Скачать книгу

dotarli na rodzaj tarasu, z którego rozciągał się widok na port i tu po raz pierwszy Alipiusz ujrzał morze, spokojne i błękitne, i nieskończone, upstrzone ciemnymi kropkami statków.

      – Wiesz, gdzie stoisz? – zapytał Augustyn.

      – Nie, gdzie?

      – Tuż nad tym bezgłowym potworem.

      Alipiusz nie dał mu tej satysfakcji i nie pokazał po sobie, jak bardzo nieswojo się czuje, ale Augustyn pewnie i tak wiedział. Zdumiewające, jak on zdążył poznać to miasto po zaledwie dwóch tygodniach pobytu! Ruszyli skrótem z powrotem na forum, a stamtąd udali się do niewielkiej jadłodajni. Wiedząc, że przyjaciel nie ma zbyt wiele pieniędzy, Alipiusz zaprosił go na obiad, a Augustyn przyjął zaproszenie z wyraźną wdzięcznością. Zjedli pulsum i bardzo smaczne owoce morza, słodycze i owoce. Wino było dobrej jakości i nie uderzało zbyt mocno do głowy.

      Jadłodajnia najwyraźniej nastawiona była na studentów – wkrótce przyłączyli się do nich dwaj znajomi Augustyna, Honoratus i Nebrydiusz, dość mili młodzi ludzie. Zaczęli rozmawiać o Cyceronie, którego nikt nigdy nie czytał w Tagaście, a którego tutaj uważano za „bardzo eleganckiego” i „niezwykle wytwornego”, cokolwiek miałoby to znaczyć.

      Alipiusz czuł się dziwnie, widząc Augustyna pogrążonego w tak poważnej rozmowie. Nie mógł się powstrzymać od komentarza.

      – Co za zmiana. Mam wrażenie, że całe lata minęły od chwili, kiedy ogołociliśmy z gruszek drzewo Glabriuszy i robiliśmy ludziom inne kawały.

      Augustyn kopnął go pod stołem w łydkę, ale Honoratus zaczął się śmiać.

      – Poczekajcie, aż poznacie Rozgromicieli.

      – Kogo?

      – Wywrotowców.

      – A kto to?

      – Och, to Wiecznie Wkurzeni. Ci, co Wpadają-i-Rozwalają-Wszystko-na-Drobne-Kawałki. Są wystarczająco okropni, kiedy zachowują się tak jak ty – zalewają klasy brudną wodą, porywają ci nauczycieli, albo dają koncert kociej muzyki, aż zaczynasz żałować, że nie urodziłeś się głuchy. Ale jeśli powezmą do ciebie niechęć, niechaj bogowie mają cię w swojej opiece. Niczego nie zostawią w całości, ani krzeseł w twojej klasie, ani kości w twoim ciele, a z jakichś przyczyn nigdy ich nie łapią. Należy do nich wielu bogatych młodzieńców, a w Kartaginie pieniądze pozwalają uniknąć niemal każdej kary. Zresztą tak samo jest na całym świecie.

      Nawet Augustyn nie słyszał chyba o Rozgromicielach, Wiecznie Wkurzonych, Wywrotowcach, czy jak tam ich nazywano, ale nie wydawał się poruszony.

      – Skoro już istnieją, nie będę musiał ich zakładać – stwierdził niefrasobliwie.

      Popatrzyli na niego z pewną obawą.

      – Ale nie zamierzasz do nich wstąpić, prawda, Augustynie?

      – Zapewne nie – odparł chłodno. – Sądzę, że już mają przywódcę.

      Zaczęli się śmiać, a on od razu wpadł w złość.

      – Mogę jeszcze przemyśleć, czy was lubię czy nie, a jeśli się okaże, że nie, to nawet bogowie nie będą mieli nad wami litości.

      Jego usta zacisnęły się w cienką, pozbawioną krwi kreskę, a wielkie oczy rozbłysły. Alipiusz z wielką satysfakcją stwierdził, że wyraz twarzy Augustyna zrobił na młodzieńcach takie samo wrażenie, jakie zawsze robił na nim. Natychmiast spróbowali go ułagodzić.

      – Wybacz nam, ale jeszcze ich nie znasz, Augustynie. Kiedy ktoś do nich wstępuje, przez długi czas nie uczynią go swym przywódcą, każą mu za to przechodzić przez cały szereg upokarzających obrzędów inicjacyjnych. Musi jeść ziemię, godzinami chodzić na czworakach i szczekać jak pies, a oni wyprowadzają go tak nawet na ulice. Weźmy choćby Nubilia. Oprowadzali go po ulicach zaszytego w lamparcią skórę i musiał ugryźć w nogę siedmiu ludzi nim mu pozwolili wrócić do ludzkiej postaci.

