Скачать книгу

ale częstotliwość się zwiększa.

      – Ze względu na wasze eksperymenty?

      Wzruszył ramionami.

      – Wątpię. Ale niektórzy formułowali taką hipo­tezę.

      Zaczynałem chwytać. Wewnątrz grupy pracującej nad projektem trwała walka, a doktor Abrams był po stronie, która wolała podjąć ryzyko. W takim razie mógłbym go uznać za sojusznika, jako że sam lubiłem ryzykowne strategie.

      – Proszę powiedzieć więcej. Jak wykrywa pan te wizyty Kherów?

      Na chwilę spuścił wzrok, po czym w końcu podjął decyzję.

      – Rząd wiedział o nich od jakiegoś czasu. Ale dopiero gdy otwarcie się pokazali, dostaliśmy budżet na ich śledzenie. Jesteśmy teraz w stanie wykryć ich za każdym razem, gdy zjawią się w naszej okolicy, to znaczy wśród planet wewnętrznych Układu Słonecznego.

      – Dobra… Używacie satelitów, tak?

      – Oczywiście. Zapewne od lat słyszał pan o tajnych wojskowych lotach na orbitę, prawda?

      – Tak.

      – No cóż, nie wszystkie unosiły się nad Azją i szukały pocisków balistycznych.

      – Rozumiem… Proszę powiedzieć mi o…

      – Z mojej strony to tyle. Jest pan gotów mi pomóc czy nie? Jeśli wprowadzę pana do projektu, pomoże mi pan osiągnąć cele?

      Trudno było na to odpowiedzieć. W końcu nie wiedziałem do końca, co planuje. Ale gdybym teraz mu odmówił albo zażądał dalszych informacji, mógłby zmienić zdanie. Z zewnątrz nie miałbym szans na dostęp do bazy pod górą Cheyenne.

      – Pomogę.

      Abrams zmarszczył czoło.

      – Żadnych obiekcji? Żądań?

      – Żadnych. Chcę w to wejść. Sprowadziłem tu pierwszy okręt po to, by pomóc Ziemi zbudować własną flotę. Chętnie zrobię, co tylko w mojej mocy, aby w tym pomóc.

      Abrams pozwolił sobie na cień uśmiechu.

      – To miła niespodzianka, ­Blake. Zobaczę, co da się zrobić. A teraz prosiłbym…

      Wskazał na drzwi. Gdy ruszyłem w ich stronę, wpadłem na Robin. Nie była jednak sama. Po jej bokach stało dwóch strażników, którzy wepchnęli ją do środka. Wyglądali na bardzo wkurzonych.

      5

      – Doktorze Abrams – odezwał się jeden z ludzi – złapaliśmy tę kobietę z urządzeniem szpiegowskim. Nasłuchiwała pod pańskim gabinetem.

      Abrams stukał palcami po biurku.

      – A, tak. Znaleźliśmy jej telefon i go wyłączyliśmy.

      Robin spuściła wzrok.

      – Chcę porozmawiać z adwokatem. Nie bez powodu mamy w tym kraju wolność prasy.

      Z nieciekawą miną przeglądałem jej torebkę. Spojrzała na mnie z ukosa, ale zignorowałem to. Znalazłem kolejne urządzenie, nadajnik podłączony do power banku. Gdy go podniosłem, wzruszyła ramionami.

      – Musiałam zostawić to przypadkiem. Jestem dziennikarką, noszę ze sobą urządzenia nagrywające. To chyba nic dziwnego?

      – To może być przestępstwo – odezwał się jeden ze strażników i zabrał mi urządzenie.

      – Nic tu nie podpisywałam – powiedziała Robin z niepokojem.

      – To nie ma znaczenia. Mamy nowe prawo, odkąd pojawili się kosmici. Słyszała pani o przepisach do spraw nieludzi? Musi je pani znać.

      Nie patrzyła nam w oczy.

      – Zniszczę to wszystko.

