Скачать книгу

      Patrząc za odchodzącą Ping, zastanawiałem się, czy nie jestem zbyt surowy dla tych dziewcząt. Chyba jednak nie. Powinienem zwolnić wszystkie. Sandrze na pewno takie rozwiązanie bardziej by się spodobało. Za każdym razem, kiedy do mojego biura wchodziła młoda kobieta, bardzo ją to irytowało. Zawsze była zazdrosna. Jednak stały strumień zwolnień nieco ją uspokajał. Nawet Sandra nie mogła oskarżyć mnie o flirtowanie, widząc kolumnę niezadowolonych kobiet opuszczających budynek.

      Starszy sierżant Kwon wszedł do mnie, zanim zdążyłem wezwać następną wystraszoną urzędniczkę. Kwon był ze mną od lat, w wielu kampaniach. Mogłem na nim polegać, choć nie był mistrzem intelektu. Miał koreańskie korzenie. W pełnym rynsztunku, wypełniony nanitami, musiał ważyć około tony, ale nigdy nie poprosiłem go, by wszedł na wagę. Podłogi w biurze Crowa zostały dobrze wykonane, skoro nie ucierpiały pod ciężarem sierżanta.

      Kwon rozejrzał się po pomieszczeniu pełnym odłamków z sufitu. Nie zadawał żadnych pytań, nie wyglądał na zaskoczonego. Aby zaskoczyć jednego z moich weteranów, potrzeba było dużo więcej.

      – Pułkowniku – powiedział – strażnicy Crowa opuścili budynek. Flota nie wykonała żadnego agresywnego ruchu.

      – Żadnych skarg z ich strony?

      – Tego bym nie powiedział. Wiele osób patrzyło na mnie spode łba.

      Pokiwałem głową.

      – Może być. Co z grawiczołgami?

      – Siedem zostało rozmieszczonych wokół dowództwa. Nowe wieże nie zostały jeszcze ustawione, ale będą do jutra.

      – Wspaniale. Ufaj, ale sprawdzaj. Proszę o tym pamiętać, sierżancie.

      Kwon spojrzał na mnie.

      – A o co dokładnie chodzi, sir?

      – Chodzi o to, że będę udawał, iż wierzę Crowowi. Przyjmuję, że dotrzyma tego podziału. Ale w tym samym czasie zrobię wszystko, aby nic innego nie przyszło mu do głowy.

      – A, rozumiem.

      Nie byłem pewien, czy Kwon faktycznie rozumiał, ale nie miało to znaczenia. I nie chciałem dłużej rozwodzić się nad tym, szczególnie przy sierżancie. Walka o władzę na najwyższym szczeblu nigdy nie miała pozytywnego wpływu na morale jednostki.

      Kwon wyszedł, a ja wróciłem do zwalniania urzędników. O dziesiątej wykopałem za drzwi ostatnią „operatorkę biurka”. Zamiast wysyłać ją do domu, przydzieliłem kobietę do nowego budynku Crowa, jak o to prosiła. Patrząc, jak wychodziła, skrzywiłem się. Kilkakrotnie mi podziękowała. Kiwnąłem głową i odprawiłem ją gestem dłoni. Miałem nadzieję, że po miesiącu spędzonym ze swoim szefem nadal będzie mi wdzięczna.

      W progu pojawił się Barrera. Zapukał w drzwi, które pozostawiłem otwarte.

      – Proszę wejść, pułkowniku – powiedziałem.

      Energicznie wkroczył i stanął w postawie zasadniczej przed moim biurkiem. Widziałem, jak ukradkiem rozgląda się po moim nowym biurze. Dziura w suficie wpuszczała teraz do środka tropikalny deszcz zamiast kurzu.

      – Spocznij – powiedziałem. – O co chodzi?

      – Pułkowniku, mamy problem – głos Barrery brzmiał spokojnie, ton pozbawiony był uczuć. Jak zawsze u tego idealnego oficera.

      – Wiem, to tylko deszcz – uspokoiłem go, uznając jego słowa za żart. Rozparłem się w fotelu Crowa i wskazałem dziurę, którą Sandra wycięła w suficie. – Nie miałem wolnej chwili, by to naprawić. Ale pomarańczowy dywan i tak mnie denerwuje.

