Скачать книгу

Gott! – jęczała Maria pod nosem. – Nic dziwnego, że Andrzej i Alfred byli co najmniej zaskoczeni moim, pożal się Boże, pomysłem reporterskim – biadoliła.

      Pod adresem szefa „Die Tageszeitung” posypały się inwektywy.

      – Skończony dureń z ciebie, Johann – szeptała rozgoryczona. Twój genialny pomysł, by powstały artykuły o okupacji niemieckiej na Zamojszczyźnie opisujące losy niemieckich przesiedleńców, to kompromitacja – rozmyślała. W jakiej intencji miałabym badać losy Niemców przesiedlonych na Zamojszczyznę? Kogo obchodzą dzieje osadników sprowadzonych tu na miejsce wypędzonych i pomordowanych? Miałabym usprawiedliwiać tych, którzy na nieszczęściu ofiar wojny, na skradzionym im majątku zamierzali zbudować swoje życie? Nigdy!

      Po takiej dawce emocji Maria postanowiła napić się herbaty pozostawionej dla niej na biurku, bo z przejęcia zaschło jej w gardle. Wstała od komputera i z filiżanką w ręku podeszła do okna. Zapłakany deszczem Zamość dobrze korespondował z chandrą, która ją dopadła. Zbliżało się południe, a na ulicy było szaro i ponuro. W wielkich kałużach przed kamienicą, w której mieściło się archiwum, odbijały się granatowe chmury.

      Jedno jest pewne – rozmyślała. Popracuję rzetelnie nad cyklem artykułów o okupacyjnych dziejach ludności cywilnej tych terenów. Nie będzie mi łatwo przyznać się do błędu i zmienić temat, ale jestem winna zawodową uczciwość ludziom, którzy mnie goszczą. Postaram się na swój dziennikarski sposób oddać cześć miejscowym ofiarom nazistowskich zbrodni, choć na niewiele mi się to przyda w rozwikłaniu rodzinnej tajemnicy.

      Podjąwszy taką decyzję, westchnęła ciężko.

***

      Marię czekały w Zamościu trudne chwile, ale po kilku dniach spędzonych na wykonywaniu solidnej pracy dla „Die Tageszeitung”, we wspomniany czwartek, gdy po raz kolejny przekroczyła próg archiwum, spotkała ją miła niespodzianka. Sekretariat wydawał się pusty. Drzwi było szeroko otwarte, ale dokumenty – pozamykane w szafach. Na biurku ktoś rozłożył stos kabli i wtyczek. Czyżby nie było Wisławy? – w głowie Niemki zrodził się optymistyczny, ale mało prawdopodobny scenariusz. Ku jej zaskoczeniu, po chwili się urzeczywistnił.

      – O cholera! – dobiegło gdzieś od podłogi.

      Rozległ się odgłos upadającego przedmiotu i spod biurka wyłonił się szczupły mężczyzna z burzą siwiejących blond włosów. Maria nie potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób zmieścił się za kontuarem Wisi. Był wysoki, a gdy weszła do pomieszczenia, wcale go nie widziała. Miłej powierzchowności towarzyszyły ciepły niski głos i roześmiane niebieskie oczy.

      – Reperuję monitory. Nie jestem włamywaczem – uprzedził jej pytanie.

      – Aha – powiedziała nieco zaskoczona.

      – Domyślam się, że jest pani dziennikarką „Die Tageszeitung”. Spotkanie z polskim bandytą byłoby przynajmniej emocjonujące, a ja… cóż. Naprawa sprzętu informatycznego, czyli samo życie. – Monter na zakończenie osobliwego powitania zabawnie zmarszczył czoło.

      – Ależ jest emocjonująco, jestem bowiem zaskoczona. Spodziewałam się zastać tutaj kogoś innego. – Rozmówczyni zaśmiała się.

      – Maria, jak się domyślam? – Dowcipny jegomość sam ją sobie przedstawił tak samo naturalnie, jak wyłonił się przed chwilą spod biurka.

      – Tak i mów mi po imieniu. – W odpowiedzi podała mu rękę na powitanie.

      Nie pytała o Wiśkę, ale na widok pustego biurka nie mogła się doczekać wieści o sekretarce Alfreda.

      – Janek Lis – przedstawił się niedoszły bandyta. Zauważył, jak wzrok gościa wędruje w kierunku miejsca pracy sekretarki. – Wiśka w zastępstwie szefa pojechała na spotkanie do Lublina. Pracuje w sekretariacie, ale jest też niezłą archiwistką. A Alfred jest w dalszym ciągu na zwolnieniu lekarskim – dodał.

