ТОП просматриваемых книг сайта:
Zgiełk wojny Tom 2 W głębi strachu. Kennedy Hudner
Читать онлайн.Название Zgiełk wojny Tom 2 W głębi strachu
Год выпуска 0
isbn 978-83-64030-92-5
Автор произведения Kennedy Hudner
Издательство OSDW Azymut
Wysłannik Dominium miał przylecieć statkiem kurierskim za mniej więcej kwadrans. Sir Henry nalegał, żeby spotkanie odbyło się na „Wellingtonie”, nie na „Lwim Sercu” czy Atlasie. Chodziło o to, aby dyplomata nie mógł poznać siły Floty Victorii. „Wellington” został mocno uszkodzony podczas ostatnich dwóch ataków Dominium. Miał osmalony, powyginany kadłub, jeden z mniejszych pocisków przebił go nawet, a eksplozja zniszczyła kajuty i hangar remontowy. „Lwie Serce” na wszelki wypadek ukryło się za pasem asteroid i włączyło maskowanie, natomiast stacja Atlas została przeholowana głębiej w pas, a jej prędkość dostosowano do otaczających ją ciał kosmicznych. „Ukrywamy cenną porcelanę w kupie śmieci” – jak to opisał Opiński. Holowniki kapitana Murphy’ego przez wiele dni oczyszczały drogę dla stacji, a potem jeszcze dłużej trwało ustawianie odsuniętych asteroid na poprzednich orbitach, aby zatrzeć ślady po przesunięciu tam Atlasa. Dzięki temu stacja stała się praktycznie niewidzialna dla detektorów.
Jeśli Atlas nie zostanie rozbity na kawałki przez przelatujące obok asteroidy o masie kilkunastu tysięcy ton, wszystko powinno się świetnie udać. Przynajmniej taką nadzieję miała królowa Anna.
Hiram popatrzył sceptycznie na sir Henry’ego.
– Dlaczego ten dyplomata miałby wierzyć w cokolwiek, co mu powiecie?
– Postaramy się, żeby uwierzył – stwierdziła królowa Anna.
– I właśnie tak go załatwimy – dodał sir Henry z satysfakcją.
***
Szli pieszo, prowadząc konie, żeby mogły odpocząć. Drzewa po obu stronach szlaku wznosiły się na sto stóp, a ich małe, woskowate liście szeleściły na słabym wietrze. Zdawało się, jakby fale oceanu majestatycznie kołysały konarami. Emily zatrzymała się, żeby po prostu popatrzeć. Las falował u podnóża gór. Widok był wyjątkowo kojący.
– Jak nazywają się te drzewa, Raf? – zapytała, unosząc głowę i patrząc na baldachim liści.
Rafael również podniósł wzrok.
– Mieszkańcy tych gór mówią na nie shatah mallah, co można z grubsza przetłumaczyć jako „boski tancerz”, ale na podstawie moich zaawansowanych studiów i lat doświadczenia, sklasyfikowałbym te akurat drzewa jako „wysokie”, może nawet uznałbym, że należą do gatunku „wyjątkowo wysokich” – odpowiedział Rafael z powagą. – I oczywiście „zielonych”.
Emily poklepała szyję klaczy.
– Wiesz, moja droga, to chyba będzie długi tydzień… – stwierdziła scenicznym szeptem.
Milę dalej zadała kolejne pytanie.
– Jak to było dorastać w tych górach?
Rafael popatrzył na nią z namysłem.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
Emily skinęła głową. Naprawdę. Nie zapytała dlatego, że admirał Douthat potrzebowała informacji, była szczerze zainteresowana. I lubiła rozmawiać z Rafaelem.
Nie odpowiedział od razu. Tym razem nie roześmiał się ani nie zaczął żartować.
– Było cudownie i strasznie. Dorastałem wśród piękna, które zapiera dech w piersi, chociaż doceniłem to dopiero po powrocie z Akademii. Spędziłem tutaj dzieciństwo. Odleciałem i wróciłem jako dorosły. I wtedy ujrzałem nie tylko piękno, lecz także stałe zagrożenie.
