Скачать книгу

Pam zacisnęła rękę na jego ramieniu, jakby chciała dodać mu otuchy.

      – Mówiłam, że rozmowa z Ethanem niewiele da. Wystarczy nam przepis.

      Powtarzała to od kilku tygodni, a on się wciąż wahał. Receptura na wyroby Heart Chocolates była tajna. Każdy producent strzegł swojej niczym oka w głowie. Wszyscy mieli się na baczności przed szpiegami przemysłowymi. Mając wykradziony przepis, konkurenci mogli użyć go do własnych wyrobów, sprzedać, zamieścić w internecie…

      Podobnie jak inni wytwórcy, Hartowie od pokoleń nikomu spoza rodziny nie zdradzali swojej receptury. Gabe nie chciał być pierwszym Hartem, który łamie tę zasadę.

      – Zastanów się – kontynuowała Pam. – Znam świetnego cukiernika, mistrza czekolady, któremu możemy zaufać. Facet przygotuje próbki nowych smaków, które przedstawisz Ethanowi. Kiedy Ethan je skosztuje, na pewno przyzna ci rację i da zielone światło.

      Gabe pokręcił głową. To była piękna fantazja, ale bez oparcia w rzeczywistości.

      – Nie znasz mojego brata.

      – Ale znam ciebie – powiedziała szeptem, który zawsze przejmował go dreszczem. – Jesteś zdeterminowany, a kiedy w coś wierzysz, nie rezygnujesz. Dążysz do celu i go zdobywasz. Mnie zdobyłeś…

      Uśmiechnął się. Czy mógł się dłużej złościć, gdy miał przed sobą piękną kobietę, która spoglądała na niego z pożądaniem w oczach?

      – A ty mnie.

      – Dobrze mówisz. – Oblizała wargi, po czym objęła Gabe’a za szyję i powoli zbliżyła usta do jego warg.

      Natychmiast poczuł podniecenie. Żadna kobieta nie rozpalała go tak jak Pam. Przez moment zastanawiał się, jak długo to potrwa. Kiedy ten ogień się wypali?

      Ale po chwili przestał myśleć. Kiedy koniuszkiem języka rozchyliła jego wargi, znikła frustracja, złość, wszystko. Była tylko ona i on. I kiedy ocierali się o siebie w zmysłowym tańcu, nic innego się nie liczyło. Tu było jego miejsce, u boku tej cudownej istoty.

      – Chcesz mi coś powiedzieć? – spytała Sadie, spoglądając na niemowlę, które Ethan trzymał na ręku.

      – To nie moje, jeśli o to pytasz. – Zawsze był ostrożny. Nie miał dzieci i nie zamierzał mieć. – Chybabym wiedział, gdybym jakieś zrobił. Zresztą przed chwilą sama mi zarzuciłaś, że nie wychylam nosa z firmy. To na pewno nie jest moje.

      – „To” jest dziewczynką, a nie jakimś bezosobowym czymś.

      – W porządku. Ona, ta dziewczynka, nie jest moja.

      – Teraz już jest – stwierdziła Sadie, przerzucając dokumenty, które dała im kobieta. – Jej rodzicami są Bakerowie, Maggie i Bill Baker. Kojarzysz nazwisko?

      Dziecko zaczęło kopać, potem skrzywiło się i wydarło wniebogłosy.

      – Co temu jest?

      – Pewnie nie lubi, jak się o niej „to” – mruknęła Sadie, zabierając mu niemowlę. Po chwili płacz ustał.

      Na wszelki wypadek Ethan cofnął się o krok. Melissa Gable spełniła swój obowiązek, zostawiła dziecko, fotelik samochodowy, torbę z pieluszkami i znikła, zanim zdążył zaprotestować. Ale przecież nie zamierzał opiekować się jakimś bachorem. Pomysł był niedorzeczny. Musiała zajść pomyłka, bo kto by mu chciał powierzyć dziecko? Nie znał się na dzieciach. Nigdy nawet nie opiekował się psem.

      Baker, Baker… Bill Baker… Nazwisko brzmiało znajomo, ale nie potrafił dopasować do niego twarzy.

      Zerknął na Sadie i znów przeszył go dreszcz. Psiakrew! Codziennie od pięciu lat walczył z pożądaniem, które nie ustępowało. Ale żeby dziś, gdy krążyła po pokoju z dzieckiem na biodrze pałał do niej namiętnością? Tego się nie spodziewał.

