Скачать книгу

dziękował za bardzo mu potrzebne słowa otuchy. Spojrzał w górę na szczyt wzgórza, na którym był parking, myśląc o czekającej go powrotnej wspinaczce. Popatrzył na zwłoki i znów zadrżał.

      – Wiesz, o kim myślę, kiedy widzę takiego wysokiego chudego mężczyznę?

      – Wiem – odparła Beate.

      – Żałuję, że go z nami nie ma.

      – On nie był wysoki i chudy – oświadczył Bjørn Holm.

      Odwrócili się do niego zdziwieni.

      – Harry nie był…?

      – Mam na myśli tego faceta. – Holm skinieniem głowy wskazał trupa na linie. – Nilsena. On się wydłużył w ciągu nocy. Gdybyście dotknęli jego ciała, zobaczylibyście, że jest jak galareta. Widziałem takie samo zjawisko u ludzi, którzy spadli z wysoka i połamali wszystkie kości. Przy tak zniszczonym szkielecie ciało traci ramę, której może się trzymać, i zaczyna opadać. Poddaje się sile ciążenia, dopóki nie powstrzyma tego stężenie pośmiertne. Dziwne, co nie?

      W milczeniu przyglądali się zwłokom. W końcu Hagen obrócił się na pięcie i odszedł.

      – Za dużo informacji? – zdziwił się Bjørn.

      – Może trochę za dużo zbędnych szczegółów – stwierdziła Beate. – A poza tym ja też bym chciała, żeby tu był.

      – Myślisz, że kiedykolwiek do nas wróci? – spytał Bjørn Holm.

      Beate pokręciła głową. Bjørn nie wiedział, czy to była odpowiedź na pytanie, czy po prostu komentarz do całej sytuacji. Odwrócił się i zauważył gałąź świerka lekko kołyszącą się na skraju lasu. Przeraźliwy krzyk ptaka wypełnił ciszę.

      CZĘŚĆ II

      6

      Dzwonek nad drzwiami zadzwonił z irytacją, kiedy Truls Berntsen z lodowatej ulicy wszedł w wilgotne ciepło. Unosił się tu zapach brudnych włosów i pomady.

      – Strzyżenie? – spytał młody mężczyzna z lśniącą czarną fryzurą, którą z całą pewnością załatwił sobie w innym salonie fryzjerskim.

      – Dwieście? – rzucił Truls, otrzepując śnieg z ramion. Marzec. Miesiąc złamanych obietnic. Kciukiem wskazał za ramię, by się upewnić, że plakat na zewnątrz wciąż mówi prawdę. Panowie – 200. Dzieci – 85. Emeryci – 75. Truls widział, że ludzie przyprowadzają tu psy.

      – Tyle co zawsze, kolego – odparł fryzjer z pakistańskim akcentem i wskazał jeden z dwóch wolnych foteli. W trzecim siedział mężczyzna, którego Truls błyskawicznie zaklasyfikował jako Araba. Ciemne spojrzenie terrorysty pod świeżo zmoczoną grzywką klejącą się do czoła. Spojrzenie, które uciekło przestraszone, gdy napotkało wzrok Trulsa w lustrze. Może mężczyzna wyczuł zapach bekonu, a może rozpoznał gliniarza. Jeśli tak, to możliwe, że był jednym z dilerów z okolic Brugata. Tylko haszysz. Arabowie bardzo uważali na twardsze narkotyki. Może Koran stawiał amfetaminę i heroinę w jednym rzędzie z pieczenią wieprzową? A może to alfons. Mógł na to wskazywać złoty łańcuch. Ale jeśli tak, to jakiś drobny gracz, bo gęby wszystkich dużych Truls znał.

      Włożyć śliniak.

      – Ale ci włosy urosły, kolego.

      Truls nie lubił, żeby kolegą nazywali go Pakistańcy, w szczególności pakistańskie pedały, a w szczególnej szczególności pakistańskie pedały, które wkrótce miały go dotykać. Ale zaletą tutejszych pedałów od nożyczek było to, że nie przyciskali klientom biodra do ramienia, z przekrzywioną głową nie głaskali ich po włosach, zaglądając im w oczy w lustrze, i nie dopytywali się, czy ma być tak, czy raczej tak. Od razu brali się do roboty. Nie pytali, czy chcesz, żeby ci umyć tłuste włosy, tylko je spryskiwali wodą z butelki, puszczali mimo uszu ewentualne instrukcje i pracowali grzebieniem i nożyczkami, jakby to były mistrzostwa Australii w strzyżeniu owiec.