***
Królowa Anna mierzyła Michaela Hudisa przenikliwym spojrzeniem – podobnie zapewne obserwowałaby wściekłego psa. Jednak twarz miała beznamiętną. Matka nauczyła ją tego już w dzieciństwie i nie była to łatwa lekcja. Dwunastoletnia Anna zasiadała z matką w Sądzie. Kiedyś starsza kobieta przyszła prosić o życie syna. Zabił człowieka i został skazany na śmierć, ale staruszka błagała o uniewinnienie, ponieważ syn utrzymywał ją na stare lata. Serce Anny zmiękło na prośby staruszki i spojrzała błagalnie na królową Beatrice. Beatrice dostrzegła jednak, że stara kobieta zauważyła współczucie Anny i subtelnie skierowała błagania bardziej do dwunastolatki. Królowa przerwała posiedzenie i bez słowa wyszła do prywatnego gabinetu. Gdy tylko znalazły się w środku, odwróciła się do Anny i z zimną krwią uderzyła córkę w policzek.
– Pewnego dnia będziesz królową – powiedziała. – Poddani będą do ciebie przybywać z całej Victorii, aby szukać u ciebie łask. Ale nie przyjdą z lojalności, przyjaźni i altruizmu.
Ponownie uderzyła córkę w policzek.
– Przyjdą, ponieważ będą od ciebie czegoś chcieli. Rozumiesz, Anno?
Annę piekła twarz od uderzeń, ale nie cofnęła się, tylko wściekle spojrzała na matkę. Królowa Beatrice nie odwróciła oczu.
– Anno, będziesz musiała sobie radzić z poddanymi, doradcami, ludźmi, którzy cię popierają, a także tymi, których poparcie będzie ci potrzebne. Wszyscy czegoś będą od ciebie chcieli. I wszyscy będą ci się uważnie przyglądać. Będą patrzyli na ciebie jak na żmiję, która może ich ukąsić, lub jak na kochankę, która może ich pocałować. Ale będą się przyglądać tak uważnie, jak nikomu innemu, w nadziei, że zauważą oznaki współczucia, strachu lub niepewności. A jeżeli któreś z tych uczuć odbije się na twojej twarzy, wykorzystają to bez namysłu.
Królowa westchnęła.
– Oto lekcja dla ciebie, Anno Radcliff Mendoza Churchill. Dobrze ją zapamiętaj: władca nigdy nie okazuje emocji, chyba że zechce, a i wtedy tylko z ważnego powodu. Publiczne okazywanie uczuć bez przyczyny świadczy albo o niedojrzałości, albo o braku dyscypliny i samokontroli, a w obu przypadkach to bardziej niebezpieczne dla ciebie niż atak nożem lub bronią palną albo zamach bombowy.
Królowa westchnęła znowu i popatrzyła w oczy wściekłej córce.
– Jesteś na mnie zła. Policzki masz czerwone, źrenice zwężone, a wargi wykrzywione. Wszystkie te oznaki może równie dobrze odczytać wróg. Dlatego teraz zamknij oczy i rozluźnij mięśnie twarzy, aby zniknęły z niej uczucia. Ukryj swoje emocje, niech twoje oblicze nie ujawnia ich ani przyjaciołom, ani wrogom, ponieważ i jedni, i drudzy mogą cię wykorzystać, jeżeli tylko im na to pozwolisz.
Anna wybiegła z gabinetu, po policzkach spływały jej łzy gniewu. A nauka trwała. Wreszcie, gdy dziewczyna skończyła piętnaście lat i królowa Beatrice spoliczkowała ją znowu bez ostrzeżenia, Anna uśmiechnęła się promiennie i oznajmiła ze spokojem:
– Dzień dobry, matko, ładny mamy dzień, nieprawdaż?
A matka, królowa Victorii, przyjrzała się jej uważnie, a potem z aprobatą skinęła głową.
Tamte lekcje Anna przypominała sobie teraz, gdy obserwowała podchodzącego do niej wysłannika Dominium. Sala konferencyjna została opróżniona z mebli, położono grubszy dywan, a na ścianach powieszono obrazy przedstawiające sceny z historii sektora Victorii. Zbudowano podwyższenie i ustawiono na nim wysokie krzesło. W sali nie było innych miejsc do siedzenia.
– Witam na „Wellingtonie”, ambasadorze – odezwała się Anna. Zwracała