ТОП просматриваемых книг сайта:
Balony. M. Sajnog
Читать онлайн.Название Balony
Год выпуска 0
isbn 978-83-8147-337-8
Автор произведения M. Sajnog
Издательство OSDW Azymut
– Jestem pod wrażeniem – odezwała się Weronika. – Przyznam, że nie spodziewałam się, że jesteś w stanie zrobić coś takiego!
– Inaczej byś go zabiła… – odparła dziewczyna ze smutkiem.
– Przyznaję, że miałam taki zamiar. – Uśmiechnęła się. – Chciałam nawet rozerwać go na twoich oczach, kawałek po kawałku. Niestety będę musiała zrobić to z jakimś innym twoim przyjacielem, może z tym żołnierzem?
– Przestań! – krzyknęła Rossa. – Zrobiłam to, co chciałaś, możemy to już skończyć.
– Tak bez zabawy? – zapytała wesoło. – No dobrze, zastanawiam się tylko, czy zabić cię tutaj, czy zabrać cię do Elffie i zrobić to na jej oczach. Tak, to by ją zabolało, biała księżniczka, której dała swoją moc, zniszczona na własne życzenie…
– Nie miałam wyjścia – broniła się dziewczyna.
– Och, mówiłam ci, że zawsze jest wyjście. Ty po prostu dokonałaś złego wyboru – zaczęła śmiać się okrutnie. – Wybrałaś nic nieznaczącego chłopaka, który jest tylko pyłem, a miałaś moc ocalić swój świat. Jesteście tak okropnie słabi, tak beznadziejnie głupi, tak przewidywalni!
– Nie rozumiesz – szepnęła Rossa – nigdy nie zrozumiesz…
– Kiedy cię zabiję i zniszczę nasiona, które mi oddasz – ciągnął wirus – twoje kwiaty uschną. Wtedy zajmę się twoim ukochanym, a potem znajdę twoich przyjaciół i tak samo z nimi skończę. – Podeszła do Rossy i dokończyła bezlitośnie: – Oszczędzę ci tego widoku i zabiję cię teraz.
– Nie możesz im nic zrobić, moje kwiaty ich ochronią – krzyknęła Rossa, ale w głębi serca dotarło do niej, że wirus prawdopodobnie ma rację.
Kiedy nasiona zostaną zniszczone, nic już nie ocali jej przyjaciół.
– Nic ich nie ochroni, dziewczyno o białych włosach. Kiedy wezmę nasiona, twoje kwiaty, twoja magia, wszystko umrze razem z tobą. – Zaczęła zbliżać się do dziewczyny. – Już jesteś martwa, tak naprawdę byłaś martwa w momencie, kiedy pojawiłaś się tutaj sama.
Rossa zamknęła oczy. Wiedziała, że zaraz umrze. Pogodziła się z tym, kiedy podjęła decyzję i postanowiła tu przyjść. Teraz jednak nie była już pewna. Zastanawiała się, czy da się jeszcze coś zrobić, czy uda jej się jakoś uciec. Otworzyła swój umysł i spróbowała skontaktować się z Elffie, może ona jej pomoże. Napotkała jednak zamknięte drzwi. Elffie, potrzebuję cię, pomyślała, otwórz. Po chwili poczuła, że jej przyjaciółka się zbliża, ale wtedy nagle usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Zerwała kontakt i otworzyła oczy. Odwróciła głowę i zobaczyła, jak ulicą biegnie Floyd. Nie, to nie może być prawda, nie mógł tu za nią przyjść. Potem spojrzała w miejsce, gdzie zostawiła kokon spowijający Nathana, i zobaczyła, że już go nie ma. Był za to chłopak z jednym okiem, który biegł w jej stronę, to on krzyczał.
– Rossa, nie…!
Chciała wrócić do niego, chciała go przytulić, chciała powiedzieć, że przeprasza. Chciała odejść z nim i cofnąć to wszystko, co się stało. W tej samej chwili jednak usłyszała przeraźliwy pisk i poczuła, jak ciernie rozrywają jej ciało. Kiedy upadała, zobaczyła jeszcze zimny uśmiech Weroniki, poczuła płacz Elffie, a potem nastała ciemność.
BALONY
Balony pojawiły się wcześnie rano. Wisiały wysoko na niebie i czarowały swoim pięknem, mieniły się zielenią i fioletem, emanowały mocą i magicznym blaskiem, rozpraszały promienie słońca i skupiały na sobie uwagę. Pojawiły się nagle i tak samo nagle pękły.
