ТОП просматриваемых книг сайта:
Naznaczona . Морган Райс
Читать онлайн.Название Naznaczona
Год выпуска 0
isbn 9781632918079
Автор произведения Морган Райс
Серия Wampirzych Dzienników
Издательство Lukeman Literary Management Ltd
Spróbowała przypomnieć sobie, jak dotarła w to miejsce. Nigdy dobrowolnie nie schroniłaby się tu. Czyżby została tu przyniesiona? Pierwsze, co przyszło jej na myśl, to, że być może została zgwałcona; jednak spojrzała w dół i zobaczyła, że jest w pełni ubrana. Wiedziała, że to nie to. Cofnęła się myślami, starając się przypomnieć sobie ubiegłą noc.
Ale wszystko przysłaniała bolesna mgła. Widziała jedynie przebłyski: knajpę położoną na poboczu Drogi 9-tej… scysję… Lecz wszystko było takie zamazane. Nie była po prostu w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów.
– Wiesz, że jesteś pod naszym mostem? – powiedział jeden z oprychów, kiedy już podeszli do niej, zbliżając się coraz bardziej. Scarlet zerwała się na ręce i kolana, potem wstała, odwrócona do nich twarzą, drżąc wewnątrz, jednak nie chcąc okazywać strachu.
– Nikt nie przechodzi tędy bez opłaty – powiedział inny.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie wiem, jak tu trafiłam.
– Twój błąd – powiedział jeszcze inny głębokim, gardłowym głosem, uśmiechając się do niej.
– Proszę – powiedziała Scarlet, starając się zabrzmieć twardo, lecz jej głos zadrżał i cofnęła się o krok. – Nie chcę żadnych kłopotów. Już sobie idę. Przepraszam.
Z mocno walącym sercem odwróciła się, by odejść, ale nagle usłyszała biegnące ku niej kroki i poczuła rękę zaciskającą się wokół jej szyi, przyciskającą nóż do jej gardła oraz okropny, zalatujący piwem oddech na swej twarzy.
– O nie, kochana – powiedział. – Nawet nie przedstawiliśmy się jeszcze.
Scarlet zaczęła walczyć, ale mężczyzna był zbyt silny, a jego szczecina podrapała jej policzek, kiedy otarł się twarzą o jej twarz.
Wkrótce pojawiła się przed nią pozostała trójka. Scarlet krzyknęła, walcząc nadaremnie. Potem poczuła, jak ich ohydne dłonie przesunęły się w dół jej brzucha. Jedna z nich sięgnęła jej do pasa.
Scarlet szarpała się i wykręcała, próbując uciec – ale byli zbyt silni. Jeden z nich sięgnął do jej pasa i zerwał go, po czym rzucił na ziemię, a ona usłyszała szczęk metalowej klamry uderzającej o cement.
– Proszę, puśćcie mnie! – krzyknęła, wijąc się w ich uścisku.
Czwarty menel sięgnął i chwycił jej jeansy za pas, po czym zaczął je ściągać, próbując zerwać je z niej. Scarlet wiedziała, że za chwilę, jeżeli nic nie zrobi, to oni wyrządzą jej krzywdę.
Coś w jej wnętrzu pękło. Nie rozumiała tego, ale całkowicie ją to pochłonęło, jakby zalała ją jakaś energia, wezbrała od stóp, przez nogi i cały tułów. Odczuła ją, jako palący żar, przeszywający jej barki, ramiona, aż po czubki palców. Jej twarz spąsowiała, włosy stanęły dęba i poczuła ogień trawiący jej wnętrze. Poczuła siłę, której nie rozumiała, czuła, że jest silniejsza niż oni wszyscy, silniejsza niż cokolwiek innego na świecie.
Potem poczuła coś jeszcze: pierwotny gniew. Był całkiem nowym odczuciem. Nie pragnęła już uciec – chciała zostać tu, na miejscu, i sprawić, aby ci mężczyźni zapłacili jej za wszystko. Chciała rozedrzeć ich na strzępy, kończyna po kończynie.
I w końcu poczuła jeszcze coś: głód. Głęboki, nękający głód, który sprawił, że zapragnęła zaspokoić to pragnienie.