      – Nie, sir. Nie mówię o dywanie czy suficie. Otrzymaliśmy meldunki o niewyjaśnionych wyłączeniach.

      – Sądzi pan, że Crow coś planuje?

      – Nie, sir – jego głos nadal nie zawierał żadnych emocji.

      – Nie może więc to poczekać do odprawy w południe?

      – Nie, sir.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Co jest wyłączane?

      – Miny, sir. Te, które znajdują się w pobliżu pierścienia przy Wenus.

      Podniosłem się i nachyliłem nad biurkiem. Dotknąłem go, ale komputer nie reagował. Wymruczałem przekleństwo.

      – Czy okręty makrosów przeszły przez pierścień? Co wykryły sondy?

      – Żadnych okrętów. Na razie nic, sir. Miny jednak dezaktywują się samoistnie.

      – Nie wiem jeszcze, jak posługiwać się tym biurkiem – wyjaśniłem, nadal przebierając palcami po gigantycznym komputerze. Udało mi się dojść do strony logowania, ale nic ponadto. – Czy może pan pokazać sytuację na ekranie?

      – Ja także nie wiem, jak się tym posługiwać.

      Ze złością stuknąłem w ekran. Interfejs działał inaczej niż ten, którego używaliśmy dotychczas, a w dodatku Crow na wszystko pozakładał hasła.

      – Zawołaj tu kilku gryzipiórków. Niech posprzątają i uruchomią to coś. Wezwij major Sarin. Powiadom wszystkich, że odprawa odbędzie się natychmiast.

      – Admirała Crowa też?

      Wahałem się tylko sekundę.

      – Tak, jego też.

      Barrera odwrócił się do drzwi i wyszedł. Słuchawkę komunikatora miał w uchu cały czas i już kontaktował się z najważniejszymi osobami w moim sztabie. Wiedziałem, że zdoła ich tu zgromadzić szybciej niż ja.

      Wykorzystałem ostatnie chwile spokoju, by przejść się po swoim nowym biurze. Podszedłem do ogromnych okien i wyjrzałem na zewnątrz. Crow kazał je specjalnie wykonać. Miały ponad cztery metry wysokości i łagodnie przechodziły w linię dachu. Zrobiono je z kuloodpornego szkła o grubości kilku centymetrów. Nie chciałem nawet myśleć, ile kosztowały. Zajmowały całą wysokość pomieszczenia. W pewnym sensie były absurdalne, ale zapewniały cudowny widok.

      Na zewnątrz zielone liście palm poruszały się pod wpływem wiatru. Łagodna burza odświeżyła powietrze. Przeszedłem na drugą stronę pokoju i spojrzałem na białe piaski zatoki. Mieliśmy z Sandrą nadzieję na randkę na plaży, ale wyglądało na to, że nieprędko znajdziemy czas.

      Rzuciłem okiem na bazę i ciemniejące morze. Wiele budynków wykonanych zostało z inteligentnego metalu, stopów utworzonych przez nanity. Miały one wygląd polerowanej stali nierdzewnej i lekki brązowawy nalot. Po roku w przestrzeni dopiero zaczynałem cieszyć się z uczucia powrotu do domu. Spędziłem tu niecałe dwa tygodnie. Tylko tyle zdecydował się dać mi przeciwnik.

      Podniosłem wzrok na chmury. Srebrny deszcz lał się z nieba strumieniami. Uświadomiłem sobie, jakie to zjawisko jest piękne. W odróżnieniu od światów, na których byłem w ciągu ostatniego roku, w ziemskich burzach było coś magicznego. Nadal mnie zachwycały.

      Nie widziałem gwiazd, ale wiedziałem, że gdzieś tam są, ponad chmurami, zimne białe światełka w przestrzeni. Wydawały się nieskończenie stare i nieśmiertelne w porównaniu z takimi stworzeniami, jak ja sam, które prowadziły swoje śmieszne wojenki.

      Miałem pewność, że gdzieś tam gromadzą się makrosy. Wróciły.

      Rozdział 3

      Dwadzieścia minut po tym, jak wydałem polecenie Barrerze, w moim pokoju czekała już grupa najbliższych współpracowników. Major Sarin, Sandra, Kwon i sam Barrera. Z ważnych graczy brakowało jedynie Crowa, który zapewne siedział przy piwie w klubie oficerskim.

      Wielkie

Скачать книгу