ТОП просматриваемых книг сайта:
Wyprawa Gniewomira. Piotr Skupnik
Читать онлайн.Название Wyprawa Gniewomira
Год выпуска 0
isbn 978-83-8119-277-4
Автор произведения Piotr Skupnik
Жанр Приключения: прочее
Издательство OSDW Azymut
Tamtego dnia ogarnęły mnie poważne wątpliwości. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek uda mi się wrócić do osady. Mimo to nie martwiłem się tym zbytnio. Troska o ukochaną ciągnęła mnie naprzód. Bez oporów uległem więc zewowi przygody.
Liczyłem na to, że podróż przebiegnie w spokoju. Wiedziałem bowiem, że sytuacja polityczna w Skandynawii jest stabilna. W Danii nadal królował Swen Widłobrody, który stale umacniał swoje wpływy i nieustannie się zbroił. Norwegią zarządzał jarl Eryk, który był lennikiem duńskiego monarchy. Panujący w Szwecji Olaf Skotkonung od dawna już był pełnoletni i mógł stać się niezależnym królem. Wiadomym jednak było, iż nadal pozostaje on pod silnym wpływem swej matki, królowej Sygrydy oraz jej królewskiego męża Swena. Tak więc niepodważalnym Panem Północy był w owym czasie władca Duńczyków, który dzielił i rządził wedle swej woli. Od czasu pamiętnej śmierci wojowniczego Olafa Tryggvasona, nikt nie odważył się jawnie wystąpić przeciw niemu.
Pewni swego płynęliśmy ku duńskim brzegom. Dwa statki kołysały się na spienionych falach, a wiosła rytmicznie rozcinały wodę. Żagle łopotały na wietrze. Pogoda nam sprzyjała – słońce mocno świeciło na czystym niebie.
Przemierzyliśmy Morze Bałtów i znaleźliśmy się na duńskich wodach. Pożeglowaliśmy prosto do przesmyku oddzielającego Skanię od Zelandii. Gdy płynęliśmy przezeń, myślałem o bitwie, która rozegrała się tu przed pięciu laty. Oczyma wyobraźni widziałem zderzające się statki i walczących ludzi. Słyszałem szczęk mieczy i toporów, krzyki rannych oraz łoskot tarcz. Widziałem siebie walczącego z Elfhelmem oraz króla tonącego w morzu. Wspominając te doniosłe zdarzenia, czułem zarówno radość jak i smutek.
W pobliżu Roskilde napotkaliśmy dwie łodzie patrolowe. Duńczycy chcieli wiedzieć, kim jesteśmy i dokąd płyniemy. Wyjawiłem im swoje imię oraz zapewniłem, że jesteśmy sprzymierzeńcami króla Swena i królowej Sygrydy. Na dowód tego, pokazałem im potężny młot Elfhelma. Strażnicy natychmiast go rozpoznali i przepuścili nas. Wcale mnie to nie zdziwiło, gdyż byłem wówczas jednym z najbardziej znanych wojowników. O moich wyczynach śpiewano pieśni i szeptano opowieści. Otaczała mnie aura niezwyciężoności, którą niejako przejąłem od zabitego Elfhelma Smoczego Łba.
Popłynęliśmy przez cieśniny Kattegat i Skagerrak do Norwegii. Jak dobrze znów było ujrzeć ojczyste brzegi. Byłem szczęśliwy widząc, jak z każdym dniem posuwamy się coraz bardziej na północ. Nocowaliśmy zwykle pod gołym niebem lub w napotkanych po drodze nadbrzeżnych osadach. W wielu fiordach zamieszkiwali przecież dawni przyjaciele mojego ojca, którzy gościli nas chętnie. Zbliżając się do Nidaros, myślałem, czy nie złożyć wizyty jarlowi Erykowi, który najpewniej też znał mego rodziciela. Ostatecznie jednak stwierdziłem, że lepiej zachować ostrożność i nie wystawiać się na zbędne ryzyko. Ominęliśmy więc siedzibę jarla szerokim łukiem i pożeglowaliśmy w moje rodzinne strony.
Wiosna była już w pełni, gdy dopłynęliśmy do grodu Arnulfa Kulawego. Zatrwożeni mieszkańcy wystraszyli się nas i wylegli na palisadę, aby się bronić. Kiedy jednak dotarło do nich, kim jestem, złagodnieli. Wrota zostały otwarte i weszliśmy do środka. Znałem wielu mieszkańców tej osady, którzy przywitali mnie ciepło. Zatroskana Ingborga poszła ze mną do domu. Gdy tylko przekroczyliśmy próg, zatrzasnęła za sobą drzwi i spytała.
