tu dostać.

      – A więc jesteśmy… na Zachodnich Wzgórzach? – zapytał Luo Ji, ale nie otrzymał odpowiedzi.

      Słyszał opowieści o tajnym centrum dowodzenia. Weszli do staromodnej windy i natychmiast zaczęli się wznosić, czemu towarzyszyły okropne odgłosy skrobania. Operatorem był funkcjonariusz Ludowej Policji Zbrojnej z pistoletem maszynowym. Wydawało się, że po raz pierwszy wykonuje to zadanie i musiał się trochę pogimnastykować przy przyciskach, zanim w końcu zatrzymali się na poziomie –1.

      Wyszedłszy z windy, Luo Ji zobaczył, że znaleźli się w dużej, niskiej hali, która wyglądała na podziemny parking. Było tam dużo różnych samochodów, niektóre miały włączone silniki i napełniały powietrze trującymi spalinami. Pośród rzędów aut stali lub chodzili ludzie. Paliła się tylko jedna lampa, w odległym rogu, więc panował tam półmrok, w którym ludzie przypominali ciemne cienie. Dopiero kiedy przeszli przez snop światła lampy, Luo Ji zobaczył, że to uzbrojeni po zęby funkcjonariusze. Niektórzy wrzeszczeli do radiotelefonów, starając się przekrzyczeć warkot silników. W ich głosach słychać było napięcie.

      Shi Qiang powiódł Luo Ji między dwoma rzędami samochodów. Młodzieniec trzymał się tuż za nimi. Światło lampy i świecące tylne czerwone światła aut rzucały na Shi Qianga stale zmieniające się kolorowe wzory i przywodziły Luo Ji na myśl ciemny bar, w którym poznał tę kobietę.

      Shi Qiang zatrzymał się przy jednym z samochodów, otworzył drzwi i poczekał, aż Luo wsiądzie. Wnętrze było przestronne, ale przez nienormalnie małe okna widać było, że karoseria jest bardzo gruba. Opancerzone auto z przydymionymi szybami prawdopodobnie miało zapewnić ochronę przed zamachem bombowym. Drzwi były nadal otwarte, więc Luo Ji słyszał rozmowę Shi Qianga z młodzieńcem.

      – Kapitanie Shi, właśnie zadzwonili, że wzdłuż trasy przejazdu rozmieszczono posterunki ochrony.

      – Ta trasa jest zbyt skomplikowana. Zrobiliśmy nią zaledwie parę szybkich przejażdżek. Za

Скачать книгу


<p>8</p>

Pod koniec lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku zbudowano pod miastami w całych Chinach rozległe sieci tuneli, które miały posłużyć za schrony w razie napaści wroga. Hasło to, przejęte z rady danej założycielowi dynastii Ming, obwieszczono jako polecenie Mao Zedonga w artykule wstępnym noworocznego wydania „Dziennika Ludowego” w styczniu 1973 roku.