ТОП просматриваемых книг сайта:
Szeregowiec. Adrian K. Antosik
Читать онлайн.Название Szeregowiec
Год выпуска 0
isbn 978-83-7859-159-7
Автор произведения Adrian K. Antosik
Издательство OSDW Azymut
– Nie cieszyłbym się zanadto – odparłem machinalnie nim zdążyłem ugryźć się w język.
Kobieta przekrzywiła delikatnie zakapturzoną głowę na bok zatrzymując się na chwilę. Jednak zaraz powoli ruszyła korytarzem przed siebie. Pospiesznie podążyłem za nią.
– Martwi cię to, że pomimo całego zachodu twój znajomy będzie chciał spróbować popełnić jeszcze raz samobójstwo?
– Przyznam, że zastanawiałem się nad tym.
– Niepotrzebnie. No, ale cóż spokojnie do wszystkiego dojdziemy. Widziałam, że z zaciekawieniem przypatrywałeś się mojemu stanowisku.
Nie odpowiedziałem jej od razu. W myślach prześledziłem ponownie wszystko, co przeżyłem zaraz po wyrażeniu zgody wzięcia udziału w akcji sprowadzenia na Księżyc kogoś z przeszłości. Sama ta myśl wydała mi się strasznie nierealna, choć była to szczera prawda.
– Z wielką chęcią bym się dowiedział czegoś więcej, bo ten temat został potraktowany po macoszemu podczas przygotowań do akcji.
– Zacznijmy od tego, dlaczego nie musisz obawiać się o swojego znajomego. Otóż zarówno ty jak i on zostaliście poddani skomplikowanej terapii. Jednym z jej aspektów było tymczasowe stłumienie postaw negacji. W ten sposób się właśnie zabezpieczyliśmy przed „wypadkami”, jakie mogą wystąpić, gdy nowo przybyłego dopadnie szok po usłyszeniu tylu rewelacji…
– Że co mi zrobiliście?
– Porównałabym to do stanu dziecka, które nie ma jeszcze wyrobionego zdania na otaczający go świat, za to z ogromną chęcią poznaje go i bada.
– Ale to ustąpi – spytałem, nie bardzo mnie w tej chwili obchodziło wyjaśnienie procesu, chciałem wiedzieć, co dokładnie będzie z moim mózgiem.
– Tak. Za parę dni.
Odetchnąłem z ulgą. Jak na razie miałem dosyć informacji, co we mnie pozmieniali. Aktualnie wiadomość, że mam do przeżycia kilka wieków była dla mnie wystarczająco szokująca. Po chwili zastanowienia spytałem.
– A co z tymi klonami?
– Nie klonami – odpowiedziała z cierpliwością dobrodusznego nauczyciela poprawiającego błędną odpowiedź ucznia – to jedynie biologicznie idealne kopie ludzi, których chcemy sprowadzić. Dzięki danym, które otrzymaliśmy od ciebie mogliśmy pobieżnie stworzyć kopię twojego przyjaciela. Ale nie jest on żywy, nie jest człowiekiem. Jest niczym poza materią. Procesy, które zachodzą podczas ich tworzenia, wprowadzenie danych itp. są bardzo skomplikowane i możemy jedynie podejrzewać jak to naprawdę działa…
W tym momencie jej słowa mnie zaskoczyły.
– Jak to tylko podejrzewać – zdziwiłem się – czyż nie robiliście tego wszystkiego wspólnie dla tej całej akcji…
– I tak i nie. Jak już pewnie wiesz w pewnym momencie Odwieczni zaczęli tracić nadzieję na powodzenie naszych wspólnych dążeń i powoli odchodzić od nas rozprzestrzeniając się po wszechświecie. Przestaliśmy utrzymywać ze sobą kontakty, powiedziałabym, że praktycznie je utraciliśmy…
– Więc jak się komunikujecie?
– Tutaj na Księżycu jest potężny nadajnik, a każdy kto odszedł zabrał ze sobą malutki odbiornik. Możemy nadać wiadomość do każdego z nich, jednak jeśli chcą nam odpowiedzieć, muszą do nas powrócić. To przykre, ale jesteśmy ostatnim i zarazem największym skupiskiem ludzi we wszechświecie. Wracając jednak do pierwszego pytania, bardzo ugruntowało nam się prawo patentowe, powiedziałabym, że do tego stopnia weszło nam w krew, iż jedynie autor wynalazku, dopóki żyje, może powielać swoje wynalazki. Dlatego mamy jedynie dwie kapsuły lecznicze oraz jedną kapsułę syntezacyjną.