− Co tu robisz, Oli?
− Przybywam w gości – odparłem.
− Nie wierzę. Jorund będzie chciał cię zabić, kiedy wróci.
Wszystkiego się domyślił i poprzysiągł zemstę.
− Nie obawiaj się, Ingborgo. Twój mąż już próbował wysłać mnie do Walhalli i jak widać, nie powiodło mu się. Teraz najpewniej siedzi w lochach u słowiańskiego księcia. Możliwym jest też, że spotkał się już z ostrzem katowskiego topora.
− Zabił mojego ojca.
− Wiem. Przykro mi z powodu Arnulfa. Był zacnym człowiekiem.
Ingborga przez chwilę milczała, najwyraźniej zbierając myśli. Następnie zaczęła opowiadać monotonnym głosem.
− Początkowo wszystko szło dobrze. Jorund powrócił z wojny i zaczął odbudowywać Egilsgard. Gdy jednak wreszcie pojął, że Ismira nie jest jego córką, wpadł we wściekłość. Przyszedł tu i bez ostrzeżenia zaatakował ojca. Ściął mu głowę toporem i przejął osadę. Mnie również chciał zadźgać, lecz jego ludzie powstrzymali go. Wkrótce potem wyruszył na viking, a odbudowywany Egilsgard ponownie spłonął. Ludzie powiadają, że ogień podłożyła Gudrun.
− Moja przyrodnia siostra?
− Tak. Nadal żyje w chatce na klifie w towarzystwie wilków i zdziczałych psów.
− Jutro pójdę do niej i dowiem się prawdy.
− Zapewne, lecz nie powiedziałeś mi jeszcze, po co tu przybyłeś?
− Szukam Odinara Otarssona.
− Tego przebiegłego kupca? Przypływa tu każdego lata, aby pohandlować. Co masz do niego?
− Porwał moją żonę.
Te słowa zatkały Ingborgę. Otworzyła szeroko usta, nie wiedząc, co rzec. Zawsze zbytnio ulegała emocjom. Zniecierpliwiony jej przedłużającym się milczeniem, zamierzałem już opuścić izbę. Wtedy jednak drzwi rozwarły się na oścież i do domu wbiegła, z krzykiem, czwórka uzbrojonych w patyki dzieci; troje jasnowłosych chłopców i jedna kruczoczarna dziewczynka z błękitnymi jak niebo oczami. Na mój widok chłopcy wycofali się na zewnątrz. Dziewczynka została, wpatrując się we mnie z uwagą. Od razu domyśliłem się, że to Ismira.
− Kim jesteś, panie? – spytała nieśmiało.
− Twoim ojcem – odparłem.
Zamrugała kilkukrotnie i podbiegła, tuląc się do mych nóg. Wziąłem ją na ręce, a ona rzekła.
− Zostaniesz z nami?
− Przez jakiś czas.
− Zabierzesz mnie do ciotki Gudrun?
− Po co?
− Uczy mnie czarować.
− Nie dzisiaj.
Dotknęła dłonią rękojeści przytroczonego do mych pleców miecza.
− Czy to prawdziwy miecz?
− Tak. Wykuł go twój dziadek, Egil.
− Chcę nim powalczyć.
− Może za kilka lat.
Tak oto musiałem odpowiadać na dziesiątki pytań mojej córki. Nie widziałem jej od lat, więc starałem się być cierpliwy. Wreszcie Ingborga przyszła mi z odsieczą i zawołała Ismirę, aby napoić ją ciepłym mlekiem z dodatkiem miodu. Wykorzystując okazję wymknąłem się i poszedłem na podgrodzie do swoich ludzi.
Jechaliśmy konno we trójkę: ja, Ingwar oraz Jaśko Tur. Było ciepło, więc przejażdżka była przyjemna. Z prawdziwą przyjemnością oglądałem coraz bardziej znajome okolice. Pełnymi płucami wdychałem zapach rodzimych lasów i słuchałem pięknego śpiewu ptaków.
Przed południem dotarliśmy do Egilsgardu. Z daleka mogło się wydawać, że gród nadal stoi, gdyż palisada została odbudowana. Gdy jednak podjechaliśmy bliżej, spostrzegliśmy, że w miejscu bramy zionie pustką wielka dziura. Kiedy wjechaliśmy do osady, ujrzeliśmy zgliszcza domów, obór i stodół. Jakimś trafem jedna zagroda pozostała nienaruszona.
− Niewiele zostało z twego rodzinnego gniazda, Gniewomirze