ТОП просматриваемых книг сайта:
Sekret rodziny von Graffów. Bożena Gałczyńska-Szurek
Читать онлайн.Название Sekret rodziny von Graffów
Год выпуска 0
isbn 978-83-66201-42-2
Автор произведения Bożena Gałczyńska-Szurek
Жанр Поэзия
Издательство Автор
– Polskiej nazwy to się w ogóle nie da wymówić – warknął.
– Spróbuj. – Maria pozostała nieugięta.
Potrzasnął rozpaczliwie głową i podał jej niewielką karteczkę.
– Nie, nie. Tu ci zapisałem.
– No proszę, jak ty się starannie przygotowałeś do naszej rozmowy. Zamość – przeczytała zaciekawiona. – Zamość – powtarzała.
ROZDZIAŁ II
Podróż samochodem z Berlina do Warszawy minęła szybko. Za Lublinem, gdzie na postoju Maria wypiła kawę, droga zrobiła się mniej komfortowa, ale za to okolica była przepiękna. Po rozmowie z dziadkiem o Himmlerstadt wnuczkę, oprócz kwestii rodzinnych, frapowało kilka innych aspektów tej wyprawy. Choćby to, z jakiego powodu naziści wybrali właśnie Zamość. Dlaczego tam zaplanowali centrum osadnictwa niemieckiego i powojenny azyl dla zasłużonych esesmanów? W okolicy były przecież inne miasta. Blisko położony Lublin – zdecydowanie większy i ważniejszy jako stolica tego regionu. Znana publicystka „Die Tageszeitung”, słynąca ze swojej rzetelności zawodowej i spektakularnych osiągnięć w prowadzeniu przeróżnych dziennikarskich dochodzeń, do podróży służbowej na wschód Polski była tym razem kiepsko przygotowana. Zaimprowizowała wyjazd w pośpiechu ze względu na zły stan zdrowia dziadka i teraz układała sobie w głowie plan działania na podstawie strzępków informacji zgromadzonych dosłownie na godziny przed wyjazdem z Berlina. W internecie w języku ojczystym znalazła kilka dość lapidarnych informacji o Zamościu, a po mało znanym mieście położonym na wschodnich rubieżach Polski nie spodziewała się niczego szczególnego. Tymczasem asfaltowe drogi pomiędzy miejscowościami wiły się wśród pól i leśnych zagajników. Kwieciste łąki pełne maków urozmaicały żółte dywany kwitnącego rzepaku.
Była niedziela. Z oddali, gdzieniegdzie, z mijanych kościołów dobiegało bicie dzwonów. Okolica kusiła urokiem.
Na jednym z parkingów Maria napisała esemesa do narzeczonego: „Helmut, nie uwierzysz, jestem w raju!”. Dojeżdżając do Zamościa, podziwiała swojskie widoki i rozmyślała: Urzekające miejsce ta Zamojszczyzna.
Jak na ironię, przed wyjazdem z Niemiec obiło jej się o uszy, że nazwa regionu i miasta pochodzi od nazwiska znanych polskich arystokratów, do których należały te tereny. Cóż to był za absurdalny plan, by Zamość, nazwany tak od nazwiska hetmana Zamoyskiego, przemianować na Himmlerstadt na pamiątkę niemieckiego dygnitarza? Kolejna bolesna i wstydliwa sprawa – rozważała w myślach von Graffówna. Na szczęście istnieje sprawiedliwość dziejowa. Samo życie wielkim tego świata przydziela miejsce w historii i wawrzyny, a zbrodniarzy skazuje na hańbę i społeczne wykluczenie.
Maria była słabo zorientowana w temacie Zamojszczyzny pod okupacją niemiecką, ale tak jak wszyscy znała złą sławę współpracownika Hitlera. Aż się bała myśleć, jakie mogły być konsekwencje wojenne fascynacji Himmlera Zamościem i tym regionem, skoro bywał tu osobiście.
Około południa mały mercedes na niemieckiej rejestracji wjechał na starówkę miasta od strony północnej. Gdy minął fragmenty zabytkowej budowli okalającej drogę, z dwóch stron jezdni pojawiły się pozostałości murów z czerwonej cegły, broniących niegdyś dostępu do tego niezwykłego miejsca.
– No, proszę! Wjeżdżam do twierdzy. Mamy bramę i mury obronne! Tak miało być – mruknęła pod nosem. – Ładnie. – Rozglądała się zaciekawiona.
Po tym jak zostawiła samochód na najbliższym parkingu i przeszła pośród zabytkowych kamieniczek w głąb starego miasta, dotarła na plac, który już z daleka rozpoznała jako rynek.
