ТОП просматриваемых книг сайта:
Anioły i demony. Дэн Браун
Читать онлайн.Название Anioły i demony
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-804-5
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
Nie słyszę was, pomyślała.
Była już przemoczona na wylot, kiedy z budynku wyszedł do niej młody ksiądz. Nie znała go. Nigdy wcześniej go tu nie widziała. Spodziewała się, że ją złapie i siłą zaprowadzi do środka, jednak tak się nie stało. Ku jej zdziwieniu położył się obok niej, a jego sutanna natychmiast nasiąkła wodą z kałuży.
– Słyszałem, że zadajesz mnóstwo pytań – stwierdził.
Vittoria nachmurzyła się.
– A czy to coś złego?
Roześmiał się.
– Widać, że mówiły prawdę.
– A co ty tu robisz?
– To samo, co ty… zastanawiam się, dlaczego krople deszczu spadają na ziemię.
– Ja się nad tym nie zastanawiam! Już to wiem!
Ksiądz rzucił jej zdumione spojrzenie.
– Naprawdę?
– Siostra Franciszka twierdzi, że deszcz to łzy aniołów, które spadają, aby zmyć nasze grzechy.
– O! – wykrzyknął rozbawiony. – A więc to wyjaśnia całą sprawę.
– Wcale nie – odparowała. – Krople spadają, ponieważ wszystko spada! Wszystko spada! Nie tylko deszcz!
Ksiądz podrapał się po głowie z zaskoczonym wyrazem twarzy.
– Wiesz co, młoda damo, masz rację. Rzeczywiście wszystko spada. Pewnie z powodu grawitacji.
– Czego?
Rzucił jej zdziwione spojrzenie.
– Nie słyszałaś o grawitacji?
– Nie.
– To niedobrze – wzruszył ze smutkiem ramionami. – Grawitacja stanowi odpowiedź na wiele pytań.
Vittoria usiadła.
– Co to jest grawitacja? Powiedz mi!
Ksiądz mrugnął do niej.
– To może opowiem ci przy obiedzie?
Tym młodym księdzem był Leonardo Vetra. Wprawdzie podczas studiów fizycznych zdobywał liczne nagrody, lecz poczuł powołanie i wstąpił do seminarium duchownego. Leonardo i Vittoria stali się niezwykłą parą przyjaciół w świecie sióstr zakonnych i przepisów, gdzie obydwoje czuli się samotni. Vittoria potrafiła rozbawić Leonarda, a on wziął ją pod swoje skrzydła i uczył, że nawet takie piękne rzeczy, jak tęcza czy rzeki, mają swoje wyjaśnienie. Opowiadał jej o świetle, gwiazdach, planetach i całej naturze – z punktu widzenia zarówno religii, jak i nauki. Vittoria, dzięki ciekawości i wrodzonej inteligencji, była bardzo pojętną uczennicą. Leonardo opiekował się nią jak córką.
Vittoria była z nim szczęśliwa. Nigdy dotąd nie zaznała radości z posiadania ojca. Inni dorośli dawali jej klapsy, gdy zadawała pytania, a Leonardo potrafił całymi godzinami przesiadywać z nią przy książkach. Pytał nawet, co ona sądzi o różnych sprawach. Vittoria modliła się, żeby został z nią na zawsze. Niestety, pewnego dnia spełnił się jej najgorszy koszmar – ojciec Leonardo przyszedł jej powiedzieć, że wyjeżdża z sierocińca.
– Przenoszę się do Szwajcarii – oznajmił. – Otrzymałem stypendium na Uniwersytecie Genewskim. Będę studiował fizykę.
– Fizykę! – krzyknęła Vittoria. – Sądziłam, że kochasz Boga!
– Kocham Go, i to bardzo mocno. Dlatego właśnie chcę studiować jego boskie zasady. Prawa fizyki są kanwą, którą Bóg przygotował, by na niej tworzyć swoje arcydzieło.