      – To nie wystarczy – odparł strażnik. Zabrał jej komórkę oraz inne urządzenia i wrzucił do worka. Następnie znalazł młotek, którego używał jeden z techników przy kosmicznym dziale, i roztrzaskał zawartość.

      – To nadal za mało – stwierdził Abrams. – Upubliczni wszystko, co tu widziała i słyszała, gdy tylko opuści ten ośrodek. Aresztować ją.

      – Zaczekaj, doktorku – odezwałem się. – To ja ją w to wplątałem i…

      Odwrócił się w moją stronę.

      – Tak, owszem. Cieszę się, że poczuwa się pan do odpowiedzialności. Był pan w naszym nowym ośrodku federalnym, tym, który wykopaliśmy pod ziemią, prawda?

      Mówił o specjalnych „ośrodkach internowania”. W jednym z nich rząd umieścił komandora porucznika Jonesa. Pomogłem go stamtąd wyciągnąć, podobnie jak innych, na których stan umysłu wpływali Kherowie i ich symbiotyczne implanty.

      – Tak, byłem.

      – Tam właśnie trafi ta kobieta. I to pańska wina.

      – Mam swoje prawa! – skarżyła się Robin. – Nie możecie mnie przetrzymywać bez procesu! Nie możecie…

      – Przepisy do spraw nieludzi zawierają mnóstwo paragrafów dotyczących wyjątkowych okoliczności – oznajmił Abrams. – Wśród nich jest zawieszenie praw w razie zidentyfikowania nie tylko wrogich kosmitów, ale także ich agentów na Ziemi.

      – Nazywa mnie pan obcym szpiegiem? Mówi pan poważnie?

      – Dura lex sed lex – stwierdził beznamiętnie naukowiec.

      Wykrzywiłem usta ze złości.

      – W takim razie ja nie pomogę panu osiągnąć pańskich celów, doktorku.

      Wyglądał na zaskoczonego. Robin również.

      – Myślałem, że powiedział pan, iż nie ma relacji seksualnej z tą kobietą.

      Jeden ze strażników odchrząknął, ale wszyscy go zignorowali.

      – Tu chodzi o zasady. Popełniła pewne błędy, ale nie jest szpiegiem obcych.

      Abrams był poirytowany. Oparł chude dłonie o szczupłe biodra i spojrzał na nas jak na zbłąkane dzieci.

      – Co więc mamy z nią zrobić, ­Blake?

      – Zabiorę ją do ośrodka. Dacie nam obojgu przepustki.

      Parsknął i pokręcił głową.

      – Nie słucha mnie pan? – Zmarszczyłem brwi. – Proszę dać jej przepustkę i kazać podpisać umowę o poufności. Jeśli ją naruszy, możecie ją uwięzić i wyrzucić klucze. Wtedy będziecie pewni, że nie przekaże nikomu tego, co dziś słyszała.

      – Nic takiego nie podpiszę! – zaprotestowała. – Jestem dziennikarką!

      – Już nie – powiedziałem. – Pomyśl o tym w ten sposób: zyskasz informacje z najlepszego źródła. Jeśli kiedyś projekt zostanie upubliczniony, będziesz mog­ła napisać o tym książkę.

      – Mało prawdopodobne – wtrącił Abrams. – Ale tak czy siak, to wykluczone. Czym miałaby się zajmować? Mamy już wyszkolonych i godnych zaufania techników. Nawet personel sprzątający…

      Robin wyglądała, jakby miała znów eksplodować. Podniosłem ręce, żeby uspokoić ich oboje.

      – A macie pijarowca? – spytałem. – Na razie niczego nie ogłaszacie, ale coś trzeba będzie powiedzieć, gdy to poleci. Prędzej czy później sprawa stanie się publiczna, a ona świetnie was na to przygotuje.

      Abrams wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze. Widziałem, że wolałby wrzucić Robin do lochu.

      – Dobrze.

Скачать книгу