Скачать книгу

spokój. Nie ma się czym chwalić. W porównaniu z tobą, to pewnie niska półka – chciałam jakoś wybrnąć.

      – Nie narzekam, wiesz jak jest – połknął haczyk – już wszystko zdążyło się zmienić kilkakrotnie, odkąd pożegnałem się z…

      Zaczynał się rozkręcać. I dobrze. Miałam go z głowy. Już nie słuchałam. W milczeniu dokończyłam sałatkę, dopiłam sok i kawę, po czym zgarnęłam babeczkę na wynos i tłumacząc się brakiem czasu, pośpiesznie opuściłam lokal.

      Dupek! Znaliśmy się chwilę. Pojawił się w firmie z polecenia i niezbyt długo zagościł. Był rozchwytywany i tak pewny siebie, że bez problemu załapałby fuchę u samej Królowej Angielskiej, gdyby tylko chciał. Niestety krótki czas pobytu wystarczył, by stał się jednorazowym przypadkiem. Poniosło mnie. Konferencja w Karpaczu, spa i szampan, morze szampana. Jakaś tam kolacja i świece. Takie tam pierdoły. Czasem wystarczy i to. W sumie nie żałowałam. Do dzisiaj.

      „Zimna sucz”? Co to ma być do cholery?! Ja, zimna sucz?! Kurwa, od kiedy? Ja?! I tak wszyscy? Za plecami? Osiem pierdolonych lat?!

      Sorry Pamiętnik. Wiem, obiecałam, ale dziś musisz wytrzymać. Dziś jest wyjątkowy dzień.

      Pani Prezes – Zimna Sucz. Nie ma co, boska ksywka. Gdybym wiedziała…

      Dobrze, że zamknęli ten burdel. Dobrze, że tam mnie już nie ma. Dobrze!

      Więcej nie pójdę do kawiarni. W ogóle nigdy nigdzie nie pójdę. Zdziczeję w samotności. Lepsze to, niż nieprzewidziane konfrontacje znienacka. Czasami lepiej nie wiedzieć. Żyć w boskiej nieświadomości. I po co mi była ta kawa?

      W drodze powrotnej wstąpiłam do sklepu. Sztuczna sałata, sztuczne pomidorki koktajlowe, sztuczny ogórek, grecka feta, hiszpańskie oliwki, sztuczne chipsy, mleczna czekolada, stare mandarynki z Maroka, Jack Daniel’s, pojemność 0,7.

      Druga popołudniu. Piję. Za zdrowie Pani Prezes, Zimnej Sucz. Zdrowie Pani Nikt.

      1 marca

      To się nazywa kac gigant. Budzę się, a tu marzec. Dobrze, że luty trochę krótszy, bo pomyślałabym, że spałam pięć dni.

      Fryzura od Bożenki się popsuła i ja też. Cała do wymiany, chociaż może już nie warto.

      Idę na kawę. Do kuchni. Broń Boże do kawiarni!

      Wokół znowu śmieci. Mega syf i kurz. Powinnam posprzątać. Zejść do skrzynki. Pewnie pęka w szwach od niezapłaconych rachunków.

      Zadzwonię do Marceli. Zapytam czy i ona brała udział w spisku. Jak do cholery mogłam nie wiedzieć? Przecież ja wiedziałam i słyszałam wszystko. W firmie nic mi nie umknęło. Pełna kontrola. A jednak nie do końca. Nie mogę tego przeżyć. Nie mogę.

      3 marca

      Za szybą śnieżyca! What a fuck?

      5 marca

      Cisza. Nie mogę nic. Wegetuję.

      7 marca

      Zjadłam i wypiłam biedronkowe zapasy. Rosnę w oczach. Puchnę też. To początek końca. Kto by pomyślał? I to przed czterdziestką!

      10 marca

      Obudził mnie telefon. Myślałam, że śnię. Od miesięcy nikt nie dzwonił.

      – Halo? – odezwałam się, chrypiąc.

      – Cześć kochana, obudziłam? – Usłyszałam kobiecy głos.

      – Kto zacz? – wycedziłam, wertując szare komórki, oczywiście te, które jakimś cudem ocalały.

      – Pati, nie pamiętasz?! – piskliwy świergot szczebiotał o poranku.

      Jezu, jaka Pati? Nic nie pamiętam! Zaczęłam uruchamiać resztki półkuli. Jak nic demencja! Nie znam. W słuchawce długa cisza.

      – Halo?! Jesteś, Agula? – świergot nie dawał za wygraną. – Dubaj, Dubaj się kłania!