Jej słowa zaskoczyły mnie. Ale czy mogłem się spierać z prawami Odwiecznych?
– Więc co teraz będzie?
– Poczekamy aż odezwą się Odwieczni. W dniu, kiedy udało nam się ciebie sprowadzić, wysłaliśmy tę wiadomość na cały wszechświat. Lecz minie jeszcze sporo czasu nim ktokolwiek nam odpowie.
Zamilkła. Szliśmy przez długi czas w milczeniu. W mojej głowie rodziły się pytania, lecz ich nie zadawałem. W końcu doszedłem do wniosku, że skoro dano mi drugą szansę życia w jakiś sposób odnajdę się w tych nowych dla mnie realiach. Niewiele myśląc zmieniłem temat rozmowy:
– Dlaczego tak długo chodzisz w kapturze?
Postać drgnęła zaskoczona. Ewidentnie nie spodziewała się tego pytania. Nagle ku mojemu zaskoczeniu roześmiała się radośnie.
– Nic a nic się nie zmieniłeś. Odwykłam trochę od tego… Minęła prawie wieczność…
– Przecież… – Urwałem zaskoczony, – co powiedziałaś?
– Powiedziałam, że nie zmieniłeś się ani trochę, jesteś dokładnie taki sam jak cię zapamiętałam.
Mówiąc to powoli ściągnęła kaptur z głowy. Moim oczom ukazała się tak dobrze znana mi twarz koleżanki z dawnych szkolnych lat, choć rozpoznałem ją dopiero po bliższym przyjrzeniu się. Ingerencja, jakiej się poddała, żeby zyskać „nieśmiertelność” zmieniła ją. Jej skóra była cała krwistoczerwona, z czoła wyrastały jej dwa małe różki. Lecz poza tym wyglądała jak dawniej. Pełne, wydatne usta; długie ciemne włosy i duże, piwne oczy były dokładnie takie, jakie zapamiętałem. Przez chwilę stałem zszokowany z ustami lekko rozwartymi ze zdziwienia. Po chwili wybuchnąłem radosnym śmiechem rozkładając ramiona.
– Daria…
Dziewczyna rzuciła mi się na szyję. Pocałowała mnie w usta, prawie jak przyjaciółka. Zawsze była bezpośrednia. Dopiero po chwili wypuściłem ją z ramion.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś diabełkiem, ale nie myślałem, że stanie się to aż tak widoczne.
Koleżanka z czasów liceum puściła do mnie oczko.
– Wiesz Dawidku, teraz jestem Afrodytą, nawet nie wiesz jak dawno nikt nie nazwał mnie starym imieniem.
– No proszę, proszę Odwieczna… Już chyba wiem, kto tyle wiedział o mnie, że można było mnie sprowadzić… Ale widzę, że ty tutaj jesteś kimś w rodzaju opiekuna medycznego. Takie połączenie lekarza, pielęgniarki i ordynatora w jednej osobie.
– Wiesz, nie będę się chwalić, ale mam własną planetę, sama ją ożywiłam.
– To, dlaczego nie ma jej jeszcze w „Systemie”?
– Jak do tej pory nie zdecydowałam się podpisać paktu. Ale może już niedługo to zrobię, kto wie.
Ruszyliśmy dalej, chciałem coś powiedzieć, ale jakoś nie mogłem dobrać żadnych słów. To spotkanie było dla mnie tak zaskakujące, że nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Kolejny raz skręciliśmy, gdy nagle Afrodyta zatrzymała się. Wskazała ręką na drzwi, na których widniało moje imię i nazwisko.
– No i jesteśmy przy twoim pokoju…
Już miałem ją zaprosić, by weszła ze mną do środka, gdy nagle coś zapiszczało przeciągle. Dziewczyna odsłoniła rękaw szaty ukazując na czerwonym nadgarstku jakiś przedmiot przypominający zegarek.
– Wybacz, muszę iść – powiedziała patrząc na urządzenie. – Do usłyszenia.
– Na razie. – Odparłem nim zniknęła za zakrętem.
Niewiele myśląc położyłem rękę na czarnej płytce koło drzwi, które z sykiem się otworzyły. Wszedłem do środka swojego nienagannie czystego pokoju. Czułem się szczęśliwy i bardzo zmęczony.