– Oh mein Gott!6 – jęknęła na widok bajecznej renesansowej zabudowy. To nie to samo, co na zdjęciach w internecie. Cóż za pokusa! – pomyślała o planach, które hitlerowcy wiązali z tym miastem.
Był słoneczny dzień. Najwyraźniej Maria trafiła na święto albo festyn. Przed ratuszem aż kłębiło się od gapiów i turystów. Pośrodku rynku otoczonego bajecznie kolorową renesansową zabudową poustawiane były kramy z różnymi lokalnymi wyrobami. Wśród przekupek kluczyli przebierańcy w starodawnych strojach. Dzieciaki biegały wokoło potężnej spiżowej armaty ustawionej przed schodami magistratu. Jeśli jeszcze nie było prezentacji tego sprzętu, to czeka nas niezły hałas – przemknęło przez myśl młodej kobiecie i zaraz jej uwagę przyciągnęły ogródki piwne otoczone ogrodzeniami z kutego metalu, udekorowane skrzynkami z czerwonymi pelargoniami. Ten sielski widok uświadomił Marii, jak bardzo jest zmęczona. Czym prędzej postanowiła zająć wolny stolik w najbliższej kawiarence, napić się kawy i zasięgnąć języka. Jej zamojskim kontaktem była Barbara Kowalska. Wdowa po znanym polskim historyku i filologu, wykładowcy Graffówny z czasów uniwersyteckich, mieszkała właśnie na tutejszej starówce.
– Barbara Kowalska… Barbara Kowalska – powtarzała dziennikarka pod nosem, sadowiąc się przy stoliku, i przeszukując kieszenie. Była pewna, że włożyła tam przed wyjazdem świstek z adresem profesorowej. Niestety, co się już wcześniej zdarzało, jej karteczkowy system przechowywania informacji zawiódł i tym razem. Adres przepadł. Po prostu został w domu. – Scheisse – przeklęła pod nosem i nagle zobaczyła pochyloną nad sobą głowę w falbaniastym czepku. Dziewczę było śliczne i tak uroczo komponowało się z historycznym otoczeniem, że zaskoczona Niemka na moment zapomniała o swoim kłopocie. – Piękny strój – stwierdziła z uznaniem. Zlustrowała dokładnie kelnerkę przebraną za renesansową mieszczkę.
– Służbowy ciuch – mruknęła z niechęcią zagadnięta. – Mam coś podać? Może mogę w czymś pomóc?
– Właśnie! Podwójne espresso poproszę, ale potrzebuję też informacji.
Słowiańska piękność przyglądała się jej z uwagą.
– Chodzi o to, że szukam kogoś, kto mieszka w Zamościu na starym mieście. – W dłuższej wypowiedzi ujawnił się niezupełnie polski akcent klientki i pracownica kawiarni, zaciekawiona, aż przysiadła na krześle po przeciwnej stronie stolika. – Chodzi też o to, że przepadł mi adres osoby, do której przyjechałam. Taki pech. I zastanawiam się, czy uda mi się mimo wszystko ją odnaleźć bez alarmowania rodziny w Berlinie – tłumaczyła zawile cudzoziemka.
Wypowiedź zabrzmiała chyba dosyć dziwnie, bo kelnerka wpatrywała się w nią w milczeniu, więc Maria czym prędzej dodała speszona:
– Ależ wymyśliłam, co?! Ciężka sprawa, bo jak odnaleźć kogoś bez adresu? To wprawdzie wydaje się możliwe, ale o ile mi wiadomo, nigdzie nie jest łatwe.
W odpowiedzi na te słowa dziewczyna rzuciła jej spojrzenie pełne sceptycyzmu i wreszcie przemówiła:
– Nie wiem, jak jest gdzie indziej – oświadczyła z powagą – ale w Zamościu na starówce dobrze się znamy. Może jakoś zaradzimy pani problemom, o ile poszukiwana osoba posiada chociaż imię i nazwisko. – Kelnerka roześmiała się ze swojego żartu, a Maria zachęcona jej życzliwością podała personalia poszukiwanej osoby.
– Nazywa się Barbara Kowalska.
– Naprawdę? O panią Basię chodzi? – Na twarzy pracownicy kawiarni zagościł znowu uśmiech i jakby rozczarowanie, że zagadka okazała się tak prosta. – Sytuacja nie jest skomplikowana. Problem mamy rozwiązany – pocieszyła ją dziewczyna. – Profesorowa mieszka o tam. – Wskazała placem za plecy Marii. – Dwa duże okna na pierwszym piętrze są od jej salonu. Ale teraz pani Basi nie ma
6
O mój Boże!