Скачать книгу

Pójdziesz z nami? – spytał Andrew.

      – Dobrze wiesz, że już tam nie chodzę, Tuka – odparł Otto ze złością.

      – Powinno ci dawno przejść. Wiesz przecież, że życie toczy się dalej.

      – Masz na myśli życie wszystkich innych ludzi. Moje zatrzymało się w tym momencie. Dokładnie w tym. Kiedy umiera miłość, umieram również ja. – Otto teatralnym gestem dotknął ręką czoła.

      – Jak chcesz.

      – W dodatku muszę najpierw wrócić do domu i nakarmić Waldorfa. Wy idźcie, może wpadnę tam trochę później.

      – Do zobaczenia – powiedział Harry i posłusznie musnął wargami nadstawioną dłoń Ottona.

      – Już nie mogę się doczekać, przystojniaczku.

      Słońce już zaszło, kiedy dojechali do Oxford Street w Paddington i znaleźli miejsce na postój przy niewielkim parku. Na tabliczce widniał napis „Green Park”, ale trawę wypaliło słońce, a jedynym zielonym elementem była altana wznosząca się pośrodku parku. Wśród drzew leżał na trawie mężczyzna, w którego żyłach wyraźnie płynęła aborygeńska krew. Ubrany był w łachmany i tak brudny, że skóra wyglądała bardziej na szarą niż na czarną. Na widok Andrew uniósł rękę jakby w geście pozdrowienia, lecz policjant nie zwrócił na niego uwagi.

      W The Albury było tak dużo ludzi, że musieli się przeciskać w szklanych drzwiach. Harry zatrzymał się na kilka sekund, żeby uważnie przyjrzeć się widokowi, który się przed nim roztoczył. Klientelę stanowiła barwna mieszanka rozmaitych typów, w której przeważali wyraźnie młodzi ludzie: rockerzy w wyblakłych dżinsach, yuppies w garniturach i z gładko ulizanymi włosami, „artyści” z kozimi bródkami i obowiązkowymi na wernisażu bąbelkami w kieliszkach, piękni, jasnowłosi surferzy o olśniewająco białych uśmiechach i motocykliści – czyli the bikies, jak powiedział Andrew – w czarnych skórzanych kurtkach. Pośrodku lokalu, na kontuarze baru, trwał pokaz, w którym uczestniczyły długonogie półnagie kobiety w purpurowych, głęboko wyciętych bluzeczkach. Skakały w kółko przy wtórze I Will Survive Glorii Gaynor i udając, że śpiewają, poruszały szerokimi, umalowanymi na czerwono ustami. Dziewczyny się zmieniały, te, które nie brały udziału w numerze, obsługiwały gości, otwarcie z nimi flirtując.

      Harry przepchnął się do baru i zamówił coś do picia.

      – Już się robi, blondasku – odpowiedziała głębokim basem kelnerka w rzymskim hełmie na głowie i uśmiechnęła się zalotnie.

      – Powiedz mi, czy ty i ja jesteśmy jedynymi normalnymi ludźmi w tym mieście? – spytał Harry, wróciwszy z piwem i szklanką soku.

      – Pod względem liczby gejów Sydney zajmuje drugie miejsce na świecie po San Francisco – wyjaśnił Andrew. – Australijska prowincja nie słynie z tolerancji wobec odchyleń seksualnych. A kiedy już rozniosła się sława miasta, w którym jest największy wybór partnerów, to nic dziwnego, że ściąga tutaj pokręcona młodzież z całej Australii. Zresztą nie tylko z Australii. Do Sydney codziennie przybywa wielu homoseksualistów z całego świata.

      Przeszli do innego baru na tyłach lokalu, Andrew zawołał dziewczynę za ladą. Stała obrócona plecami i miała najbardziej rude włosy, jakie Harry kiedykolwiek widział. Sięgały jej aż do tylnych kieszeni wąskich niebieskich dżinsów, ale nie skrywały wcięcia w talii i harmonijnie zaokrąglonych bioder. Dziewczyna odwróciła się, błysnęła lazurowoniebieskimi oczyma i w uśmiechu odsłoniła rząd białych zębów w drobnej, ślicznej twarzy, obsypanej niezliczoną ilością piegów. Doprawdy, karygodna rozrzutność, jeśli to nie jest kobieta, pomyślał Harry.

