ТОП просматриваемых книг сайта:
Balony. M. Sajnog
Читать онлайн.Название Balony
Год выпуска 0
isbn 978-83-8147-337-8
Автор произведения M. Sajnog
Издательство OSDW Azymut
Gdy się obudziłam, wciąż słyszałam ten okropny śmiech. Miałam stopy brudne od krwi, a na jednej z nich leżał liść. Kiedy chciałam go podnieść, okazało się, że wrasta w moją nogę. Widziałam, jak jego korzenie wchodzą w moje kości. Zaczęłam płakać i krzyczeć, próbowałam go wyrwać, ale im mocniej ciągnęłam, tym większy czułam ból. Chciałam się obudzić, okazało się jednak, że wcale nie śpię. Siedzę teraz już umyta na łóżku i patrzę na liść na mojej stopie, wystaje z niej na małej łodydze. Muszę zadzwonić do Mattiego i mu to pokazać.
Na razie, pamiętniku.
ERYK
Kiedy dotarł do kliniki, stało pod nią około dwudziestu osób. Ludzie z psami na rękach, z kotami w transporterach, a nawet z gryzoniami w klatkach. Zaparkował samochód i wbiegł do budynku.
W powietrzu unosił się dziwny zapach, Erykowi przywiódł na myśl smród zgniłych kwiatów. Wszędzie stali ludzie. Ewa w recepcji krzyczała i prosiła o spokój, ludzie na zmianę płakali i krzyczeli. Pobiegł najpierw do gabinetu Belli. Siedziała przy biurku, ze łzami w oczach. Kiedy go zobaczyła, od razu wstała i rzuciła mu się w ramiona.
– Jesteś, dzięki Bogu. Widziałeś, co się dzieje? – zapytała przez łzy.
– Widziałem mnóstwo ludzi, ale nie mam pojęcia, co się dzieje. Co to ma być, Bell?
Odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy.
– Od samego rana przychodzą tu ludzie ze swoimi pupilami. Pierwszy był pan Henderson. Pamiętasz go, gruby facet z rudym pudlem?
Eryk kiwnął głową.
Przyniósł Ralfa na rękach, pies ledwo oddychał. Pan Henderson powiedział, że kiedy wstał rano, zwierzę już było w takim stanie, od razu przyjechał do nas. Twierdzi, że nie jadł nic poza sprawdzoną karmą. Sama go zbadałam, na pierwszy rzut oka i po rutynowym badaniu wszystko wyglądało okej, poza tym, że pies konał. Po paru minutach od badania po prostu zdechł. Nie mogłam nic zrobić, rozumiesz? On po prostu przestał oddychać. Chciałam zrobić sekcję, żeby ustalić przyczynę, ale zaraz zaczęli schodzić się ludzie ze zwierzętami, które miały takie same objawy, czyli w zasadzie żadnych. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich już nie żyje. A najgorsze jest to, że ludzi wciąż przybywa. Nie wiem, co robić, Eryk, nie mamy tylu lekarzy ani tyle miejsc na zwłoki… – Rozszlochała się i usiadła na biurku.
Eryk przytulił ją, po chwili odsunął się.
– Bello, czy zdarzały się jakieś napady agresji ze strony zwierząt?
– Jak na razie nic mi o tym nie wiadomo. Co z Barbie?
– Dziś rano mnie zaatakowała.
– Niemożliwe, przecież ona nie jest agresywna! – wykrzyknęła.
– Wstałem rano i nie mogłem jej znaleźć, a kiedy w końcu mi się udało, spojrzała czarnymi oczami, zaczęła warczeć i rzuciła się na mnie. Uciekłem z pokoju i zatrzasnąłem drzwi, wtedy ty zadzwoniłaś i wyszedłem.
Bella patrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Jak to w ogóle możliwe, przecież Barbie nigdy by nikomu nie zrobiła krzywdy, nie polowała nawet na muchy! Coś jest bardzo nie w porządku, Eryku.
– Wiem o tym. Przyjmę teraz pacjentów, a potem pojadę po nią. Potrzebuję tylko środków, żeby ją uśpić na czas podroży.
– Dobrze, zadzwonię do innych klinik i dowiem się, czy gdzieś też mają takie problemy. Spotkamy się później.
