Скачать книгу

Kaczmarskiego śpiewaną Balladą o Jankielu autorstwa Stanisława Klawego. Po recitalu przeszliśmy do spożywania kanapeczek zapijanych wódką i pokątnego dzielenia się wrażeniami. Tymczasem Kaczmarski zaczął rozmawiać z Carlosem Marrodanem. Podczas rozmowy padło słowo „Llach”. Carlos przyniósł ze sobą swój egzemplarz płyty Barcelona gener de 1976.

      Dziś Carlos już nie pamięta, kiedy sam piewszy raz usłyszał płytę koncertową Llacha. Przypuszcza, że mogła przywieźć ją do Polski studentka iberystyki Bożena Zaboklicka, wielka miłośniczka kultury katalońskiej. Dwa lata później to ona uczyła mnie i kilkoro moich kolegów (w tym Agnieszkę Rurarz) podstaw tego języka w ramach zajęć fakultatywnych. Dziś Bożena mieszka w Barcelonie i czuje się tam jak u siebie.

      Wkrótce Carlos sam zdołał zakupić Barcelonę… i ten właśnie egzemplarz owego 21 grudnia 1978 wirował na gramofonie Ryśka Schnepfa. Jacek Kaczmarski nie mógł uwierzyć w siłę, jaką miały melodie do niezrozumiałych dlań tekstów. W siłę, jaką miał wtórujący Llachowi tłum. Zaczął się dopominać, żeby ktoś mu powiedział, o co tu chodzi. I zaintrygowany wpatrywał się w zdobiące okładkę zdjęcia.

      Na prośbę Carlosa Jarek Gugała i ja (przy pomocy Marrodana, który miał słownik katalońsko-hiszpański i duże doświadczenie translatorskie) przetłumaczyliśmy dosłownie L’estaca, bo na tej pieśni Kaczmarskiemu zależało najbardziej. I jeszcze przed Sylwestrem ten tekst i kaseta z nagraniem Barcelona…– prezent od Carlosa – stały się własnością Kaczmarskiego.

      Poeta w rozmowie z Grażyną Preder, przeprowadzonej tuż przed wyjazdem do Australii i opublikowanej w książce Pożegnanie barda, powiedział:

      Była to autentyczna pieśń o wolności, z cudowną melodią, porywającą tak bardzo, że tłum śpiewał wespół z artystą, paląc przy tym świece. Mnie to natychmiast skojarzyło się z rewolucją bolszewicką, o której ktoś na Zachodzie powiedział, że nie zwyciężyłaby, gdyby nie porywające pieśni. No i napisałem Mury, czyli słowa do istniejącej melodii, mówiące o tym, jak utwór przestaje być własnością autora, stając się własnością tłumu21.

      W tym czasie Jacek był już związany artystycznie i przyjacielsko z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim. Wszyscy trzej wywodzili się z osobliwej inicjatywy, zwanej Piosenkariat, która zrzeszała śpiewających twórców studenckich, pozwalając im przetrwać w obiegu scenicznym. Coś jakby Szesnastu Sędziów… W tym samym czasie, na przełomie 1978 i 1979 roku, trójka przyjaciół dostała od reżysera Marcina Idzińskiego propozycję wspólnego recitalu w warszawskim Teatrze na Rozdrożu. Wówczas przyszedł im do głowy koncert, który – choć złożony z piosenek, jakie śpiewali dotąd osobno – dałby wrażenie całości. Odpowiedzialny za przygotowanie dramaturgii przedsięwzięcia Jacek ten ich pierwszy program, Mury, nazywał czymś w rodzaju oratorium o ograniczeniach człowieka. Tytuł koncertu narzucał się sam – w programie była kompozycja Gintrowskiego do wiersza Zbigniewa Herberta Mur, a finałowa piosenka nosiła tytuł Mury właśnie.

      On natchniony i młody był,

      ich nie policzyłby nikt.

      On im dodawał pieśnią sił,

      śpiewał, że blisko już świt.

      Świec tysiące palili mu,

      znad głów podnosił się dym.

