Скачать книгу

      Spojrzała na mnie poirytowana.

      – Nie czytam. Przecież wiesz.

      – W takim razie blogi.

      – Artykuły. Czytam artykuły. Mam być niedouczoną kurą domową?

      – Dawno już porzuciłem tę nadzieję.

      – W porządku. – Nachyliła się w moją stronę. – Masz osobowość typu A. Wiedziałeś o tym?

      – Samiec alfa to ja – przyznałem. Miałem ochotę ją pocałować, ale chyba nie był to najlepszy moment.

      – To nie wszystko. Jesteś także ryzykantem. Zawadiaką. Czytałam o tym. Kobiety przyciąga ten typ ludzi, ponieważ czują, że będą bezpieczne. Jednak później, kiedy się zaangażują, przestaje im się to podobać. Wkurzają się o wszystko, co kiedyś im się tak podobało. Dziwne, prawda?

      – Jak dla mnie, niesprawiedliwe – powiedziałem. Nie podobał mi się kierunek tej rozmowy. Czyżby Sandra chciała wycofać się ze związku?

      Wyczuła, o czym pomyślałem, i dotknęła dłonią mojego nadgarstka.

      – Nie martw się. Nie zmieniam zdania na jakikolwiek temat. Chciałam tylko poczytać o nas, o naszym związku.

      Westchnąłem i spróbowałem się uspokoić. Nie chciałem stracić Sandry. A już szczególnie z powodu jakichś bzdur, które gdzieś wyczytała.

      – Staram ci się po prostu powiedzieć, że nie chcę, abyś ponosił niepotrzebne ryzyko. Nie tym razem. Poświęciłeś dla tego świata całe swoje życie, a w zamian dostałeś bardzo niewiele.

      – No nie wiem. – Wskazałem puste talerze. – Jedzenie jest całkiem dobre.

      – Przestań się wygłupiać – rzuciła. – Nie chcę, żebyś tam leciał i zginął. Możesz zginąć. Wiesz o tym, prawda?

      – Tak, oczywiście.

      – A więc obiecaj mi. Obiecaj, że nie będziesz próbował dać się zabić.

      – Posłuchaj – powiedziałem i przerwałem. W jaki sposób mógłbym delikatnie powiedzieć jej, że i tak zrobię to, czego wymagać będzie sytuacja? – Tu nie chodzi o moje ego czy osobowość. Prowadzę Ziemię na wojnę. Temu musi towarzyszyć ryzyko. Spójrz w moje akta. Zrobiłem kilka nieprawdopodobnych rzeczy, a nadal tu siedzę w jednym kawałku. Musisz mi zaufać.

      Sandra spojrzała na mnie. Z wyrazu jej przymrużonych oczu wnioskowałem, że w tej materii jej zaufanie do mnie było bardzo ograniczone.

      – Muszę spróbować – powiedziała. – Chodźmy stąd. Chcę się kochać, zanim przylecą obcy i wszystkich nas pozabijają.

      – W porządku.

      Poszliśmy do naszej kwatery, czyli niezbyt reprezentacyjnego, ale prywatnego bungalowu, i tam kochaliśmy się. Cieszyłem się, że nikt nie mieszkał z nami przez ścianę, bo mógłby mieć pretensje. Tym razem połamaliśmy kanapę i stolik do kawy. Oboje byliśmy mocno podrapani, ale dzięki nanitom ledwo to zauważaliśmy.

      Sandra otworzyła butelkę whiskey, lecz odmówiłem.

      – Nic tak mocnego. Muszę być w formie na wypadek, gdyby przylecieli.

      Nie musiała pytać, o kogo chodzi. Odstawiła trunek na lepsze czasy i sięgnęła po piwo. Także w wielkiej dawce. Była to jakaś mieszanka, coś takiego, czego używa się przy całonocnych konwersacjach. Piliśmy razem i śmialiśmy się, rozmawiając o miłych rzeczach.

      Leżałem pod dziwnym kątem na połamanej kanapie, kiedy nadeszło wezwanie. Sandra znajdowała się na mnie. Pomimo jej siły i sprawności nie wydawało się, żeby ważyła więcej niż kot.

