Скачать книгу

w opactwie św. Piotra. Na Montmartre – powiedziała kobieta. – Nasz klasztor stoi tu od setek lat. To bardzo święte miejsce.

      – Dlaczego? – naciskała Caitlin.

      – To tu spotykali się wszyscy, by złożyć przysięgę pieczętującą założenie Towarzystwa Jezusowego. To tutaj narodziło się chrześcijaństwo.

      Caitlin wlepiła w nią wzrok i stała oniemiała. Zakonnica uśmiechnęła się do niej w końcu i powiedziała

      – Witamy.

      To powiedziawszy, ukłoniła się nieznacznie i odeszła, delikatnie zamykając za sobą drzwi.

      Caitlin odwróciła się i zlustrowała wnętrze. Była wdzięczna za gościnę, za odzież, w którą mogła się przebrać, za możliwość wzięcia kąpieli, za wygodne łóżko stojące w rogu. Wydawało się jej, że nie da rady zrobić już chociażby jednego kroku. W gruncie rzeczy, była tak zmęczona, że mogłaby zasnąć na wieki.

      Trzymając wysadzane drogimi kamieniami puzderko w dłoni, podeszła do narożnika i odstawiła je. Zwój mógł poczekać. Jej głód nie.

      Podniosła przelewający się niemal kielich i przyjrzała mu uważnie. Wyczuła już, co zawierał: to była biała krew.

      Przyłożyła do ust i zaczęła pić. Była słodsza od zwykłej krwi i łatwiej spływała do gardła – i szybciej też krążyła w jej żyłach. Po chwili czuła się, jak nowo narodzona, silniejsza niż kiedykolwiek. Mogłaby pić ją już zawsze.

      W końcu odstawiła pusty kielich i zabrała srebrne puzderko ze sobą do łóżka. Położyła się i zorientowała, jak bardzo obolałe były jej nogi. Już samo położenie się do łóżka przyniosło jej wielką ulgę.

      Odchyliła się, oparła głowę o niewielką, prostą poduszkę i zamknęła oczy, tylko na chwilę. Była zdecydowana otworzyć je w następnej sekundzie i przeczytać list od ojca.

      Jednak w chwili, kiedy jej oczy się zamknęły, ogarnęło ją niewiarygodne zmęczenie. Nie była w stanie otworzyć ich znowu, nawet gdyby spróbowała. Po sekundzie spała już głębokim snem.

*

      Stała na arenie Rzymskiego Koloseum w pełnym bojowym rynsztunku z mieczem w dłoni. Była gotowa zmierzyć się z każdym napastnikiem, jaki by się nadarzył – naprawdę czuła chęć podjęcia walki. Kiedy jednak obróciła się wokół, spojrzała we wszystkie strony, zauważyła, że arena była pusta. Podniosła wzrok na rzędy siedzeń i zobaczyła, że całe to miejsce było opustoszałe.

      Zamrugała powiekami, a kiedy otworzyła oczy, nie była już w Koloseum, ale w Watykanie, w Kaplicy Sykstyńskiej. Nadal dzierżyła miecz, tym razem jednak przyodziana była w szatę. Rozejrzała się po sali i zobaczyła setki wampirów ustawionych w idealnych rzędach, ubranych w białe szaty, spoglądających swymi błyszczącymi, niebieskimi oczyma. Stali cierpliwie wzdłuż ścian, w ciszy, idealnie na baczność.

      Caitlin upuściła miecz w pustej komnacie i broń wylądowała ze szczękiem na ziemi. Podeszła powoli do głównego kapłana, wyciągnęła dłonie i wzięła od niego srebrny kielich wypełniony białą krwią. Zaczęła pić, a płyn przelał się i pociekł jej po policzkach.

      Nagle znalazła się na pustyni. Całkiem sama. Szła, brodząc gołymi stopami w prażącym piachu, w piekącym słońcu, a w dłoni trzymała ogromny klucz. Ale był on tak wielki – tak nienaturalnie duży – że jego ciężar przytłaczał ją do ziemi.

      Szła i szła, łapiąc ciężko powietrze w tej spiekocie, aż w końcu dotarła do ogromnej góry. Na jej szczycie zauważyła stojącego mężczyznę, który spoglądał w dół i uśmiechał się do niej.

      Wiedziała, że to ojciec.