      Śpiewał, że czas, by runął mur -

      oni śpiewali wraz z nim…

           Wyrwij murom zęby krat,

           zerwij kajdany, połam bat,

           a mury runą, runą, runą

           i pogrzebią stary świat.

           Wyrwij…

      Wkrótce na pamięć znali pieśń

      i sama melodia bez słów

      niosła ze sobą starą treść -

      dreszcze na wskroś serc i głów.

      Śpiewali więc, klaskali w rytm,

      jak wystrzał poklask ich grzmiał…

      I ciążył łańcuch, zwlekał świt…

      On wciąż śpiewał i grał.

           Wyrwij…

      Aż zobaczyli, ilu ich,

      poczuli siłę i czas

      i pieśnią, że już blisko świt,

      szli ulicami miast.

      Zwalali pomniki i rwali bruk:

      „Ten z nami! Ten przeciw nam!

      Kto sam, ten nasz największy wróg!”

      A śpiewak także był sam…

           Patrzył na równy tłumów marsz,

           milczał wsłuchany w kroków huk,

           a mury rosły, rosły, rosły,

           łańcuch kołysał się u nóg…

           Patrzy na równy tłumów marsz,

           milczy wsłuchany w kroków huk,

           a mury rosną, rosną, rosną,

           łańcuch kołysze się u nóg…22

      W rozmaitych dyskusjach w Internecie pojawiają się głosy „światłych”, którzy objaśniają „nieoświeconym”, że Kaczmarski tylko przetłumaczył pieśń „hiszpańskiego antyfrankisty”. Jest to oczywiście zdanie równie prawdziwe, jak to, że Mury są w całości autorskim utworem Jacka. Wystarczy porównać przytoczone wcześniej, dosłowne tłumaczenie tekstu Llacha i powyższe słowa Kaczmarskiego, by dostrzec zarówno podobieństwa, jak i różnice.

      Jacek napisał swój tekst do melodii Llacha poruszony tym, co zobaczył na okładce płyty Katalończyka, co usłyszał z taśmy, i tym wreszcie, co przyszło mu zaraz potem do głowy. Jak mówił podczas pierwszego publicznego wykonania Murów w uniwersytecim klubie Sigma (słowa spisane z kasety, jaką dysponował nieoceniony dokumentalista iberystyczny Paweł Stawowczyk):

      To jest piosenka, której melodia została napisana przez katalońskiego anarchistę imieniem Lluís Llach, który wykonywał ją podczas wiecu zorganizowanego z okazji uzyskania autonomii przez Katalonię i śpiewało tę pieśń z nim kilkanaście tysięcy widzów. Tam treść była zupełnie inna niż to, co wam teraz zaśpiewam, dlatego że właśnie fakt śpiewania chóralnie przez kilkanaście tysięcy ludzi jednej pieśni podsunął mi myśl, że właśnie z tą pieśnią na ustach oni wyjdą z tego, razem, za ręce trzymając się, z tego wiecu, z tej hali sportowej czy ze stadionu i w zasadzie trudno przewidzieć, co zrobią razem w takiej masie. I właśnie dlatego powstała Ballada o pieśni do muzyki Lluisa Llacha.

      Nawiasem mówiąc, pierwotnie Mury wcale nie miały tego tytułu. Kiedy w styczniu 1979 roku Jacek kończył pisanie własnego tekstu do urzekającej melodii Llacha, tytułował go Ballada o pieśni.

      Nagranie jest zresztą wzruszającym dokumentem także z tego względu, że Jacek Kaczmarski sam jeszcze podówczas nie oswoił się z tekstem piosenki, która miała niebawem przejść do historii główną bramą. Chcąc zachęcić publiczność do śpiewania, powtórzył pierwszy refren czterokrotnie, za czwartym razem śpiewając najpierw „wyrwij mury zębom”, zaraz potem „wyrwij zęby…”

      Mury

Скачать книгу


<p>21</p>

Pożegnanie barda. Z Jackiem Kaczmarskim rozmawia Grażyna Preder, Koszalin 1996.

<p>22</p>

J. Kaczmarski, Mury, w: P. Gintrowski, J. Kaczmarski, Z. Łapiński, Mury, Wifon 1981.