Wybuchły czerwienią, która zalała niebo jak krew i oplotła je swoimi mackami. Miliardy malutkich nasion rozproszyły się po całym świecie. Najpierw niezauważalnie, w całkowitej ciszy dostały się do krwiobiegu, połączyły się z nim i wypuściły korzenie. Wrastały w kości, zatruwały krew, a na koniec rozrywały serce. Były cudowne, bajecznie piękne i jednocześnie śmiertelnie niebezpieczne. Kiedy pojawiły się na niebie, zwiastowały odrodzenie, nowy początek. Ale żeby nowe mogło się narodzić, najpierw musi nastąpić śmierć. A ona nie czekała… Wirus był w balonach i rozprzestrzeniał się bardzo szybko i intensywnie, do wieczora wszystkie zwierzęta były nim zainfekowane. Objawy zarażenia u ludzi pojawiły się trochę później, mimo że trawił on już każdą żywą istotę na ziemi. Wirus nie był głupi, uśpił naszą czujność, a kiedy zorientowaliśmy się, co się dzieje, było za późno. Planeta zakwitła nowym pięknem, przybrała świeże barwy i oddała się nasionom, przyjęła je i pozwoliła na zmiany. Stare życie umierało, a na jego zwłokach rosło nowe, mroczne, magiczne i niebezpieczne. Rozpoczęło się panowanie wirusa.
ELLA
Ella stała przy oknie i obserwowała niebo. Wstała parę minut wcześniej, zanim budzik zadzwonił. Patrzyła, jak balon pęka, i myślała o krwi. Pęknięciu nie towarzyszył żaden odgłos, ale i tak przeszły ją ciarki. Pomyślała, że stało się coś złego, coś bardzo złego. Zamknęła oczy i myślami wróciła do swojego starego domu. Miała jedenaście lat, bawiła się ze swoją najlepszą przyjaciółką Izabelą na kocu przed blokiem. Trzymały w rękach zniszczone już lalki Barbie i udawały księżniczki. Okno na dziewiątym piętrze otworzyło się i mama Izy zawołała ją do domu na kolację. Ella westchnęła ze smutkiem, gdyż wiedziała, że oznacza to również dla niej powrót do domu, a tego nienawidziła. Pojechała z przyjaciółką windą na jej piętro, po czym schodziła powoli schodami na dół, aby odwlec powrót jak najdłużej. Wlokła się korytarzem, stanęła pod numerem czterdzieści trzy i spuściła głowę. Wzięła oddech i otworzyła drzwi. W domu panowała cisza. Nie kręciła się żadna mama, czekająca na córkę z kolacją. Jej mama zazwyczaj leżała w łóżku, nie mogąc podnieść pijanego ciała. Nie było taty zmęczonego po pracy, siedzącego w fotelu i pijącego kawę. Nie, jej tata prawdopodobnie leżał obok matki, tak samo pijany i tak samo nieświadomy obecności lub nieobecności córki. Nie było siostry słuchającej muzyki w pokoju i piszącej pamiętnik. Jej siostra uciekła z domu, gdy miała piętnaście lat, zaszła w ciążę i ma teraz własną rodzinę. Nie było także brata, który obroniłby młodszą siostrę. Jej brat uciekł rok po starszej siostrze i od tego czasu Ella nigdy już go nie widziała. Była sama. Zapaliła światło w kuchni i otworzyła lodówkę. Wyjęła parówkę, położyła ją na talerzu. Zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu pieczywa, kiedy usłyszała kroki. Po chwili w kuchni pojawiła się jej matka. Była malutką kobietą, miała wychudzone ciało, długie włosy związane w kucyk i twarz, która mogłaby być twarzą siedemdziesięciolatki. Miała na sobie tylko majtki, które wisiały na niej jak pampers. Ella starała się nie patrzeć na jej zwisające piersi.
– Cześć, kochaaanie – odezwała się powoli, stając w progu. – Jestem chora… trochę… więc wrócę do łóżka, tatuś tam naaa mnie czeeeka, a ty śpij.
– Dobrze – powiedziała Ella.
Matka odwróciła się powoli i zniknęła w przedpokoju, po chwili Ella usłyszała, jak upada. Poczuła strach i pobiegła za nią. Najpierw zobaczyła czerwień na białych drzwiach, a trochę niżej głowę matki, z której kapała krew. Kobieta próbowała się podnieść. Udało jej się na czworakach przejść do sypialni, gdzie zniknęła w ciemnościach, zostawiając za sobą krople krwi na podłodze. Kiedy Ella po dwóch dniach od tego zdarzenia próbowała dobudzić matkę, bo skończyło jej się jedzenie, okazało się, że kobieta nie żyje. Pęknięciu jej czaszki nie towarzyszył żaden odgłos…
Zamknęła