Odchyliła się i zawarczała, wydała z siebie dźwięk, który ją samą przeraził; z jej zębów wyrosły kły, a ona odchyliła się i kopnęła mężczyznę sięgającego do jej jeansów. Jej kop był na tyle energiczny, że mężczyzna poleciał w powietrzu dobre dwadzieścia stóp, zanim walnął głową o betonową ścianę. Pozbawiony przytomności, osunął się na ziemię.
Pozostali cofnęli się, wypuszczając ją z uścisku, z ustami otwartymi z szoku i przerażenia, gapiąc się na Scarlet. Wyglądali tak, jakby właśnie zdali sobie sprawę, że popełnili wielki błąd.
Zanim zdążyli zareagować, Scarlet obróciła się na pięcie i uderzyła łokciem trzymającego ją mężczyznę, waląc w jego szczękę tak mocno, że obrócił się dwukrotnie dookoła swej osi i upadł, straciwszy przytomność.
Scarlet odwróciła się, warcząc, i stanęła twarzą w twarz z pozostałą dwójką, spoglądając na nich niczym bestia na swe ofiary. Obaj łachmaniarze stali przed nią z oczyma otwartymi szeroko ze strachu. Scarlet usłyszała jakiś dźwięk i kiedy spuściła wzrok, zauważyła, że jeden z nich właśnie się posikał.
Sięgnęła do ziemi, podniosła swój pasek i ruszyła przed siebie beztrosko.
Mężczyzna zachwiał się w tył, skamieniały ze strachu.
– Nie! – zajęczał. – Proszę! Ja nie chciałem!
Scarlet rzuciła się w przód i owinęła pas wokół jego szyi. Potem uniosła go jedną ręką, aż nogi mu zadyndały nad ziemią, a mężczyzna zaczął sapać, szarpiąc za pasek. Przytrzymała go w ten sposób wysoko nad głową, aż w końcu przestał się ruszać i zawisł bez życia.
Scarlet odwróciła się i zmierzyła wzrokiem ostatniego lumpa, który płakał zbyt przestraszony, by uciekać. Z wydłużonymi kłami Scarlet podeszła bliżej i zatopiła je w jego gardle. Zadygotał w jej ramionach, po czym po chwili zwisł w kałuży krwi bezwładnie.
Scarlet usłyszała odgłos kogoś uciekającego w oddali, a kiedy obejrzała się zobaczyła, jak pierwszy menel wstaje z jękiem, powoli podnosi się na nogi. Spojrzał na nią oczyma szeroko otwartymi ze strachu i padł na ręce i kolana, próbując wymknąć się w ten sposób.
Rzuciła się na niego.
– Proszę, nie rób mi nic złego – wyjąkał, płacząc. – Ja nie chciałem. Nie wiem, czym jesteś, ale nie chciałem.
– Jestem pewna, że nie – odpowiedziała mrocznym, nieludzkim głosem. – Dokładnie tak samo jak ja nie chcę zrobić tego, co za chwilę cię spotka.
Podniosła go za tył koszuli, okręciła i rzuciła ze wszystkich sił – prosto w górę.
Menel pomknął niczym pocisk w górę pod mostem, uderzając głową i barkami w cement i przebijając się na drugą stronę przy dźwiękach opadającego wszędzie gruzu. Utknął do połowy w moście z nogami dyndającymi poniżej.
Scarlet wbiegła na górę, na most, jednym susem i zobaczyła jego tułów tkwiący w betonie, głowę i barki wystające nad jezdnią. Mężczyzna wrzeszczał, nie mogąc poruszyć się, wykręcał i wił, starając się uwolnić.
Lecz nie mógł. Był nieruchomym celem dla każdego pojazdu, który akurat tędy przejeżdżał.
– Wyciągnij mnie stąd! – zażądał.
Scarlet uśmiechnęła się.
– Może następnym razem – powiedziała. – Miłej zabawy.
Odwróciła się, skoczyła i odleciała pod niebo, a odgłos krzyków mężczyzny stawał się coraz słabszy i niewyraźny, kiedy tak wznosiła się coraz wyżej, z dala od tego miejsca, nie mając pojęcia, gdzie jest i nie dbając już o to. Tylko jedna osoba majaczyła w jej umyśle: Sage. Oczyma swej