      Uśmiechnęła się do dziecka i pocałowała je w czoło. Ethan zamyślił się. Złożyła wymówienie. Nie musiał się dłużej kontrolować. Ale gdyby do czegokolwiek między nimi doszło i gdyby potem zdołał ją przekonać, by jednak nie odchodziła, sytuacja stałaby się niezręczna. Zatem nadal musi się pilnować. Zazgrzytał zębami. Najchętniej wlazłby pod zimny prysznic.

      Odpychając od siebie nieprzystojne myśli, ponownie skupił się na nazwisku. Baker. Skąd…?

      I nagle sobie przypomniał.

      – Już wiem! Na studiach przyjaźniłem się z Billem Bakerem. Wynajmowaliśmy razem mieszkanie. – Przeklinając głośno, huknął pięścią w biurko. – Zawarliśmy kretyński pakt.

      – Dotyczący dzieci?

      Zobaczył wpatrzone w siebie duże ciemne oczy. Szybko odwrócił spojrzenie. Był odważny, ale na widok tych oczu miał ochotę zwiewać gdzie pieprz rośnie.

      – Tak. – Zalała go fala wspomnień. – Rodzice Billa nie żyli. Maggie dorastała w rodzinie zastępczej, też nie miała krewnych. No i Bill poprosił mnie, abym został prawnym opiekunem jego dzieci, gdyby cokolwiek jemu i Maggie się stało.

      – A ty się zgodziłeś?

      Zabolała go nuta niedowierzania w głosie Sadie. Wręcz poczuł się urażony. Tak nisko go ceniła? Uważała, że odmówiłby przyjacielowi? Ale może miała rację, bo przecież dziś żałował tamtej decyzji.

      – Oczywiście! Był moim przyjacielem – warknął zirytowany. – Miałem dwadzieścia lat.

      Chryste, dlaczego tak nieodpowiedzialnie się zgodził? Teraz będzie musiał ponosić konsekwencje!

      – W tym wieku nie myśli się o śmierci – dodał jakby na swoje usprawiedliwienie. – Człowiekowi wydaje się, że będzie żył wiecznie. Bill był moim rówieśnikiem. Kto by się spodziewał, że może tak młodo umrzeć?

      – Na pewno nie on. – Sadie ponownie przebiegła wzrokiem dokumenty. – Wybrali się w podróż do Kolorado. Samochód zjechał z drogi, uderzył w drzewo. Policja podejrzewa, że Bill zasnął za kierownicą. On i Maggie zginęli na miejscu. To cud, że Emma przeżyła.

      Ethan wziął głęboki oddech, po czym wypuścił z płuc powietrze. Cud? Raczej tragedia. Nie dość, że straciła rodziców, to jeszcze trafiła pod skrzydła obcego faceta, który nie wie, co z tym fantem począć.

      – Szlag! Co ja mam zrobić?

      Sadie przyjrzała mu się ze zdumieniem.

      – Jak to co? Wychować ją.

      – Mówisz, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie.

      – Ethan, ona cię potrzebuje. Nikogo poza tobą nie ma.

      Kiepska sprawa. Nie chciał być potrzebny komukolwiek, zwłaszcza dziecku. Całe życie unikał związków, bliskości. Tylko raz spróbował: ożenił się, ale to była pomyłka. Dostał nauczkę. Przekonał się, że nie nadaje się na męża; że takie życie – żona, dom, dzieci – jest sprzeczne z jego naturą.

      – Sama mówiłaś, że żyję pracą. Więc jak mam się zajmować dzieciakiem?

      Jego podniesiony głos sprawił, że mała zaczęła płakać.

      – Musisz coś zmienić i tyle.

      Zmienić… Znów to znienawidzone słowo. Zmiany wszystko komplikują. Burzą. A jemu odpowiada życie, jakie dotąd wiódł. Pracował ciężko, osiągnął stabilizację… i teraz ma wprowadzić zmiany?

      Potrząsając głową, cofnął się jeszcze dalej, jakby chciał zniknąć. Ale wiedział, że to niemożliwe: dał Billowi słowo, a z obietnic się wywiązywał. Odczekał moment, próbując się uspokoić, po czym oświadczył:

Скачать книгу