ТОП просматриваемых книг сайта:
Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson
Читать онлайн.Название Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-91-3
Автор произведения B.V. Larson
Серия Rebel fleet
Издательство OSDW Azymut
– To coś więcej, zaufaj mi.
Roześmiałem się.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Zaufanie przestało wchodzić w grę od momentu, gdy próbowałeś mi wbić nóż w plecy. To był bardzo smaczny stek, ale…
– Poruczniku Blake, proszę posłuchać. Polećmy tam. Choćby teraz. Posłuchają cię.
– To nie mój poziom wtajemniczenia. – Wstałem od stołu. – Porozmawiaj z prezydentem albo kimś innym, kto tu rządzi.
Właśnie wtedy zauważyłem, że Godwin trzyma coś pod stołem. Czarny cylinder, ale nie wyglądało mi to na broń. Raczej jakiś mały spray. Co zamierzał z tym zrobić?
Cokolwiek sobie myślał, dało się zauważyć, że przygotowuje się do naciśnięcia spustu. Miał zdecydowaną, gniewną twarz. Rozglądał się po ludziach wokół.
– Ha! – Wskazałem za jego plecy. – Gliny w końcu przyjechały. Trochę im to zajęło.
Sztuczka zadziałała. Godwin odwrócił się, żeby zobaczyć rzekomych policjantów.
Moja ręka wystrzeliła w jego stronę i dostał mocny cios w skroń. Jego oczy rozszerzyły się, po czym opadł na bok. Gdy całkiem osunął się pod stół, ktoś zauważył i pomyślał, że Godwin się krztusi czy coś w tym stylu. Kelnerka zaczęła krzyczeć.
Byłem już w połowie drogi do wyjścia.
– On zapłaci – powiedziałem do zdumionej kelnerki, wskazując nieprzytomnego Godwina. – Ma kartę kredytową w kieszeni na piersi.
Szybko ruszyłem na korytarz, ale zamiast windy wybrałem schody. Na zewnątrz błyskało na niebiesko i czerwono, ale nie wyły żadne syreny. Najwyższy czas spadać.
Zostawiłem bagaże i wynajęty samochód. Trochę to bolało, ale nie miałem ochoty odpowiadać na dalsze pytania. Czy to gliniarzom, czy komukolwiek innemu.
3
Na chłodnych nocnych ulicach Santa Fe nie było nikogo oprócz mnie i świerszczy. Sięgnąłem po telefon. Trochę się ociągałem, ale Waszyngton musiał się o tym wszystkim dowiedzieć.
Szybko jednak zorientowałem się, że mój telefon zniknął.
– Cholera – mruknąłem.
Zatrzymałem się i obejrzałem za siebie, na hotel. Na parkingu stały dwa radiowozy. Powrót nie był teraz optymalnym rozwiązaniem. Ktoś na pewno by mnie rozpoznał – w końcu cieszyłem się niejaką sławą.
Wyjąłem z portfela wizytówkę, którą zostawiła mi Robin, i sprawdziłem adres. Nocowała w innym hotelu, położonym całkiem niedaleko.
Dwudziestominutowy spacer nieco mnie orzeźwił. Górskie powietrze było czyste i przypominało mi rodzinne miasteczko, Evergreen w Kolorado.
Gdy dotarłem do hotelu, zabajerowałem recepcjonistkę i zadzwoniłem do pokoju Robin. Odebrała już po pierwszym sygnale.
– Zmieniłeś zdanie? – spytała uwodzicielsko.
– No cóż… powiedzmy, że świat je zmienił za mnie. Możesz mnie stąd zabrać?
– Z hotelu?
Recepcjonistka przyglądała mi się, ale bez zauroczenia w oczach. Wyglądała raczej na podejrzliwą. Może lokalne wiadomości już wyświetlały moją twarz?
– Tak – odpowiedziałem Robin, stając tyłem do recepcjonistki. – Spotkajmy się przed wejściem, dobra? Przejdę się nieco.
