Скачать книгу

ziemy na festyn?

      – Jak chcesz!…

      – Ta ta ta!… masło maślane… Obłudnik! Faryzejczyk!… Myślałby kto, że trzech zliczyć nie umie. Tyran!…

      Marulka stulił uszy, poprawił się niespokojnie na krześle i drżącą ze starości ręką po obrusie zaczął nożem krzyżyki znaczyć.

      Lecz pani Franciszka porwała go za rękaw i gwałtownie nim targać zaczęła.

      – Połóż to!… niedorajdo!… Obrusy teraz będziesz krajać w kawałki!… Niszczyć bieliznę stołową, co moją krwawą pracą w kupie trzymam, bez florku1 piorę i nie daję się jej rozpaść w kawałki!

      Umilkła na chwilę, lecz zaraz podjęła tym samym krzykliwym głosem:

      – Ty byś chętnie serce moje wziął i tak na sztuki nożem pokrajał… Znam cię, ptaszku!…

      Marulka podniósł na żonę swe wielkie zamglone źrenice, nad którymi sterczały krzaki brwi od siwizny białych.

      – Co ty gadasz, Franiu… – wyszeptał, wzruszając ramionami.

      Lecz Frania w spojrzeniu tym znalazła nowy powód do gniewu.

      – O!… jak to patrzy! Jak to patrzy spode łba… jak zbój!…

      Uderzyła drobną pięścią w stół.

      – Nie patrz na mnie, bo mi schab przez gardło nie przejdzie…

      Marulka opuścił pomarszczone i zaczerwienione powieki i siedział teraz nieruchomy jak posąg, strawiony rdzą czasu, pracy i niedostatku. Przed sobą miał szerokie i rozłożyste piersi żony, objęte wykrochmalonym i wyrurkowanym kaftanikiem. Poprzez oczka haftu przebijała masa białego, przesiąkłego tłuszczem ciała i świecił się łańcuszek, na którym zwieszało się kilka medalików. Frania jadła szybko, a okrągła jej twarz o drobnych rysach i ustach wiecznie ściągniętych, jakby w przesadzonej chęci dystynkcji2, drobnych oczkach złotaworudych, nad którymi świeciły się przyklepane i pomadą3 wysmarowane włosy, zmieniała się machinalnie pod wpływem dobitnego poruszania szczęką dolną, jak twarze marionetek w gabinecie figur woskowych.

      Frania nie jadła, lecz żuła.

      Żuła, przeżuwała, żuła znów, zanim zdecydowała się połknąć ów nieszczęsny kawałek strawy. Jedząc, układała kupki z jadła na brzegu talerzu, przyglądała się im, rozrzucała, mieszała, układała na nowo i wreszcie decydowała się nabrać na brzeg noża trochę strawy i wsunąć do ust zaledwie rozwartych.

      Zdawać by się mogło, że ta czterdziestoletnia kobieta żyje jedynie dlatego, aby zasiąść przy brzegu stołu i żuć, żuć bez końca te rośliny, to ciało innych zwierząt, to maczać chleb w sosach długo, długo, i wreszcie, gdy tłuszcz już skrzepł na talerzu, podnieść rękę do ust i chleb ssać powoli zacząć.

      Mała, tłusta, z biodrami szeroko rozwiniętymi, z głową małą, wtłoczoną pomiędzy rozlane ramiona, lubiła ciepło, jadło, obuwie ze spiczastymi nosami, kawę, spacery na Plantach, panią Tulipską, sąsiadkę z pierwszego piętra. Nienawidziła za to mężczyzn, księżyca, muzyki, pani Gundelskiej, sąsiadki z drugiego piętra, sług w ogólności, książek, miłości wraz ze wszelkimi akcesoriami, a szczególnie męża.

      Dwadzieścia lat małżeństwa z człowiekiem o trzydzieści lat od niej starszym oprócz tortury małżeńskiego łoża nie przyniosło jej ani jednej chwili jaśniejszej, drgnięcia zmysłów, stracenia choćby na sekundę świadomości o brutalności i szpetocie aktu, na który przysięga ślubna skazywała ją bez litości. Marulka, Czech limfatyczny4 i chorowity, był dla niej w chwilach nagłej czułości uosobieniem kata, znęcającego się nad jej zupełnie zimnym i milczącym ciałem.

      Po długich walkach nareszcie zmuszona mu ulegać, miała w swych oczach taką moc wstrętu, że każdy cofnąłby się przed tą wyraźnie zaznaczoną nienawiścią i pogardą kobiety.

