Скачать книгу

Adwokacka Bragg Knuter & Speigh

      Kiedy w sierpniu, zaraz po odebraniu listu, Enid zeszła do piwnicy, obudziła Alfreda i pokazała mu pismo, ten tylko wzruszył ramionami i odparł:

      – Pięć tysięcy dolarów nie zmieni naszego życia.

      Enid zaproponowała, żeby napisać do Axon Corporation i zażądać wyższego honorarium, lecz Alfred pokręcił głową.

      – Skończyłoby się na tym, że wydalibyśmy te pięć tysięcy na prawnika, i co dalej?

      Enid upierała się jednak, że nie zaszkodzi spróbować.

      – Nie będę próbował – odparł Alfred.

      Ale gdyby jednak napisał i poprosił o dziesięć tysięcy…

      Umilkła, ponieważ zmierzył ją takim wzrokiem, jakby zażądała od niego, żeby się z nią kochał.

      Denise wyjęła z lodówki butelkę wina, jakby chcąc podkreślić brak zainteresowania dla sprawy, która dla Enid miała tak żywotne znaczenie. W ogóle Enid odnosiła wrażenie, iż Denise programowo gardzi wszystkim, na czym choć trochę zależy jej matce. Dawała to do zrozumienia nawet ruchami: zamykając szufladę pchnięciem pośladka opiętego ciasnymi dżinsami, energicznie otwierając butelkę z winem.

      – Napijesz się trochę?

      – Jak dla mnie to trochę za wcześnie…

      Denise piła wino jak wodę.

      – Znając Gary’ego, przypuszczam, że chciałby ich jakoś przydusić?

      – Chociaż, wiesz co… – Enid sięgnęła oburącz po butelkę. – Może kropelkę, ale nie więcej, naprawdę. Nigdy nie piję o tej porze, a Gary zastanawia się, dlaczego w ogóle interesują się patentem ojca, skoro jeszcze nawet nie myślą o produkcji. Tyle wystarczy, Denise! Nie przepadam za winem. Prawa do patentu i tak wygasają za sześć lat, więc Gary podejrzewa, że mają nadzieję już niedługo zbić na wynalazku ojca kupę forsy.

      – Czy tata podpisał umowę?

      – O, tak. Poszedł do kancelarii Schumpertów i Dave potwierdził podpis.

      – W takim razie nie pozostaje ci nic innego, jak uszanować jego decyzję.

      – Ale on jest uparty i nierozsądny! Nie rozumiem, jak…

      – Chcesz powiedzieć, że byłoby lepiej go ubezwłasnowolnić?

      – Nie, skądże znowu! To kwestia charakteru. Nie rozumiem…

      – Skoro jednak już podpisał tę umowę, to co Gary zamierza osiągnąć?

      – Wydaje mi się, że nic.

      – W takim razie po co to całe zamieszanie?

      – Masz rację – westchnęła Enid. – Nic już nie możemy zrobić.

      Nie była to do końca prawda. Gdyby Denise nieco mniej zdecydowanie opowiadała się po stronie Alfreda, Enid być może przyznałaby się, iż Alfred wręczył jej podpisaną umowę, żeby idąc do banku wysłała ją listem poleconym z poczty, a ona wetknęła kopertę do schowka na rękawiczki i zostawiła ją tam na kilka dni, później zaś, podczas jednej z niezliczonych drzemek Alfreda, ukryła ją w bezpieczniejszym miejscu, czyli w stojącej w pralni szafce wypełnionej słojami z niechcianymi dżemami i marynatami (kumkwat z rodzynkami, dynia w brandy, jeżylina koreańska), wazonami, koszykami, gąbkami do bukietów zbyt starymi, żeby ich używać, a równocześnie zbyt dobrymi, żeby je wyrzucić. W wyniku tego nieuczciwego czynu wciąż istniała możliwość wydębienia od Axon wyższego honorarium, po to jednak, aby to osiągnąć, należało koniecznie odszukać drugi polecony list od Axon Corporation, zanim znajdzie go Alfred i dowie się o jej zdradzie i oszustwie.

      – Właśnie sobie przypomniałam, że chciałam cię prosić o coś jeszcze – rzuciła, opróżniwszy kieliszek.

