Скачать книгу

      ROZDZIAŁ 3

      Brytania, Whitehaven

      Plac zabaw na Podniebnych Tarasach

      Sara Watkins miała osiem lat, a jej ulubionym miejscem na placu zabaw były huśtawki. Mogła się huśtać tak wysoko, że prawie dotykała chmur. Wyciągała nogi, a jasne słońce Brytanii grzało jej palce, gdy unosiła się w niebo.

      Na huśtawkach grała w gry. Zawsze tylko ze sobą. Miała przyjaciółki, ale czasami nie podobały im się zabawy Sary. Nazywały ją dziwadłem, ale to one były dziwadłami. Sara rozmawiała ze sobą. Kto by nie rozmawiał? Przecież była interesującą osobą!

      – A teraz muszę się rozhuśtać. Żeby się rozbujać, najpierw podciągnę pod siebie nogi, a potem wyprostuję do przodu. Właśnie tak. – Zademonstrowała. Oczywiście mówiła do swojej najlepszej przyjaciółki. Nikt inny jej nie widział, ale była tu. Samanta. Sara nazywała ją Sam. Stała tuż obok huśtawki i przyglądała się uważnie. Jasne, że była wymyślona, ale nie wypadało jej tego wypominać, zwłaszcza że była też zabawna.

      – Saro, ostrożnie! – zawołała matka ze skraju placu zabaw.

      – Dobrze!

      Sara podciągnęła nogi, a potem je wyprostowała, jej ciało odchyliło się, gdy huśtawka wyniosła ją w górę po szerokim łuku. Raz po raz dziewczynka kuliła się i prostowała, aby rozbujać się coraz wyżej. Nie było to łatwe, musiała podciągać i prostować nogi oraz zginać ciało we właściwym momencie. Tata Sary był fizyk…owcem? A może fizykistą? Fizykiem? Fizykologiem? Nieważne. W każdym razie używał dziwnych słów, jak moment pędu, kąt… i jakiegoś jeszcze, żeby opisać, co robiła.

      Ojcowie byli dziwni. Sara po prostu świetnie się bawiła, to oczywiste.

      – Saro, bądź ostrożna! To za wysoko! Spadniesz! – zawołała matka, ale ton jej głosu zdradzał, że nie zwracała na córkę większej uwagi. Była zbyt zajęta rozmową przez telefon. Pewnie dzwoniła jej przyjaciółka. Świetnie. Sara uznała, że dzięki temu zdąży rozbujać się naprawdę wysoko, zanim mama zauważy i naprawdę się zdenerwuje.

      Wyżej.

      Wyżej.

      Dziewczynka wyprężyła się na szczycie łuku, wyciągnęła stopy do słońca i zmrużyła oczy od blasku.

      Wyżej.

      Wyżej.

      Jej mama wrzasnęła.

      – Mamo, ale to nie jest tak wysoko! Nic mi nie jest, patrz!

      Rozbujała się jeszcze wyżej. Nie zwracała uwagi na ruch w pobliżu, skupiona tylko na tym, aby rozhuśtać się jak najmocniej. Chciała zrobić wrażenie na Sam i na mamie.

      Wrzask nie ucichł. Co się stało mamie?

      Dopiero wtedy dziewczynka zorientowała się, że wokół zrobiło się ciemniej. Wyprężyła się na szczycie łuku i zmrużyła oczy, aby spojrzeć w słońce.

      Słońca nie było.

      Zniknęło.

      – Sam, zabrałaś słońce? – spytała żartem przyjaciółkę, ale w głębi duszy wiedziała, że to wcale nie jest śmieszne.

      Mama wciąż krzyczała. Sarę ogarnął niepokój. Opuściła nogi i popatrzyła w niebo, szukając słońca, które powinno tam świecić. W miejscu słońca znajdowało się coś… jakby cień otoczony oślepiającym blaskiem niczym koroną… Statek?

      Dopiero wtedy Sara zrozumiała, czemu matka krzyczy. Rodzicie rozmawiali o tym przyciszonymi głosami, gdy myśleli, że dziewczynka śpi. Coś wróciło. Bój? Słój? Rój. Właśnie, wrócił Rój. Sara słyszała o tym w szkole. Ludzie, którzy to wspominali, wyglądali na zmartwionych, a dziewczynka nie rozumiała dlaczego.