      – Coś poważnego? – Czuła, że wbrew swoim uprzedzeniom do archiwisty powinna zapytać o stan jego zdrowia.

      – Nie wiem i nie pamiętam, żeby kiedykolwiek był na zwolnieniu. Mimo wyglądu mizeraka pragnie uchodzić za twardziela. Zależy mu na takim wizerunku. Jest narodowcem. – Po tym komentarzu przez sympatyczną twarz Jana przemknął cień.

      – Tak, coś słyszałam o jego radykalnych poglądach. – Młoda kobieta nie zauważyła zmiany w zachowaniu informatyka, bo nie przyglądała się uważnie twarzy swego rozmówcy. Gdy tylko wspomniał o prawicowej opcji politycznej, natychmiast pomyślała o dziadku. Wiedziała, że on też od lat buduje swój zafałszowany wizerunek. W efekcie tych poczynań niemieckie media ochrzciły go fatalnym przydomkiem „Krwawy Hans”, a nonsensowna ksywka stała się powodem rozterek babci, arystokratki, subtelnej Grety von Graff.

      Nagle Niemkę ogarnęły wyrzuty sumienia. Powinnam zatelefonować do staruszków – pomyślała. Nie posunęłam się ani o krok w badaniu dziejów mojego pradziada, ale powinnam choć porozmawiać z Hansem. Nie naciska, nie dzwoni i o nic nie wypytuje, a może stało się coś złego? Może dlatego milczy? – poczuła raptem niepokój.

      Z zamyślenia wyrwał ją głos Janka:

      – Właśnie tak jest z Alfredem.

      – A jak? Przepraszam, zamyśliłam się.

      – Mówię, że ma bzika na punkcie skrajnie prawicowych poglądów. Wydaje się nieciekawy i nijaki, ale to tajemniczy gość. Mam wrażenie, że dla swoich wygolonych kolesiów jest kimś ważnym.

      – Tak, taak, to możliwe – wtrąciła Maria. Z jej dziennikarskiego doświadczenia wynikało, że pozory często mylą, szczególnie gdy chodzi o polityków i działaczy partyjnych. Badała nieraz dzieje niemieckich zbrodniarzy wojennych postrzeganych przez otoczenie latami całkiem mylnie jako nijakich przeciętniaków.

      – Alfred to małomówny fanatyk, ale jak się już odezwie, przeważnie wszystko i wszystkich neguje – dodał Janek.

      – Trudno z nim współpracować?

      – Ja na szczęście nie muszę, a Wiśkę podziwiam.

      Sympatyczny informatyk nie przepadał za szefem archiwum. Ciekawe, jakie są powody tej niechęci, skoro nie pracują razem – pomyślała i od razu otrzymała częściową odpowiedź na swoje pytanie.

      – Wisia jest moją siostrą – oświadczył Jan.

      – Coś takiego?! – wyrwało się Graffównie. Nie potrafiła ukryć zdumienia. Bezpośredni i dowcipny Janek w niczym nie przypominał Wisławy. Poza tym, niezależnie od charakteru Alfreda, jego podwładna nie sprawiała wrażenia uciśnionej. Raczej wręcz przeciwnie: mówiła o szefie z pałającymi od zachwytu oczyma. No to czegoś tu nie rozumiem – w głowie Marii, która lubiła wszystko wiedzieć, kłębiły się myśli.

      – Ale mnie się wydaje, że Wisia lubi Alfreda – zagadnęła Janka.

      – Aaa, bo niestety lubi. Właśnie w tym rzecz, że ona nie ma szczęścia do mężczyzn.

      Oooo! To znaczy, że rodzina nie sympatyzuje z tym mrukiem, a dziewczyna jest zakochana – rozważała w myślach Niemka. Nie było sensu rozwijać dyskusji. Niesnaski rodzinne to temat rzeka, dlatego dziennikarka zręcznie przeszła do konkretów.

      – No tak – skrótowo wyraziła zrozumienie dla przedstawionej sytuacji. – Źle ulokowane uczucia siostry to jest problem, a wracając do dzisiejszego dnia, czy wiadomo, kiedy Wisia wróci? Będzie mi jej bardzo brakować – łgała obłudnie. – Czy ona zajrzy jeszcze dzisiaj do biura? – W napięciu czekała na odpowiedź.

      – Na pewno nie. Właśnie to ci miałem przekazać.

Скачать книгу