Pocałował ją szybko w policzek i wyszedł. Udał się do swojego gabinetu, dając znak Ewie, że zaczął przyjmować, i usiadł w oczekiwaniu na pacjentów. Okazało się, że Bella miała rację. Zwierzęta były w krytycznym stanie i nic nie wskazywało na powody takiego stanu rzeczy. Miały problemy z oddychaniem i w pewnym momencie po prostu przestawały to robić. Próbował różnych sposobów, dawał kroplówki, maseczki tlenowe, środki uspokajające, nic nie pomagało. Musieli opróżnić magazyn i kładli w nim zwłoki, bo tam gdzie zwykle to robili nie mieli już miejsca.
Po około dwóch godzinach weszła do jego gabinetu młoda kobieta. Według karty nazywała się Josephina Tart i przyszła z kotką Lulu. Trzymała w rękach transporter z kotem, odłożyła go na stolik i powiedziała:
– Proszę jej nie wypuszczać. Odbiło jej, niedawno mnie zaatakowała. – Mówiąc to, pokazała zabandażowaną dłoń. – Rzuciła się na mnie i zaczęła drapać. Miałam szczęście, że byłam w grubym szlafroku, niestety nie miałam rękawiczek. Udało mi się wrzucić ją do transportera.
Eryk schylił się i zobaczył rudą kotkę. Patrzyła na niego chwilę, po czym zamruczała i rzuciła się na kraty. Odskoczył zaskoczony. Kot walił łapami w ściany, mruczał i dziwnie miauczał.
– Czy może ją pani tu zostawić?
– Dlaczego?
– Będę z panią szczery. Od rana przychodzą tu dziesiątki ludzi z umierającymi zwierzakami. Pani kotka jest drugim przypadkiem, który poza objawem agresji wygląda na zdrowy. Chciałbym się jej przyjrzeć i ją zbadać. Podam jej środek na uspokojenie i zobaczymy, co będzie dalej.
– Oczywiście, doktorze, w takim razie zgoda. A co stało się z tym pierwszym przypadkiem, jeśli mogę spytać?
Eryka zdziwił spokój, z jakim zadała to pytanie, i nawet trochę mu tym zaimponowała, bo większość kobiet, które znał, reagowała na wszystko paniką, szczególnie w tak stresowych sytuacjach.
– Tak, jasne. W pierwszym przypadku niestety nie jestem na razie w stanie wykonać żadnych badań. Moja suczka obudziła się rano tak agresywna jak ten kot, dlatego musiałem zostawić ją w domu. Jest dużym psem, więc zanim cokolwiek zrobię, musi zasnąć.
– Przykro mi… mam nadzieję, że obu uda się wyzdrowieć. – Po chwili dodała ze smutkiem: – O ile to możliwe… Kiedy mam odebrać Lulu?
– Mamy tu teraz istne urwanie głowy, większość zwierząt jest już martwych… Proszę dać mi swój numer. Zadzwonię, jak tylko będę coś wiedział.
– Och, oczywiście, to bardzo miłe z pana strony. Proszę bardzo. – Zapisała cyfry na kartce. – Co to za choroba, doktorze?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, pierwszy raz widzę coś takiego. Proszę uważać na siebie przy powrocie do domu. Skontaktuję się z panią, jak tylko będę coś wiedział.
– Dobrze, na razie Lulu, bądź grzeczna. – Pomachała kotu na pożegnanie i wyszła z gabinetu.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Eryk napełnił strzykawkę środkiem usypiającym i wbił ją w kota. Odczekał chwilę, aż zwierzę zaśnie, i wyjął je ostrożnie z transportera. Przeniósł kotkę do jednej z pustych klatek. Przygotował dawkę środka uspokajającego i położył obok. Wezwał następną osobę. Nikt się nie pojawił. Wyjrzał na zewnątrz i okazało się, że nie było już nikogo. Ewa poinformowała go, że ludzie zrezygnowali z wizyt, ponieważ wiedzieli, że i tak nic już się nie da zrobić. Josephina była ostatnia.
Wrócił do gabinetu i zauważył, że kot już się obudził. Było to co najmniej dziwne, ponieważ podał mu środek, który powinien uśpić go na co najmniej cztery godziny. Tymczasem kotka patrzyła na niego z klatki pustym wzrokiem i machała łapami.
Podał