      Jednak teraz rozumiała. Ciemność się pogłębiła. Przestraszona Sara znowu spojrzała w niebo. Starała się wypatrzyć to, co rodzice nazywali „księżycami Grangera”. Coś, co miało pomóc. Powiedzieli, że w zeszłym tygodniu księżyce Grangera uratowały ciocię i wujka na Nowym Dublinie. Prawie zginęli, ale w ostatniej chwili pojawiły się księżyce. Wcześ­niej jednak zginęło wielu ludzi. Sara rozglądała się po niebie, kręcąc głową w prawo i w lewo.

      Jednak na niebie nie było nic. Oprócz dwóch jeszcze większych statków, które jarzyły się bielą w słońcu. Na pewno były większe i jaśniejsze niż księżyc.

      Matka nie przestawała krzyczeć. Sara usłyszała też krzyki innych dorosłych.

      Nie miała pojęcia, dlaczego krzyczą, skoro jednak wszyscy to robili, Sara wzięła z nich przykład i też zaczęła krzyczeć.

      ROZDZIAŁ 4

      W pobliżu Brytanii

      Mostek OZF „Niepodległość”

      – Meldować o sytuacji. – Kapitan Volz wszedł na mostek, na którym panował najwyższy stopień alarmowy, a wszystkie stanowiska czekały w gotowości bojowej.

      – Trzy okręty Roju, konstrukcja mniej więcej taka sama, jak u wszystkich, które widzieliśmy do tej pory – odpowiedział zastępca Whitehorse przy konsoli taktycznej.

      – Tyle że teraz latają trójkami. Dobry Boże, będziemy potrzebowali chyba z tuzina księżyców Grangera. – Spojrzał na stanowisko skanów dalekiego zasięgu. – Jakieś wieści?

      – Żadnych, kapitanie. I na razie nie widać ani jednego księżyca.

      Volz usiadł w fotelu kapitańskim.

      – Jeżeli sytuacja się powtórzy, księżyce powinny się pojawić za jakieś pięć minut. Czyli mamy pięć minut, żeby pokręcić się wokół wroga jak upierdliwy giez, zanim zostaniemy zgnieceni, a Rój ruszy na większy i bardziej pożądany cel.

      Osiem i pół miliarda ludzi – tyle mieszkało na Brytanii. Po Ziemi ta planeta praktycznie stanowiła centrum galaktycznej cywilizacji ludzi. Volz potarł czoło, przygotowując się na to, co bez wątpienia będzie przerażającą, apokaliptyczną katastrofą.

      – No dobrze. Kto obecnie dowodzi obroną Brytanii?

      – Wezwano admirała Tillisa z San Martin, kapitanie – odpowiedziała porucznik Whitehorse, która zajęła miejsce swojego zastępcy. – Zbiera właśnie flotę przy stanowisku obronnym Cerber 9.

      – Wszystkie platformy obronne są włączone?

      – Od Cerbera 1 do 15, tak. Jednak połowa systemów Hydra wciąż pozostaje w naprawie.

      – Cholera. – Volz obrócił się w fotelu do konsoli dowodzenia. – Dobrze. Przekaż admirałowi Tillisowi albo jego zastępcy, że ruszamy z misją specjalną.

      Na ekranie najbliższy okręt Roju zasłaniał całkowicie księżyc Brytanii i obracał się powoli, aby wymierzyć iglice broni w planetę. Z hangarów, niewidocznych z tej odległości, wylatywały tysiące myśliwców, które grupowały się w eskadry i ruszały do ataku. Przypominało to Volzowi filmy nagrane podczas pierwszej wojny z Rojem ponad sto lat wcześniej.

      – Kapitanie, admirał Tillis rozkazuje, żebyśmy dołączyli do jego formacji i stworzyli wspólnie blokadę.

      – Blokadę? – Volz miał ochotę uderzyć pięścią, jak zrobił to wcześniej w sali konferencyjnej. – Tillis doskonale wie, że nie zdołamy tak po prostu wysadzić wrogowi napędu, prawda? Nie wiemy nawet, gdzie go ma!

      –

Скачать книгу