– Znowu masz kłopoty, co? – spytała po chwili milczenia.
– Coś ty.
Moje kłamstwo było jednak dość przejrzyste. Któryś z policjantów zmienił zdanie, jeśli chodzi o brak syren – a może tym razem to karetka jechała po Godwina? W każdym razie słyszałem charakterystyczne zawodzenie. Najwyraźniej Robin też.
– Cholera. Zaraz będę.
Odłożyłem słuchawkę, podziękowałem recepcjonistce i szybko wyszedłem przez drzwi frontowe.
Robin nie ociągała się. Niecałe trzy minuty później podjechała samochodem i otworzyła drzwi.
– Wsiadaj, wariacie.
– Naprawdę nie powinna pani zapraszać do samochodu obcych ludzi – odparłem z przekąsem.
Ruszyła ostro, zanim jeszcze zdążyłem zamknąć drzwi. Po chwili jechaliśmy sto kilometrów na godzinę. Dotarliśmy do skrzyżowania z główną drogą i zniknęliśmy wśród innych samochodów.
– Możesz już zwolnić. Nikt nas nie śledzi.
Spojrzała na mnie nerwowo.
– O co tu chodzi? Problemy z kosmitami?
– Podobają mi się niektóre z ich kobiet. A to potrafi wkurzyć resztę Kherów… Ale wiesz, że to tak naprawdę nie są obcy? Genetycznie to nasi dalecy kuzyni.
Robin pokręciła głową i westchnęła.
– Nie wiem, czemu cię zabrałam. Teraz pewnie mnie zabijesz, co? Albo coś wyskoczy spod ziemi, owinie mnie mackami i zawładnie moim ciałem?
Roześmiałem się.
– Nie ściga nas nikt poza uzbrojonymi ludźmi.
– A tym się nie przejmujesz?
– Bywałem w gorszych tarapatach. Możesz mi oddać telefon?
Spojrzała na mnie z ukosa, po czym wyciągnęła go z torebki i rzuciła do mnie. Złapałem go w powietrzu i odblokowałem.
– Upuściłeś w barze.
– Wyszłaś przede mną.
– Tak, ale… wróciłam tam, a ciebie nie było i barman…
– Jasne – uciąłem, żeby nie musieć słuchać dalszych kłamstw.
Na chwilę zamilkła i wpatrzyła się we mnie. Wybrałem ciąg cyfr i podniosłem telefon do ucha. Kod został rozpoznany. To nie był normalny numer i nie pokazywał się na liście ostatnich połączeń – ani na moim telefonie, ani u operatora.
Zamiast sygnału po dłuższej ciszy usłyszałem kliknięcie.
– Kod? – odezwał się cichy głos.
– Orion.
– Proszę czekać.
Dlaczego rządowe typki zawsze kazały ludziom czekać? Pierwsze słowa Alexandra Bella do asystenta musiały chyba brzmieć właśnie „proszę czekać”.
Robin spoglądała raz na mnie, raz na drogę. Musiała próbować wcześniej wyciągnąć z mojego telefonu jakieś informacje, ale bezskutecznie. Nie było w tym nic dziwnego. Tego rodzaju sprzęt dają tylko tajnym agentom. Wygląda normalnie, ale ma specjalnie zaprogramowany firmware.
– Operator – odezwał się dwie minuty później męski głos.
– Tu porucznik Leo Blake, Marynarka Stanów Zjednoczonych, w czynnej służbie.
– Tak, poruczniku Blake, o co chodzi?
– Potrzebuję bezpiecznego schronienia. Wpadłem w pewne kłopoty…
– Widzieliśmy raporty. Przestaliśmy pana śledzić trzy tygodnie temu i nagle ma pan na koncie próbę morderstwa oraz ucieczkę z miejsca zbrodni. Dlaczego nie…
– Zostałem zaatakowany. Nożem, od tyłu.
Operator zamilkł.
Nie