Скачать книгу

dalej stało czterech meneli w łachmanach, wyglądających bądź to na pijanych, bądź też na prochach – albo po prostu szukających zaczepki. Nieogoleni, starsi mężczyźni spoglądali na nią, jakby była ich maskotką. Na ich ustach widniał lubieżny uśmiech ukazujący ich próchniejące, żółte zęby. Byli jednak silni. Widziała to po ich szerokich ramionach i wysokim wzroście oraz po sposobie, w jaki zbliżali się do niej. Jeden z nich rzucił butelkę po piwie i rozbił ją pod mostem. Wiedziała, że nie mają dobrych zamiarów.

      Spróbowała przypomnieć sobie, jak dotarła w to miejsce. Nigdy dobrowolnie nie schroniłaby się tu. Czyżby została tu przyniesiona? Pierwsze, co przyszło jej na myśl, to, że być może została zgwałcona; jednak spojrzała w dół i zobaczyła, że jest w pełni ubrana. Wiedziała, że to nie to. Cofnęła się myślami, starając się przypomnieć sobie ubiegłą noc.

      Ale wszystko przysłaniała bolesna mgła. Widziała jedynie przebłyski: knajpę położoną na poboczu Drogi 9-tej… scysję… Lecz wszystko było takie zamazane. Nie była po prostu w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów.

      – Wiesz, że jesteś pod naszym mostem? – powiedział jeden z oprychów, kiedy już podeszli do niej, zbliżając się coraz bardziej. Scarlet zerwała się na ręce i kolana, potem wstała, odwrócona do nich twarzą, drżąc wewnątrz, jednak nie chcąc okazywać strachu.

      – Nikt nie przechodzi tędy bez opłaty – powiedział inny.

      – Przepraszam – powiedziała. – Nie wiem, jak tu trafiłam.

      – Twój błąd – powiedział jeszcze inny głębokim, gardłowym głosem, uśmiechając się do niej.

      – Proszę – powiedziała Scarlet, starając się zabrzmieć twardo, lecz jej głos zadrżał i cofnęła się o krok. – Nie chcę żadnych kłopotów. Już sobie idę. Przepraszam.

      Z mocno walącym sercem odwróciła się, by odejść, ale nagle usłyszała biegnące ku niej kroki i poczuła rękę zaciskającą się wokół jej szyi, przyciskającą nóż do jej gardła oraz okropny, zalatujący piwem oddech na swej twarzy.

      – O nie, kochana – powiedział. – Nawet nie przedstawiliśmy się jeszcze.

      Scarlet zaczęła walczyć, ale mężczyzna był zbyt silny, a jego szczecina podrapała jej policzek, kiedy otarł się twarzą o jej twarz.

      Wkrótce pojawiła się przed nią pozostała trójka. Scarlet krzyknęła, walcząc nadaremnie. Potem poczuła, jak ich ohydne dłonie przesunęły się w dół jej brzucha. Jedna z nich sięgnęła jej do pasa.

      Scarlet szarpała się i wykręcała, próbując uciec – ale byli zbyt silni. Jeden z nich sięgnął do jej pasa i zerwał go, po czym rzucił na ziemię, a ona usłyszała szczęk metalowej klamry uderzającej o cement.

      – Proszę, puśćcie mnie! – krzyknęła, wijąc się w ich uścisku.

      Czwarty menel sięgnął i chwycił jej jeansy za pas, po czym zaczął je ściągać, próbując zerwać je z niej. Scarlet wiedziała, że za chwilę, jeżeli nic nie zrobi, to oni wyrządzą jej krzywdę.

      Coś w jej wnętrzu pękło. Nie rozumiała tego, ale całkowicie ją to pochłonęło, jakby zalała ją jakaś energia, wezbrała od stóp, przez nogi i cały tułów. Odczuła ją, jako palący żar, przeszywający jej barki, ramiona, aż po czubki palców. Jej twarz spąsowiała, włosy stanęły dęba i poczuła ogień trawiący jej wnętrze. Poczuła siłę, której nie rozumiała, czuła, że jest silniejsza niż oni wszyscy, silniejsza niż cokolwiek innego na świecie.

      Potem poczuła coś jeszcze: pierwotny gniew. Był całkiem nowym odczuciem. Nie pragnęła już uciec – chciała zostać tu, na miejscu, i sprawić, aby ci mężczyźni zapłacili jej za wszystko. Chciała rozedrzeć ich na strzępy, kończyna po kończynie.