      – Tak? – odparła zdawkowo Denise po krótkim, lecz wyraźnym wahaniu.

      Wahanie to potwierdziło wniosek, do którego Enid doszła już dawno temu, a mianowicie, że ona i Alfred popełnili jakiś błąd w wychowaniu córki, że nie zdołali zaszczepić jej chęci i umiejętności bezinteresownego świadczenia przysług.

      – Otóż, jak wiesz, już od ośmiu lat spędzamy Boże Narodzenie w Filadelfii, ale chłopcy Gary’ego są już na tyle duzi, że może dla odmiany chcieliby pojechać na święta do dziadków, więc pomyśleliśmy sobie, że…

      – Cholera jasna! – rozległ się okrzyk w pokoju.

      Enid odstawiła kieliszek i wybiegła z kuchni. Alfred siedział na brzeżku sofy w dość niewygodnej pozycji, z przygarbionymi plecami i wysoko uniesionymi kolanami, wpatrując się w miejsce katastrofy trzeciej kanapki. Zaledwie kilka centymetrów od jego ust mała chlebowa łódeczka wyśliznęła mu się z palców, spadła na kolana, potoczyła się w dół, by wreszcie znieruchomieć na podłodze. Na obiciu pozostały wyraźne ślady po czerwonym pieprzu, oliwie i maśle, takie same jak na spodniach i wykładzinie podłogowej. Pusta łódeczka leżała na boku, prezentując nasiąknięte żółcią wnętrze pokryte brązowymi plamami. Denise przepchnęła się obok Enid i uklękła przy ojcu z wilgotną gąbeczką w ręce.

      – Och, tato… Powinnam była się domyślić, że będzie ci trudno…

      – Daj mi jakąś szmatę, to posprzątam.

      – Nie, nie.

      Denise zgarnęła na dłoń resztki oliwek z kolan Alfreda. Wyciągnął przed siebie roztrzęsione ręce, jakby zamierzał ją odepchnąć, ale ona pracowała szybko i pewnie i już po chwili wyniosła resztki do kuchni, gdzie tymczasem Enid poczuła, że przyda jej się jeszcze jeden mały łyk wina i nalała go sobie pospiesznie. Choć w pośpiechu zrobił się z tego całkiem spory łyk, przełknęła go bez najmniejszych problemów.

      – No więc pomyśleliśmy sobie, że gdybyście ty i Chip byli zainteresowani, to moglibyśmy wszyscy razem spędzić ostatnie wspólne święta w St. Jude. Co o tym myślisz?

      – Dostosuję się do was.

      – Ale ja chcę wiedzieć, co ty o tym myślisz, czy masz na to ochotę, czy chciałabyś spędzić jeszcze jedną Gwiazdkę w rodzinnym domu.

      – Mogę ci od razu powiedzieć, że Caroline na pewno nie wyjedzie z Filadelfii, więc jeżeli chcesz zobaczyć się z wnukami, to będziesz musiała przyjechać na wschód.

      – Denise, mnie interesuje twoje zdanie. Gary powiedział, że oboje z Caroline chętnie się nad tym zastanowią. Chcę wiedzieć, czy w ogóle jesteś zainteresowana takimi świętami w St. Jude, ponieważ my wszyscy doszliśmy do wniosku, że takie ostatnie spotkanie rodzinne byłoby…

      – Mamo, nie ma problemu, oczywiście jeżeli jesteś pewna, że dasz sobie radę.

      – Najwyżej trzeba mi będzie trochę pomóc w kuchni, i to wszystko.

      – Pomogę ci, ale będę mogła przyjechać najwyżej na kilka dni.

      – Nie na tydzień?

      – Nie.

      – Dlaczego?

      – Mamo…

      – Cholera! – wrzasnął Alfred w pokoju. Niemal równocześnie z jego okrzykiem rozległ się donośny trzask, kiedy coś dużego i ciężkiego (być może wazon ze słonecznikami) rozbiło się na podłodze. – Cholera jasna!

      Enid miała już tak zszarpane nerwy, że niewiele brakowało, a wypuściłaby z ręki kieliszek, ale równocześnie poczuła coś w rodzaju zadowolenia z kolejnego nieszczęścia, ponieważ dzięki temu Denise mogła sobie wyobrazić, co czeka ją codziennie, przez

Скачать книгу