Скачать книгу

on>

      Korekta i redakcja

      Ewa Kapyszewska

      Projekt graficzny okładki, skład i łamanie

      Agnieszka Kielak

      Ilustracja na okładce

      fotolia.com

      © Copyright by FANTOM, Warszawa 2017

      © Copyright by Jacek Radzymiński, Warszawa 2017

      Wydanie pierwsze

      ISBN: 978-83-63842-51-2

      Wydawca

      FANTOM

      Imprint wydawnictwa Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

      ul. Borowskiego 2 lok. 205

      03-475 Warszawa

      tel. 22 416 15 81

      [email protected]

      www.wydawnictwofantom.pl

      Dystrybucja:

      Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. Sp. j.

      05-850 Ożarów Mazowiecki

      ul. Poznańska 91

      e-mail: [email protected]

      tel. 22 733-50-10

      www.olesiejuk.pl

      Skład wersji elektroniczej

      [email protected]

      Wujkowi Leszkowi Pietrzakowi – pierwszemu czytelnikowi i recenzentowi moich prób literackich.

      Nigdy nie dał mi odczuć, że pisałem tak, jak mógł pisać dziesięciolatek, którego gusta kreowała nie zawsze ambitna fantastyka.

      Adamowi Podlewskiemu – bez niego ten zbiór nie ujrzałby światła dziennego.

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Jeden: ROZEZNANIE DUCHÓW

      Wrzesień 2011

      I

      Klaudia kupowała mu zawsze białe kwiaty albo białe znicze. Wprawdzie to raczej zielony był kolorem nadziei, ale biały kojarzył się jej równie dobrze. Na cmentarzu dominowały żółć i czerwień. Takie znicze mogła zapalać na grobie pradziadków czy ciotek, których nie znała. Jego chciała jakoś wyróżnić spośród innych zmarłych. A że często ubierała się w jasne kolory, co nie zawsze licowało z jej bladą cerą, to nawet w tych zniczach i kwiatach przemycała coś osobistego.

      Klaudia nieubłaganie zbliżała się do osiemnastki, co jednak za bardzo jej nie cieszyło. Odkąd zaczęła naukę w liceum, rzadko kiedy cieszyło ją cokolwiek. Bez większych problemów można było wpisywać ją w słynny trójkąt selekcji partnera – należy wybrać dwie cechy z trzech opisanych na wierzchołkach: uroda, inteligencja i stabilność emocjonalna. Należała do ładnych i inteligentnych.

      Co środę przychodziła na wojskowe Powązki. Przechodziła przez boczną bramę, omijała główną aleję i szła do rzadziej odwiedzanej części cmentarza, do zupełnie zwykłych pochówków. Stał tam nieokazały grobowiec z niepozornego lastriko, gdzie spoczywały trzy osoby. Jedną z nich był Damian C., a pod imieniem i nazwiskiem znajdowała się informacja, że żył lat osiemnaście. Pół roku temu minęła piąta rocznica jego śmierci. Przed Soborem Watykańskim II nie mógłby być pochowany na poświęconej ziemi, bo odebrał sobie życie.

      Dla Klaudii był jak starszy brat. Była też jedyną osobą, która dbała o jego grób. Przy okazji Wszystkich Świętych pojawiało się kilka zniczy, czasem sprzątała jakąś pojedynczą, niewielką świeczkę. Chociaż Damian za życia nie był typem samotnika, jego znajomi po śmierci raczej nie mieli dla niego czasu.

      Po zgarnięciu z płyty jesiennych liści, Klaudia zapaliła dwa małe znicze i położyła białą różę. Jak zwykle o tej porze, była zupełnie sama, więc bez zażenowania rozmawiała ze zmarłym.

      – Nie sądzę, bym przetrwała ten rok. Naprawdę już nie daję rady… Zresztą, kurde. Nawet ty nie dałeś rady. Ja… – zawahała się – pamiętam, co mówiłeś pod… pod sam koniec. Że nie masz siły żyć. Że ci ludzie, że to miejsce… jest złe. I chyba to teraz czuję. Mama nie chce mnie słuchać, Izka mnie wyśmiewa. Starsze siostry są beznadziejne – przyznała żałośnie. – Nie chciałam tam iść, nie chcę tam być… Jestem sama, nikt ze mną nie rozmawia… Tylko z tobą mogę pogadać.