      Truls spojrzał na pierwszą stronę gazety leżącej na półce przy lustrze. Znów ten sam refren. Jaki motyw kieruje tak zwanym oprawcą policjantów? Większość spekulacji mówiła o szaleńcu, który nienawidzi policji, lub o jakimś ekstremalnym anarchiście. Niektórzy wspominali o zagranicznych terrorystach, chociaż ci zwykle chwalili się udanymi akcjami, a w tym wypadku nic takiego nie nastąpiło. Nikt nie miał wątpliwości, że te dwa zabójstwa są ze sobą powiązane – daty i miejsca to wykluczały, a przez pewien czas policja szukała kryminalistów, których zarówno Vennesla, jak i Nilsen mogli aresztować, przesłuchiwać lub w jakiś inny sposób urazić. Ale żadnego takiego związku nie odkryto. Później pracowano nad teorią zakładającą, że zabójstwo Vennesli było dziełem jednej osoby, kierującej się zwykłym motywem, czyli chęcią zemsty, zazdrością albo pragnieniem przejęcia spadku, natomiast Nilsena zamordował zupełnie inny sprawca, działający z innych pobudek, lecz na tyle bystry, by w pewnym sensie skopiować tamtą zbrodnię i zmylić policję. Zmusić śledczych, by sądzili, że mają do czynienia z serią zabójstw, i nie szukali w najbardziej oczywistych miejscach. Ale policja to właśnie zrobiła. Szukała w najbardziej oczywistych miejscach, jakby to były dwa niepowiązane ze sobą zabójstwa. I też nic nie znalazła.

      Policja wróciła więc do punktu wyjścia. Do mordercy policjantów. Podobnie postąpiła prasa, która dalej utyskiwała: dlaczego policja nie potrafi ująć człowieka, który zabił dwóch spośród jej własnych szeregów?

      Truls, widząc takie tytuły, czuł jednocześnie zadowolenie i gniew. Mikael na pewno miał nadzieję, że kiedy przyjdą Boże Narodzenie i Nowy Rok, prasa skupi się na innych tematach, zapomni o zabójstwach i pozwoli im pracować w spokoju. Pozwoli mu być nowym przystojnym szeryfem w mieście, the whiz kid, strażnikiem miasta, nie zaś tym, któremu nic nie wychodzi, który powoduje jeszcze większy bałagan i siedzi tylko w deszczu fleszy z miną przegranego, będąc żywym dowodem nieporadności, na którą zazwyczaj monopol miała kolej.

      Truls nie musiał przeglądać gazet, przeczytał je już w domu. Śmiał się głośno z niezgrabnych sformułowań Mikaela o stanie śledztwa. „W obecnej chwili niemożliwe jest stwierdzenie…” i „brak jakichkolwiek informacji o…”. To były zdania żywcem wyjęte z rozdziału dotyczącego kontaktów z mediami w podręczniku Metody śledcze Bjerknesa i Hoff Johansen, będącego lekturą obowiązkową w szkole policyjnej. Zalecano tam, by policjanci stosowali te ogólnikowe niby-zdania, ponieważ dziennikarze popadają w głęboką frustrację, słysząc „bez komentarza”. I że funkcjonariusze generalnie powinni unikać przymiotników.

      Truls próbował szukać na zdjęciach zrozpaczonej miny Mikaela, tej, która się pojawiała, gdy więksi chłopcy z sąsiedztwa na Manglerud dochodzili do wniosku, że najwyższa pora zamknąć wielką gębę ładnemu jak dziewczyna chłopaczkowi, i Mikael potrzebował pomocy. Pomocy Trulsa. A Truls oczywiście stawiał się na zawołanie. I to zawsze on wracał do domu z podbitym okiem i rozkrwawioną wargą, nie Mikael. Twarz Mikaela pozostała ładna i nietknięta. Dostatecznie ładna dla Ulli.

      – Tylko nie za krótko – zapowiedział Truls. W lustrze obserwował, jak włosy spadają z bladego, wysokiego, lekko wypukłego czoła. Właśnie przez to czoło i mocno wysuniętą dolną szczękę ludzie często brali go za głupka. Niekiedy było to nawet zaletą. Niekiedy. Zamknął oczy. Próbował w duchu ustalić, czy rozpaczliwa mina Mikaela naprawdę była widoczna na zdjęciach z konferencji prasowej, czy też tylko on chciał ją tam widzieć.

      Kwarantanna. Zawieszenie. Wydalenie. Odrzucenie.

      Wciąż dostawał pensję. Mikael go przepraszał. Położył mu rękę na ramieniu i stwierdził, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Dla Trulsa także, przynajmniej dopóki prawnicy nie

Скачать книгу