      I w końcu poczuła jeszcze coś: głód. Głęboki, nękający głód, który sprawił, że zapragnęła zaspokoić to pragnienie.

      Odchyliła się i zawarczała, wydała z siebie dźwięk, który ją samą przeraził; z jej zębów wyrosły kły, a ona odchyliła się i kopnęła mężczyznę sięgającego do jej jeansów. Jej kop był na tyle energiczny, że mężczyzna poleciał w powietrzu dobre dwadzieścia stóp, zanim walnął głową o betonową ścianę. Pozbawiony przytomności, osunął się na ziemię.

      Pozostali cofnęli się, wypuszczając ją z uścisku, z ustami otwartymi z szoku i przerażenia, gapiąc się na Scarlet. Wyglądali tak, jakby właśnie zdali sobie sprawę, że popełnili wielki błąd.

      Zanim zdążyli zareagować, Scarlet obróciła się na pięcie i uderzyła łokciem trzymającego ją mężczyznę, waląc w jego szczękę tak mocno, że obrócił się dwukrotnie dookoła swej osi i upadł, straciwszy przytomność.

      Scarlet odwróciła się, warcząc, i stanęła twarzą w twarz z pozostałą dwójką, spoglądając na nich niczym bestia na swe ofiary. Obaj łachmaniarze stali przed nią z oczyma otwartymi szeroko ze strachu. Scarlet usłyszała jakiś dźwięk i kiedy spuściła wzrok, zauważyła, że jeden z nich właśnie się posikał.

      Sięgnęła do ziemi, podniosła swój pasek i ruszyła przed siebie beztrosko.

      Mężczyzna zachwiał się w tył, skamieniały ze strachu.

      – Nie! – zajęczał. – Proszę! Ja nie chciałem!

      Scarlet rzuciła się w przód i owinęła pas wokół jego szyi. Potem uniosła go jedną ręką, aż nogi mu zadyndały nad ziemią, a mężczyzna zaczął sapać, szarpiąc za pasek. Przytrzymała go w ten sposób wysoko nad głową, aż w końcu przestał się ruszać i zawisł bez życia.

      Scarlet odwróciła się i zmierzyła wzrokiem ostatniego lumpa, który płakał zbyt przestraszony, by uciekać. Z wydłużonymi kłami Scarlet podeszła bliżej i zatopiła je w jego gardle. Zadygotał w jej ramionach, po czym po chwili zwisł w kałuży krwi bezwładnie.

      Scarlet usłyszała odgłos kogoś uciekającego w oddali, a kiedy obejrzała się zobaczyła, jak pierwszy menel wstaje z jękiem, powoli podnosi się na nogi. Spojrzał na nią oczyma szeroko otwartymi ze strachu i padł na ręce i kolana, próbując wymknąć się w ten sposób.

      Rzuciła się na niego.

      – Proszę, nie rób mi nic złego – wyjąkał, płacząc. – Ja nie chciałem. Nie wiem, czym jesteś, ale nie chciałem.

      – Jestem pewna, że nie – odpowiedziała mrocznym, nieludzkim głosem. – Dokładnie tak samo jak ja nie chcę zrobić tego, co za chwilę cię spotka.

      Podniosła go za tył koszuli, okręciła i rzuciła ze wszystkich sił – prosto w górę.

      Menel pomknął niczym pocisk w górę pod mostem, uderzając głową i barkami w cement i przebijając się na drugą stronę przy dźwiękach opadającego wszędzie gruzu. Utknął do połowy w moście z nogami dyndającymi poniżej.

      Scarlet wbiegła na górę, na most, jednym susem i zobaczyła jego tułów tkwiący w betonie, głowę i barki wystające nad jezdnią. Mężczyzna wrzeszczał, nie mogąc poruszyć się, wykręcał i wił, starając się uwolnić.

      Lecz nie mógł. Był nieruchomym celem dla każdego pojazdu, który akurat tędy przejeżdżał.

      – Wyciągnij mnie stąd! – zażądał.

      Scarlet uśmiechnęła się.

      – Może następnym razem – powiedziała. – Miłej zabawy.

      Odwróciła się, skoczyła i odleciała pod niebo, a odgłos krzyków mężczyzny stawał się coraz słabszy i niewyraźny, kiedy tak wznosiła się coraz wyżej, z dala od tego miejsca, nie mając pojęcia, gdzie jest i nie dbając już o to. Tylko jedna osoba majaczyła w jej umyśle: Sage. Oczyma swej

Скачать книгу