      Jakby dla wynagrodzenia sobie samotności, zaczęła zmarłemu opowiadać ze szczegółami wszystko, co wydarzyło się w ciągu minionego tygodnia.

* * *

      W czasie, gdy Klaudia zapalała znicze na Powązkach, Karol czekał na swoją dziewczynę na parkingu lotniska. Ostatnio miał dla niej bukiet czerwonych róż, uznał to za romantyczne. Spojrzała wtedy na niego tymi swoimi wielkimi oczami. Spytała, dlaczego uważa, że śmierć żywych istot i przyniesienie jej ich zwłok miałoby poprawić jej humor. Od tego czasu nie patrzył już na dawanie komukolwiek kwiatów, jak przedtem.

      Teraz postanowił po prostu przywieźć jej swój sweter. Chyba nigdy go nie założył, to był typowy nietrafiony prezent od babci, sama go zrobiła na drutach. Ona, za to, go uwielbiała. Często chodziła w nim po domu, a zimą potrafiła nawet założyć go na zajęcia. Należała do tych osób, które wiecznie marzły. To dosyć zabawna okoliczność, biorąc pod uwagę, że na swoje samotne wyjazdy latała wyłącznie do Rosji.

      W końcu na parking zaczęli wysypywać się ludzie. Nie musiał słyszeć ich głosów, aby rozpoznać przybyszy zza Bugu. Charakterystyczny, ostry makijaż u kobiet, specyficzny ubiór, ogromne walizki. Spomiędzy nich szybko można było wyłowić Polaków. Oparty o bok samochodu, obserwował z pewnym ukłuciem zazdrości, jak starszy o kilka lat od niego facet daje swojej kobiecie czerwone róże, a ta przyjmuje je z wyraźnym zadowoleniem.

      W końcu dostrzegł i ją, filigranową sylwetkę na tle dużo roślejszych podróżnych. Dzielnie ciągnęła za sobą swój bagaż. Ubrana w dość ciepły płaszczyk, mimo wyjątkowo słonecznego wrześniowego dnia, co jakiś czas zatrzymywała się i rozglądała się wokół w poszukiwaniu czekającego na nią samochodu. Wiatr targał jej krótkie, czarne włosy. Pomachał jej. Nie odwzajemniła gestu, ale skierowała się wprost ku niemu.

      Zrezygnowała w końcu z kolczyka w nosie, ale zostawiła te, które tkwiły w uszach. Zapewne sprawiły to nie jego prośby i argumenty – te nieodmiennie ignorowała – ale prozaiczna, dość często uderzająca alergia. Mimo zdecydowanego makijażu, nie dało się nie zauważyć cieni pod oczami, bladości cery i ogólnego zmęczenia. Dziewczyna Karola nienawidziła samolotów.

      Stanęli naprzeciwko siebie. Trochę nieśmiało przytulił ją i pocałował. Ona oddała pocałunek zupełnie obojętnie.

      – Fajnie, że już jesteś – powiedział tkliwie.

      – Też się cieszę, że już po wszystkim – rzuciła. – Padam z nóg.

      – Głodna?

      – Śpią…ca – przedłużyła nieco „ą”. – Jedna potrzeba naraz.

      – Poza ciepłem. Marzniesz poza potrzebami. – Podał jej sweter.

      – Dzięki, jesteś najlepszy – zawołała z uśmiechem, autentycznym uśmiechem, zakładając sweter. Teraz przytuliła go serdeczniej i pocałowała mocno. Odpalił samochód i zanim minęli dwie przecznice, już głęboko spała. Kiedy podjechali pod dom, przez chwilę nie wyłączał silnika. Patrzył na nią w zadumie. W końcu zgasił silnik samochodu. Jak zawsze, od razu otworzyła oczy.

* * *

      W nocy, po zaspokojeniu innych potrzeb, leżeli w pogrążonym w mroku pokoju. Karol spał głęboko. Wpatrywała się w sufit, czekając na rozwiązanie różnych dylematów, które – po ukryciu ich w mrocznych zakamarkach mózgu na czas podróży – teraz wróciły ze zdwojoną siłą. Zostało nieco ponad pół roku do wykonania tego, co trzeba było zrobić. Jeśli stchórzy, czy znajdzie kolejną osobę, która tak

Скачать книгу