Скачать книгу

      — Przecie to wszyscy śpiewają... Co wam?

      Zych zaś, który sądził, że Zbyszko podpił, zwrócił ku niemu rozradowaną twarz i rzekł:

      — Odpasz się! Zaraz ci ulży!

      Lecz Zbyszko stał przez chwilę z mieniącą się twarzą, po czym opanowawszy wzruszenie, ozwał się do Jagienki:

      — Przepraszam was. Cosik mi się niespodzianie przypomniało. Śpiewajcie dalej.

      — A może wam smutno słuchać?

      — Ej, gdzie tam! — odrzekł drgającym głosem. — Słuchałbym tego przez całą noc.

      To rzekłszy, siadł i zakrywszy dłonią brwi, umilkł, nie chcąc żadnego słowa uronić.

      Jagienka zaśpiewała drugą zwrotkę, lecz skończywszy ją, spostrzegła wielką łzę staczającą się po palcach Zbyszkowej dłoni.

      Wówczas przysunęła się żywo ku niemu i siadłszy obok, poczęła go trącać łokciem:

      — No? Co wam? Nie chcę, byście płakali. Mówcie, co wam jest?

      — Nic, nic! — odrzekł z westchnieniem Zbyszko. — Siła[862] by gadać... Co było, to przeszło. Już mi weselej.

      — A może byście się wina słodkiego napili?

      — Poćciwa[863] dziewka! — zawołał Zych. — Czemu to mówicie sobie: wy? Mów mu: Zbyszku, a ty jej: Jagienko. Znacie się przecie od małości...

      Po czym zwrócił się do córki:

      — Że cię tam ongi[864] sprał, to nic!... Ninie[865] tego nie uczyni.

      — Nie uczynię! — rzekł wesoło Zbyszko. — Niechże mnie ona za to teraz spierze, jeśli jej wola.

      Na to Jagienka, chcąc go do reszty rozweselić, złożyła dłoń w piąstkę i śmiejąc się, poczęła udawać, że bije Zbyszka.

      — A masz ci za mój rozbity nos! a masz! a masz!

      — Wina! — zawołał rozochocony dziedzic Zgorzelic.

      Jagienka skoczyła do komory i po chwili wyniosła kamionkę[866] z winem, dwa kubki piękne, wygniatane w srebrne kwiaty, roboty wrocławskich złotników, i parę gomółek[867] z daleka pachnących.

      Zycha, mającego już w głowie, rozczulił ten widok zupełnie, więc przygarnął do siebie kamionkę, przycisnął ją do łona i sądząc widocznie, że to Jagienka, począł mówić:

      — Oj, córuchno ty moja! oj, niebogo sieroto! Co ja, biedny chudzina, w Zgorzelicach pocznę, jak mi cię zabiorą — co ja pocznę!...

      — A trza ją będzie niezadługo dać! — zawołał Zbyszko.

      Zych zaś w mgnieniu oka z rozczulenia przeszedł do śmiechu:

      — Chy! chy! A dziewce piętnaście roków[868] i już ją do chłopów ciągnie!... już jak którego choć z daleka uwidzi[869], to aże kolanem o kolano trze!...

      — Tatusiu, bo sobie pójdę — rzekła Jagienka.

      — Nie chodź! dobrze z tobą...

      Po czym jął mrugać tajemniczo na Zbyszka.

      — Zajeżdża ich tu dwóch: jeden młody Wilk, syn starego Wilka z Brzozowej, a drugi Cztan[870] z Rogowa. Żeby cię tu zastali, zaraz by wzięli na cię zgrzytać, jako i na się wzajem zgrzytają.

      — O wa! — rzekł Zbyszko.

      Po czym zwrócił się do Jagienki i mówiąc jej: ty, wedle polecenia Zycha, zapytał:

      — A ty którego wolisz?

      — Żadnego.

      — Wilk, sierdzisty[871] pachołek!—zauważył Zych.

      — Niech w inną stronę wyje!

      — A Cztan?

      Jagienka poczęła się śmiać.