      – Niezły pomysł – stwierdził Augustyn, ale coś w jego głosie kazało Alipiuszowi przypuszczać, że postanowił nie wstępować do Wywrotowców. Zresztą zaraz zmienił temat.

      – Czy to prawda, że Hiereusz jest w łaskach Bereniki?

      – Przynajmniej ona puszcza takie plotki – roześmiał się Honoratus. – Ale ma wielką konkurencję. Obecnie modnie jest mieć romans z Hiereuszem. W końcu jest to najbardziej wykwintny młodzieniec w mieście, co do stroju, manier, erudycji i tak dalej. A ona trzyma w odwodzie gladiatora. Intelektualiści nie zawsze są najlepszymi kochankami.

      – Nieprawda – zaprzeczył Augustyn gorąco. Potem wzruszył ramionami. – Właśnie mi się przypomniało, że się umówiłem i chciałbym dotrzymać słowa.

      Wstał, a Alipiusz razem z nim, płacąc za posiłek. Wyszli. Dwaj nowi znajomi zostali na miejscu, pod wrażeniem tak wielkim, jak chciał Augustyn.

      – Wszyscy mogliby sądzić, że jesteś urodzonym Kartagińczykiem – stwierdził Alipiusz z podziwem.

      Augustyn uśmiechnął się pobłażliwie.

      – Rób po prostu to, co inni, tylko zawsze ciut lepiej – poradził. – Wierz mi, to podstawowa zasada.

      – A... jesteś umówiony?

      – Ależ oczywiście. To niedaleko stąd. Zobaczysz.

      Alipiusz zaczął się zastanawiać, dlaczego Augustyn nie każe mu odejść. Jeśli miał spotkanie z kobietą, na pewno wolałby z nią być sam na sam.

      Zaczął się dziwić jeszcze bardziej, kiedy Augustyn zaprowadził go do pobliskiej bazyliki.

      – Augustynie, czy ty masz spotkanie z Bogiem chrześcijan? Z Chrystusem?

      Augustyn zaczął się śmiać.

      – Ależ z ciebie osioł, Alipiuszu! – Potem zmarszczył brwi. – Coś takiego mogłaby powiedzieć moja matka. Lepiej nie wymieniaj tego imienia.

      Energicznie wszedł na schody, a Alipiusz ruszył za nim w ponurym milczeniu. Chyba rozumiał o co chodzi. Augustyn na pewno wiele razy widział, jak jego matka się modli, a było w tym przecież coś nawiedzonego. Pamiętał jej zaciętą twarz, srebrzystą w świetle księżyca.

      Bazylika była niemal pusta. O tej porze nie odbywało się tu nabożeństwo. Augustyn rozejrzał się bystro, ale najwyraźniej nie znalazł tego, czego szukał.

      – Lepiej idź tam, na drugą stronę, i zaczekaj – polecił.

      Alipiusz usłuchał, a Augustyn oparł się o jedną z wielkich kolumn, wpatrzony w wejście. Ani razu nie spojrzał na ołtarz, choć ten wpatrywał się w niego nieruchomym okiem pojedynczej, zwisającej z sufitu, lampy. Alipiusz miał wrażenie, że to oko patrzy i na niego. Zupełnie, jakby zakłócił spokój tego miejsca za pomocą swojej religii. Nie powinno nas tu być, pomyślał.

      Oczy Augustyna rozbłysły. Alipiusz obejrzał się na wejście i zobaczył, że do bazyliki wchodzą dwie kobiety. Miały zakryte głowy – ktoś mu kiedyś powiedział, że u chrześcijan panuje taki zwyczaj albo prawo, ustanowione przez człowieka o imieniu Paweł – więc nie widział ich twarzy. Jedna była dość tęga, druga smukła, a kiedy mijały Augustyna, zauważył, że ta smukła dotknęła jego ręki albo coś mu dała – oczywiście list albo wiadomość. Potem obie kobiety uklękły przed ołtarzem i modliły się albo udawały, że to robią.

      Wiadomość. Augustyn rozwinął ją i przeczytał, uśmiechając się, wyraźnie zachwycony. Nie ruszył się z miejsca. Poczekał, aż obie kobiety zakończą modlitwę – co nie potrwało długo – a kiedy znów go mijały, niemal niedostrzegalnie skinął młodszej głową.

      Teraz Alipiusz dostrzegł jej

Скачать книгу