      Ruszyła pędem, biegnąc ze wszystkich sił, starając się wbiec na górę, zbliżając się coraz bardziej i bardziej do niego. W tej samej chwili słońce wzeszło wyżej na nieboskłon i zaczęło prażyć dotkliwiej, dusić ją. Mogłoby wydawać się, że świeci wprost zza jej ojca. Jakby on sam był słońcem, a ona biegła wprost ku niemu.

      Wchodząc coraz wyżej, czuła, jak gorąc rośnie z każdą chwilą. Im bliżej była, tym trudniej było jej zaczerpnąć tchu. Ojciec zaś stał z otwartymi ramionami i czekał, by wziąć ją w objęcia.

      Ale wzgórze stało się zbyt strome, a ona była po prostu już bardzo zmęczona. Nie mogła zrobić kolejnego kroku i osunęła się na ziemię tam, gdzie stała.

      Zamrugała powiekami, a kiedy otworzyła oczy, zobaczyła swego ojca stojącego nad nią, pochylonego, z ciepłym uśmiechem na twarzy.

      – Caitlin – powiedział. – Córko moja. Jestem z ciebie taki dumny.

      Spróbowała wyciągnąć dłoń i chwycić go, ale klucz spoczywał teraz na niej i był zbyt ciężki, przygniatał ją do ziemi.

      Podniosła wzrok na ojca, próbując przemówić, lecz jej usta były spierzchnięte, a gardło zbyt suche.

      – Caitlin?

      – Caitlin?

      Poderwała się ze snu, całkiem zdezorientowana.

      Podniosła wzrok i zauważyła mężczyznę siedzącego przy jej łóżku, spoglądającego w dół na nią i uśmiechającego się do niej.

      Wyciągnął rękę i delikatnie odsunął jej włosy z oczu.

      Czy to nadal był sen? Czuła zimny pot na czole, jego dotyk na swoim nadgarstku i modliła się, żeby to jednak nie był sen.

      Ponieważ ujrzała przed sobą, uśmiechającego się do niej, miłość swego życia.

      Caleba.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Sam poderwał się ze snu. Przed oczami miał niebo i pień ogromnego dębu. Zamrugał powiekami, zastanawiając się, gdzie jest.

      Czuł coś miękkiego pod plecami, coś, dzięki czemu było mu bardzo wygodnie. Obejrzał się i zorientował, że leżał na kępie mchu, na leśnej wyściółce. Podniósł wzrok ponownie i dostrzegł dziesiątki wysokich drzew kołyszących się na wietrze. Usłyszał szum wody, a kiedy się odwrócił, zobaczył strumyk powoli płynący kilka stóp od jego głowy.

      Usiadł i rozejrzał się wokół, spoglądając we wszystkie strony i chłonąc każdy szczegół otoczenia. Znajdował się w gęstym lesie, był sam, a jedynym źródłem światła były promienie słoneczne przedzierające się przez konary drzew. Popatrzył na siebie i zobaczył, że wciąż miał ten sam bitewny strój, który założył w Koloseum. Wokół panowała cisza, zakłócana jedynie odgłosami strumyka, ptaków i jakichś zwierząt w oddali.

      Zdał sobie sprawę, że podróż w czasie na szczęście się udała. Najwyraźniej był w innym miejscu i czasie – chociaż nie miał pojęcia ani gdzie, ani kiedy.

      Powoli zbadał całe ciało i stwierdził, że nie odniósł większych obrażeń i że był w jednym kawałku. Poczuł okropny głód, ale mógł z tym jeszcze poczekać. Najpierw musiał zorientować się, gdzie jest.

      Sięgnął rękoma w dół, chcąc sprawdzić, czy ma przy sobie jakąś broń.

      Niestety, nic nie przetrwało podróży w czasie. Mógł znowu polegać tylko na sobie, a jego jedynymi narzędziami były gołe dłonie.

      Zaczął zastanawiać się, czy nadal ma w sobie wampirze moce. Wyczuwał niezwykłą siłę krążącą w żyłach i miał wrażenie, że nadal je posiada. Jednakże, nie mógł do samego końca być pewien.

      A koniec nadszedł wcześniej, niż przypuszczał.

      Usłyszał trzask gałęzi, odwrócił się i ujrzał wielkiego niedźwiedzia sunącego

Скачать книгу