      Chwyciłem słuchawkę i przycisnąłem do ucha, nie otwierając oczu.

      – Coś tu jest, sir – zabrzęczał w moim uchu pułkownik Barrera.

      Czy ten człowiek kiedykolwiek spał? Była czwarta nad ranem.

      – Znaczy gdzie? – spytałem.

      – Przy powierzchni Wenus.

      Podniosłem się z kanapy. Ciało Sandry poleciało na bok. Wiedziałem, że jest zbyt twarda, by coś jej się stało. Zakopała się z powrotem w pościel, mrucząc pod nosem jakieś protesty.

      – Okręt? – spytałem, polując na buty. – Okręt makrosów?

      – Nie, sir. Myślę, że to jeden z naszych.

      Rozdział 5

      Do budynku dowództwa dotarłem trzy minuty później. W korytarzach i na schodach ludzie ustępowali z drogi przed moim szaleńczym pędem. Nie wszystkim się to jednak udało, kilkoro z nich solidnie potrąciłem. Dobrze, że posiadali w ciałach nanity.

      Dopadłem drzwi i gwałtownie je otworzyłem. Towarzyszył temu huk porównywalny z wybuchem. Nie dbałem o to. Jeśli mahoń się połamał, zastąpię go stalą albo jeszcze lepiej – nanitami.

      Pułkownik Barrera stał samotnie przy stole. Nie podniósł wzroku, kiedy wpadłem.

      – Kontakt znajduje się tutaj. – Wskazał. – Bardzo blisko pierścienia.

      Zobaczyłem złotożółty zbiór pikseli na ekranie. Nie posiadał rzędu identyfikujących go liter. Dwie z naszych jednostek podeszły blisko, weszły w górną warstwę chmur z kwasu siarkowego. Znajdowałem się w tych chmurach i wiedziałem, że to nic przyjemnego, ale piloci postanowili zdobyć tak wiele informacji, jak to tylko możliwe. Byłem z nich dumny. Znali ryzyko, ale je podjęli.

      – Jakiś kontakt radiowy?

      – Jeszcze nie próbowali. Wykryli to na sensorach i najpierw zameldowali do nas.

      Kiwnąłem głową.

      – Proszę mnie skontaktować z nieznanym obiektem – nakazałem. – Nasze maszyny mogą robić za przekaźniki. Powinniśmy być w stanie otworzyć kanał aż do powierzchni planety.

      Barrera zabrał się do pracy. Zajęło mu to więcej czasu niż major Sarin.

      – Gdzie jest major? – spytałem.

      – Wstaje z łóżka. Skontaktowałem się z nią zaraz po panu.

      – Jak daleko jest teraz Wenus? Jakiego opóźnienia propagacji możemy się spodziewać?

      – Około stu milionów kilometrów – odpowiedział. – Wiadomość będzie szła pięć minut w jedną stronę i pięć minut z powrotem. Czyli dziesięć minut do uzyskania odpowiedzi.

      – W takim razie wyślę wiadomość na ślepo. Proszę nadawać: „Nieznany kontakt przy Wenus, podaj swoje zamiary. Nie masz autoryzacji, by przebywać w tym rejonie. Jeśli niszczysz sprzęt należący do Sił Gwiezdnych, zostaniesz ukarany”.

      Barrera spojrzał na mnie.

      – Czy chcemy zaczynać od gróźb, sir?

      – Wyślij to. Jeśli to ktoś z naszych, tym bardziej chcę mu pogrozić.

      Sygnał został wysłany, a my czekaliśmy na odpowiedź. Tymczasem na stanowisko wbiegła major Sarin i wprowadziliśmy ją w sytuację. Wzięła na siebie komunikację, więc Barrera mógł ściągnąć z łóżek więcej ludzi. Wkrótce po najwyższym piętrze kręciła się cała grupa sztabowców z lekko zaspanymi twarzami, na których malował się niepokój. Pączki, kawa i bekon dotarły w samą porę.

      Popijając kawę i żując pasek bekonu, wpatrywałem się cały czas w ekran. Od wysłania wiadomości zniknęły kolejne dwie miny. Z blisko półtora tysiąca wystawionych na początku, aktywnych pozostało obecnie około sześciuset. Pole minowe

Скачать книгу