      Gdy mąż jej zadowolony zapalał fajeczkę i pogwizdywał polkę, Frania gryzła do krwi usta z bezsilnej wściekłości. Uległa!… ulec musiała! Lecz dlaczego? Czyż nie była właścicielką swego ciała? Skąd i kto nadał prawo temu człowiekowi znieważać ją brutalnym aktem, w którym po latach tylu ani na chwilę nic prócz szpetoty dopatrzyć i odczuć nie mogła? I powoli z tej Frani jasnowłosej i w krasę5 bogatej zrobiła się drobna, gruba kobietka, żująca potrawy, które sama przyrządzała w kuchni całymi godzinami. Prasowała sobie kaftaniki, rurkowała je i szarymi godzinami gawędziła z panią Tulipską, sąsiadką z pierwszego piętra, o drożyźnie mięsa, jaj, mleka i mieszkań.

      Czasem potrąciły o sługi, a raz nawet zgadało się o miłości.

      Pani Tulipska westchnęła i ramionami ruszyła.

      – Moja paniusiu droga – wyrzekła, zakładając ręce na piersi – romanse to fidryganse6!… Miłość!… albo to istnieje na świecie? Ot, człowiek z człowiekiem się zejdzie, złączy ich wola boska i klepią biedę we dwoje. Z początku to kobiecie ciężko się przyzwyczaić do tych… wymagań mężowskich, później to się znosi… ot! jak dopust Boży!…

      Frania pokiwała głową.

      – Patrzcie państwo!… To i paniusia także… Ano, to cieszy mnie bardzo, że nie ja jedna. Mój pan małżonek mówi mi, że to ja tylko taki głaz!

      Pani Tulipska parsknęła śmiechem.

      – Co znów!… Wszystkie my tak!… Panom mężom to jeszcze czasem fidryganse-romanse w głowie!

      Czuli się to, czuli, a ja najczęściej, gdy mnie Tulipski całuje – o jutrzejszym obiedzie myślę albo o tym, czy aby strych będzie wolny w przyszłym tygodniu i czy mogę zacząć pranie…

      – To tak jak ja!… – przyświadczyła Frania.

      Mrok zapadał błękitny i tajemniczy.

      W klatce kanarki kurczyły się do snu, chowając głowę pod skrzydełka. Przytuliły się do siebie blisko, blisko i wisiały tak nieruchome w przestrzeni, jak dwie gwiazdeczki złote nagle ze sobą złączone.

      Przed obydwoma kobietami na maluchnym stoliku, pokrytym czerwonym obrusem, stały filiżanki od kawy, cukierniczka, okruchy ciastek na talerzyku i w pudełku smażone owoce.

      Pani Tulipska utkwiła wzrok w klatkę z ptakami.

      – Będzie pani miała młode? – spytała wreszcie chrapliwym głosem.

      – Będę! – odparła Frania. – Kupiłam niedawno samicę na miejsce tej, co zdechła. Zaraz się pokochali z kanarkiem i teraz panuje między nimi wielka miłość…

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      florek (gw.) – chlorek, w znaczeniu: chlorek bielący (podchloryn wapnia), silny utleniacz, stosowany jako środek wybielający i dezynfekcyjny. [przypis edytorski]

      2

      dystynkcja – tu: dystyngowane, wytworne zachowanie. [przypis edytorski]

      3

      pomada – tłusty, pachnący środek kosmetyczny używany dawniej do smarowania włosów dla nadania

Скачать книгу


<p>1</p>

florek (gw.) – chlorek, w znaczeniu: chlorek bielący (podchloryn wapnia), silny utleniacz, stosowany jako środek wybielający i dezynfekcyjny. [przypis edytorski]

<p>2</p>

dystynkcja – tu: dystyngowane, wytworne zachowanie. [przypis edytorski]

<p>3</p>

pomada – tłusty, pachnący środek kosmetyczny używany dawniej do smarowania włosów dla nadania im połysku i miękkości. [przypis edytorski]

<p>4</p>

limfatyczny (daw.) – o człowieku: „bezkrwisty”, słabowity, o flegmatycznym temperamencie. [przypis edytorski]

<p>5</p>

krasa (daw.) – piękno, uroda. [przypis edytorski]

<p>6</p>

fidryganse (daw., gw.) – mizdrzenie się, zaloty; podrygi, łamańce. [przypis edytorski]