Vittoria poczuła się zdruzgotana. Jednak ojciec Leonardo miał dla niej jeszcze inne wieści. Okazało się, że rozmawiał ze swoimi przełożonymi, którzy zgodzili się, żeby ją adoptował.
– Czy chcesz, żebym cię adoptował? – spytał.
– A co to znaczy adoptował?
Wówczas jej wytłumaczył.
Vittoria ściskała go przez pięć minut, a z oczu płynęły jej łzy radości.
– O, tak! Tak!
Leonardo uprzedził ją, że musi na pewien czas wyjechać i przygotować dla nich dom w Szwajcarii, i obiecał, że przyśle po nią za pół roku. Był to najdłuższy okres oczekiwania w jej życiu, ale ojciec Leonardo dotrzymał słowa. Na pięć dni przed swoimi dziewiątymi urodzinami Vittoria przeniosła się do Genewy. W ciągu dnia chodziła do międzynarodowej szkoły, a wieczorami uczył ją ojciec.
Trzy lata później Leonardo Vetra otrzymał propozycję pracy w CERN-ie. Vittoria przeniosła się wraz z ojcem do cudownej krainy, o jakiej nie śniła, nawet będąc dzieckiem.
Teraz szła odrętwiała tunelem LHC, dostrzegając od czasu do czasu swoje zniekształcone odbicie w błyszczącej powierzchni i całą sobą czując nieobecność ojca. Zazwyczaj żyła w stanie głębokiego spokoju, w harmonii z otaczającym ją światem. Jednak teraz nagle wszystko wydało jej się bez sensu. Trzy ostatnie godziny pamiętała jak przez mgłę.
Gdy zadzwonił Kohler, na Balearach była dziesiąta rano. „Twój ojciec został zamordowany. Wracaj natychmiast do domu”. Pomimo upału panującego na pokładzie łodzi do nurkowania, poczuła przeszywający ją lodowaty dreszcz. Wyprany z emocji ton Kohlera zranił ją równie mocno, jak sama wiadomość.
No i wróciła… ale właściwie do czego? CERN, który był jej światem, od kiedy skończyła dwanaście lat, stał się nagle obcy. Jej ojciec, człowiek, który sprawił, że to miejsce wydawało się krainą czarów, odszedł.
Oddychaj głęboko, nakazała sobie, ale nie potrafiła się uspokoić. W myślach kłębiło jej się coraz więcej pytań. Kto zabił ojca? Dlaczego? Kim jest ten amerykański „specjalista”? Dlaczego Kohler tak nalegał, żeby zobaczyć laboratorium?
Dyrektor powiedział, że są dowody, iż morderstwo ojca miało związek z bieżącymi badaniami. Jakie dowody? Nikt nie wiedział, nad czym pracujemy! A nawet gdyby ktoś to odkrył, czemu mieliby ojca zabijać?
Idąc w kierunku ich wspólnego laboratorium, uświadomiła sobie nagle, że za chwilę ujawni największe osiągnięcie Leonarda, a jego przy tym nie będzie. Całkiem inaczej wyobrażała sobie ten moment. Myślała, że ojciec zaprosi do laboratorium najwybitniejszych naukowców z CERN-u i zaprezentuje im swoje odkrycie, ciesząc się wyrazem respektu i podziwu na ich twarzach. Potem z ojcowską dumą wyjaśni im, że to jeden z pomysłów Vittorii pomógł mu zrealizować swoje zamierzenia… że jego córka miała istotny udział w tym przełomowym dokonaniu. Poczuła nagle dławienie w gardle. Ojciec i ja mieliśmy razem cieszyć się tą chwilą. Tymczasem jest sama. Nie ma kolegów. Nie ma rozradowanych twarzy. Tylko obcy Amerykanin i Maximilian Kohler.
Maximilian Kohler. Der König.
Nawet będąc dzieckiem, nie lubiła tego człowieka. Wprawdzie w końcu zaczęła szanować jego niezwykły intelekt, lecz jego lodowate zachowanie wydawało jej się nieludzkie…