      — Cztan — mówiła zwracając się do Zbyszka — takie ci ma kudły na gębie jak cap, że mu oczu nie widać — i sadła tyle na nim co na niedźwiedziu.

      A Zbyszko uderzył się w głowę, jakby coś sobie nagle przypominając, i rzekł:

      — Ale!... kiedyście tacy dobrzy, to was jeszcze o jedną rzecz poproszę: nie ma też u was w domu niedźwiedziego sadła, bo stryjkowi na lek potrzebne, a w Bogdańcu nie mogłem dopytać?

      — Było — rzekła Jagienka — ale chłopaki na dwór wynieśli do smarowania łuków — i psi do szczętu zjedli... Bodajże to!

      — Nic nie ostało?

      — Do czysta wylizane!

      — Ha! to nie ma innej rady, jeno trza będzie w boru poszukać.

      — Uczyńcie obławę, bo niedźwiedzi nie brak, a jeśli myśliwskiego sprzętu chcecie, to damy.

      — Gdzie mi tam czekać! Pójdę na noc pod barcie[872].

      — Weźcie z pięciu naroczników[873]. Są między nimi chłopy sprawne.

      — Nie będę kupą chodził, bo jeszcze mi zwierza spłoszą.

      — To jakże? Z kuszą pójdziecie?

      — A co bym z kuszą w boru po ciemku zrobił? Miesiąc[874] teraz przecie nie świeci. Wezmę widły z zadziorami, topór dobry i pójdę jutro sam.

      Jagienka umilkła na chwilę, po czym w twarzy jej odbił się niepokój.

      — Poszedł od nas łońskiego roku[875] — rzekła — myśliwiec Bezduch i niedźwiedź go rozdarł. Zawsze to jest nieprzezpieczna[876] rzecz, bo on, jak samego człowieka w nocy uwidzi, a tym bardziej przy barciach, to zaraz na zadnie[877] łapy staje.

      — Żeby uciekał, to by się go nie dostało — odrzekł Zbyszko.

      Tymczasem Zych, który się był zdrzemnął, zbudził się nagle i począł śpiewać:

      A ty, Kuba, od roboty,  

      A ja, Maciek, od ochoty!  

      Idźże rano z sochą[878] w pole!  

      A ja z Kasią w żytko wolę.  

      Hoc! hoc!    

      Po czym do Zbyszka:

      — Wiesz? jest ich dwóch: Wilk z Brzozowej i Cztan z Rogowa... a ty...

      Lecz Jagienka bojąc się, żeby Zych nie powiedział czegoś nadto, zbliżyła się szybko do Zbyszka i jęła wypytywać:

      — I kiedy pójdziesz? jutro?

      — Jutro, po zachodzie słońca.

      — A do których barci?

      —

Скачать книгу


<p>862</p>

siła (daw.) — wiele.

<p>863</p>

poćciwa — dziś popr.: poczciwa.

<p>864</p>

ongi (daw.) — kiedyś, dawniej.

<p>865</p>

ninie (daw.) — teraz.

<p>866</p>

kamionka — naczynie ceramiczne.

<p>867</p>

gomółka — okrągła bryła sera.

<p>868</p>

roków (gw.) — lat.

<p>869</p>

uwidzieć (daw.) — zobaczyć.

<p>870</p>

Cztan — skrócona forma imienia Przecław.

<p>871</p>

sierdzisty (daw.) — śmiały, czupurny.

<p>872</p>

barć — wydrążony w drzewie ul dla leśnych pszczół.

<p>873</p>

narocznik — słowo wieloznaczne: chłop płacący roczną daninę bądź przedstawiciel ludności niewolnej zobowiązany do bliżej niesprecyzowanych świadczeń wojskowych.

<p>874</p>

miesiąc (daw.) — księżyc.

<p>875</p>

łońskiego roku (gw.) — zeszłego roku.

<p>876</p>

nieprzezpieczny — dziś popr.: niebezpieczny.

<p>877</p>

zadni — tylny.

<p>878</p>

socha — prymitywny, drewniany pług.