Скачать книгу

prawda?

      – Tak naprawdę inspektor López de Ayala. Bardzo panom współczuję. Wyobrażam sobie, że mają panowie trudny dzień.

      – Dlatego przejdę do rzeczy. Jest nas pięcioro rodzeństwa: czterech braci i siostra. Pozostali zajmują się teraz formalnościami. Mój brat i ja przyszliśmy, bo… – Poklepał mnie po ramieniu na znak zażyłości, której wcale między nami nie było. – Może usiądźmy, będzie nam wygodniej.

      – Jasne. – Spojrzałem na Estíbaliz. – To moja partnerka, inspektor Ruiz de Gauna, oboje znaleźliśmy ojca w toaletach Villa Suso. Agentkę Milán Martínez już pan zna.

      – No właśnie o tym chciałem porozmawiać. – Zignorował zupełnie Esti i Milán stojące za jego plecami.

      Drugi brat, na którego dotąd nikt nie zwracał uwagi, ze zmartwioną miną usiadł na krześle.

      – Zamieniam się w słuch…

      – Nazywam się Andoni Lasaga, jestem najstarszy z rodzeństwa.

      – Rozumiem. Bardzo chcielibyśmy, żeby zdradził nam pan, z czym pan tu przyszedł, a także opowiedział trochę o ojcu i rodzinie.

      – Moja matka umarła kilka miesięcy temu. Byli bardzo zżyci. Jesteśmy tradycyjną rodziną, takie małżeństwa rzadko się dziś spotyka. Mój ojciec bardzo za nią tęsknił.

      Pokiwałem głową. Pomyślałem, że mówi prawdę, wskazywałaby na to zużyta obrączka na łańcuszku, którą stary Lasaga miał na szyi w dniu swojej śmierci. Jeśli mężczyzna, który właśnie owdowiał, używa leku na potencję, bo zamierza się w nocy z kimś spotkać, czy nie zdjąłby wcześniej obrączki?

      – Chciałem tylko powiedzieć, że… to wszystko stało się tak szybko. Najpierw matka ginie w wypadku samochodowym. Teraz ojciec…

      – Co pan insynuuje?

      – Żeby pan jej nie ufał – wymówił to zdanie szeptem, ale zabrzmiało jak trzaśnięcie bicza.

      – Andoni! – obruszył się młodszy brat.

      Odniosłem wrażenie, że jest oburzony.

      – Ale przecież mówię prawdę! Ktoś musi im powiedzieć, nie sądzisz?

      – Kim jest „ona”? – wtrąciła Estíbaliz.

      – Nasza siostra Irene. Była ulubienicą ojca, zawsze kręciła się obok niego. Przekonywała do swoich pomysłów. Jest wśród nas jedyną kobietą, ale ma największe ambicje, zawsze chciała odziedziczyć całą fortunę.

      – Andoni, przesadziłeś! Poprosiłeś, żebym przyszedł tu z tobą, bo mieliśmy porozmawiać o ojcu, a nie po to, żeby oskarżać siostrę. Na Boga, zupełnie ci odbiło!

      – Z tobą też jest w zmowie. Tylko to potrafi. To urodzona manipulatorka. Psychopatka. Pan jest specem od takich ludzi, czemu pan z nią nie porozmawia, inspektorze Kraken?

      Znów poklepał mnie po ramieniu, jakby udawał, że jest moim kolegą. Gest tak fałszywy jak on sam.

      – Przesłuchamy oczywiście rutynowo najbliższe osoby z otoczenia ofiary. Powtórzę jeszcze raz, co pan teraz powiedział: a więc uważa pan, że ojciec nie umarł śmiercią z przyczyn naturalnych ani nie zginął w wypadku, oskarża pan o jego śmierć swoją siostrę, sądzi pan, że motywem był majątek. Czy to jest zeznanie? Bo jeśli tak, będzie pan musiał je podpisać.

      – Andoni, przemyśl to jeszcze. Daj spokój – szepnął do niego brat. – Dziś jesteś cały w nerwach, ale to nie jest rozmowa przy barze, oskarżasz Irene o coś bardzo poważnego. Nie rób nam tego, tata sobie na to nie zasłużył.