      – Przypominasz mnie sobie? – zawołał Andrew, przekrzykując hałas i dudnienie dyskotekowej muzyki z lat siedemdziesiątych. – To ja pytałem o Inger. Możemy pogadać?

      Rudowłosa spoważniała. Kiwnęła głową, powiedziała coś innej kelnerce i wskazała drogę do niewielkiej palarni za kuchnią.

      – Jakieś nowe wieści? – spytała, a Harry nie potrzebował nic więcej, żeby stwierdzić, że dziewczyna prawdopodobnie o wiele lepiej niż po angielsku mówi po szwedzku.

      – Spotkałem kiedyś pewnego staruszka – odezwał się po norwesku. Popatrzyła na niego zaskoczona. – Był kapitanem statku pływającego po Amazonce. Powiedział trzy słowa po portugalsku i to mi wystarczyło, żeby odgadnąć, że jest Szwedem. Mieszkał w Ameryce od trzydziestu lat, a ja po portugalsku nie znam ani słowa.

      Ruda dziewczyna wyglądała na kompletnie zaskoczoną, ale w końcu wybuchnęła śmiechem. Szczerym, zadowolonym śmiechem, który przywiódł Harry’emu na myśl głos jakiegoś rzadkiego leśnego ptaka.

      – To naprawdę takie oczywiste? – spytała. Miała głęboki, spokojny głos, lekko francuskie „r”.

      – Melodia języka – wyjaśnił Harry. – Nigdy nie potraficie się jej pozbyć.

      – Czy wy się znacie? – Andrew przyglądał im się z niedowierzaniem.

      Harry spojrzał na dziewczynę.

      – Ani trochę – odparła.

      Właściwie szkoda, pomyślał Harry.

      Rudowłosa nazywała się Birgitta Enquist, mieszkała w Australii od czterech lat, a od roku pracowała w The Albury.

      – Oczywiście rozmawiałyśmy w pracy, ale właściwie nie miałam z Inger żadnych bliższych kontaktów. Ona trzymała się z boku. My z baru tworzymy grupę i od czasu do czasu wychodzimy razem na miasto. Niekiedy i ona się pojawiała, ale nie zaliczała się do stałego grona. Kiedy zaczęła tu pracować, akurat wyniosła się od jakiegoś faceta w Newtown. Najbardziej osobistą rzeczą, jaką o niej wiem, jest to, że ten związek zaczął się zapowiadać na zbyt stały. A ona najwyraźniej miała potrzebę nowych impulsów.

      – Wiesz, z kim się trzymała? – spytał Andrew.

      – Właściwie nie. Mówiłam już, że owszem, rozmawiałyśmy, ale ona nigdy nie opowiadała mi zbyt dużo o swoim życiu. Ja też się nie dopytywałam. W październiku wybrała się na północ do Queensland i tam, zdaje się, nawiązała znajomość z jakimiś ludźmi z Sydney, z którymi od tamtej pory utrzymywała kontakt. O ile dobrze pamiętam, poznała tam też pewnego faceta. Wpadł tu kiedyś wieczorem, ale przecież o tym już ci mówiłam? – rzuciła pytająco.

      – Wiem o tym, droga panno Enquist. Chciałem tylko, żeby mój kolega z Norwegii usłyszał to wprost od ciebie, a jednocześnie obejrzał sobie miejsce, w którym pracowała Inger. Harry Holy jest przecież uważany za najlepszego śledczego w Norwegii i możliwe, że my z policji w Sydney przeoczyliśmy coś, co jemu uda się dostrzec.

      Harry gwałtownie zakasłał.

      – Kto to jest Jaś Fasola? – spytał nieswoim głosem.

      – Jaś Fasola? – powtórzyła zdziwiona Birgitta.

      – No, ktoś, kto przypomina tego angielskiego komika… hm… Rowana Atkinsona, chyba tak się nazywa?

      – Aha, chodzi wam o Jasia Fasolę! – Birgitta znów zaśmiała się ptasim śmiechem.

      Śmiej się tak dalej, poprosił w duchu Harry.

      – To Alex, szef baru. Przyjdzie później.

      – Mamy powody, by przypuszczać, że interesował się Inger.

      – Alex rzeczywiście oglądał się za Inger. Zresztą nie tylko

Скачать книгу