      No masz i mnie olśniło. Przecież nikt mnie tak nie nazywał. Nikt oprócz Pati z Dubaju. No to mamy problem. Pati należy do rodzaju osobników, które nie łatwo jest spławić. Skąd ma mój numer? Nasza krótka i nieznacząca znajomość trwała zaledwie dwa dni. Nic nie wniosła i nie pozostawiła na przyszłość. A jednak Pati jest, jako żywa. Czeka po drugiej stronie telefonu na mój oddech.

      – Cześć! – krzyknęłam, udając euforię. – Ale mnie zaskoczyłaś!

      – Agula, posłuchaj, właśnie przyjechałam do Wawy! Na dłużej! Także kochana, musimy nadrobić zaległości! Koniecznie!

      Jak to do Wawy? Jak to na dłużej? I jakie do cholery zaległości?! Już po mnie! Pati to typ nieznający sprzeciwu. Pati ma trzydzieści dwa lata, figurę barbie, usta glonojada, włosy przyczepione od czubka głowy do pasa, piskliwy głos i tyle energii, jakby była zasilana hektolitrami red bulla. Przepadłam. Nie ma dla mnie ratunku.

      – No nie wiem – zaczęłam niepewnie. – Nie bardzo mam czas – kombinowałam.

      – Nie wymigasz się! Co niby takiego robisz? Znalazłaś pracę? – drążyła zawzięcie.

      Jezu, co mnie podkusiło, żeby pić z nią tyle martini. Niepotrzebnie się wygadałam. Zwierzyłam ze swoich rozterek. Straciłam czujność. I mam za swoje!

      – Czekam na ciebie dziś o dziewiętnastej w tej nowo otwartej kafejce na Nowym Świecie! Wiesz, której?

      Wiedziałam, niestety. Nic się już nie dało zrobić. Nie miałam siły dłużej ciągnąć tej rozmowy. Nie miałam siły myśleć.

      – Dobra – zgodziłam się. – Będę.

      – Super, to do miłego! – wyszczebiotała Pati.

      – Pa.

      Rzuciłam telefonem. Co mnie podkusiło, żeby odebrać? Jak ja wyglądam? Znowu muszę do Bożenki! Podniosłam telefon z podłogi i wybrałam numer.

      Jadę za godzinę.

      11 marca

      Po spotkaniu. Nie było najgorzej, a najważniejsze, obyło się bez niespodzianek. Nie spotkałam przy okazji nikogo z dawnego życia.

      Opłaciło się po raz kolejny przemknąć przez zimowe knieje i zapłacić za sto kilometrów drogi do pani Bożenki. Nawet dostałam rabat! Jako stała klientka! Całe dziesięć procent.

      Fryzura boska, nawet chyba lepsza niż ostatnio. No i ta buzia. Nie wiem, jak ona to robi? Pani Bożenka czyni cuda swoimi delikatnymi dłońmi i specyfikami za parę groszy. Zapłaciłam mniej. Raz, że ten rabat, a dwa, nie było czasu na dopieszczenie, obfitującego w coraz większe fałdy ciała.

      Pati potrafi być zabawna. Nie wiem, jak można mieć w sobie aż tyle pozytywnej energii. Pati najwyraźniej nie zastanawia się głębiej nad tajnikami ludzkiej egzystencji. Pati egzystuje z dnia na dzień. I chyba wychodzi jej to na dobre. Wygląda na szczęśliwą.

      Wypiłyśmy jak zwykle martini, razy trzy, a na odchodne po konkretnym kielichu czystej. Tak właśnie żegna się Pati z przyjaciółmi, podobno.

      Lekko chwiejna, powoli zmierzałam do mojego przeszklonego salonu z wygodną kanapą. Na piechotę. Jak dobrze, że mieszkam w centrum.

      Analizowałam spotkanie. Podstępnie zostałam namówiona na wizytę w siłowni. I to już za dwa dni. Moja „nowa przyjaciółka” zauważyła, że przytyłam, czego oczywiście nie omieszkała powiedzieć, a raczej wykrzyknąć, od razu na powitanie i tak, żeby wszyscy słyszeli. Wybaczam. Mówiła prawdę, niestety.

      No więc, zabieram się za siebie. Wraz z wiosną. Koniec zakupów w Biedronce, kanapy, podartych kapci, dresu. A nie, dres jednak zostaje. Przyda się. Muszę kupić buty. Najlepiej chyba

Скачать книгу