      Pierworodny potomek zacisnął pięści i westchnął sfrustrowany. Dziesięć długich minut zajęło nam pozbycie się ich z komendy.

      Kiedy wreszcie sobie poszli, przez chwilę wpatrywałem się w białe drzwi.

      – Ród wojujący o dziedzictwo – mruknąłem.

      – Wróć do dwudziestego pierwszego wieku, Kraken. Potrzebujemy cię tutaj.

      – Jak sobie chcesz, mogę powiedzieć to samo współczesnym językiem: będą walczyć o spadek.

      – Wnioski… – Esti zwróciła się do Milán.

      – Andoni Lasaga jest dominujący, niezbyt inteligentny i impulsywny. Mówiąc o ojcu, używa czasu przeszłego, znaczący szczegół. Telefon z wyższej półki, tyle że ten model ma już kilka lat i ekran był stłuczony. Buty markowe, ale bardzo zużyta podeszwa. Miał na sobie czarny żałobny strój z dość przetartymi rękawami i kołnierzem marynarki. Młodszy brat nosi się dyskretnie, ale jego telefon i ubrania są nowe i bardzo dobrej jakości.

      Pokiwałem głową z dumą. Uczyliśmy Milán i Peñę trudnej sztuki spostrzegawczości i nie wątpiłem, że nauka nie poszła w las.

      – Poza tym – ciągnęła – doktor Guevara powiedziała mi, że znała rodzinę, skorzystałam z jej pomocy, żeby dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Niejaki Andoni pracował w firmie ojca, ale okazał się nieudacznikiem i ojciec wywalił go z zarządu. Dostaje, a może dostawał, wypłatę, ale żyje ponad stan i ciągle mu mało. Reszta rodzeństwa jest bardzo dyskretna. Są ze sobą bardzo związani. Wszyscy studiowali na uniwersytecie i mają kwalifikacje, żeby zastąpić ojca na jego stanowisku, chociaż to siostra jest najbystrzejsza, dostawała świetne stopnie, skończyła MBA, pracowała za granicą. Od ponad dziesięciu lat pracuje dla ojca, ale zaczynała od niskiego stanowiska i przeszła przez wszystkie działy firmy. Tak czy siak, Antón Lasaga nie chciał oddawać nikomu sterów. Chyba musimy wybrać się do Armentii.

      – Do Armentii? – zdziwiła się Estíbaliz.

      – Tam mieszkał nasz przedsiębiorca. Ma wiele posiad­łości, ale zaszył się w dyskretnej willi w Armentii właśnie.

      Do sali wszedł Peña z przepastną teczką w rękach.

      – Szukałem was. Chyba namierzyłem naszą zakonnicę. Zebrałem zeznania od wszystkich świadków, którzy byli wczoraj w Villa Suso. Sto osiemdziesiąt siedem osób. Z nich wszystkich tylko sześć widziało zakonnicę. Według nich była ładną kobietą, może trzydziesto-, może czterdziestoletnią. Pomiędzy metr pięćdziesiąt a metr sześćdziesiąt wzrostu. Jeden ze świadków opisał ją jako bardzo niską. Pozostałych pięcioro nie zwróciło uwagi na wzrost. Dwoje zeznało, że miała na sobie habit z białym welonem, czterech, że habit był biały, a welon ciemny. Czarny lub brązowy. Była noc, trudno stwierdzić z całą pewnością.

      Zasada fałszywej pamięci, pomyślałem. Świadkowie nigdy nie są tak wiarygodni, jak się im samym wydaje.

      – Więc – podsumowała Estíbaliz – poszukujemy kobiety.

      – Dominikanki.

      – Dominikanki?

      – Tak, przez cały ranek szukałem informacji o pobliskich zakonach. Jeśli uwierzymy w zeznania większości świadków i opisowi inspektora Lopeza de Ayali, to dominikanka z klasztoru Nuestra Señora del Cabello w Quejanie.

      – To posiadłości twoich przodków, rodu Ayala, prawda? – zapytała Estíbaliz.

      – No jasne. Nie mówiłem wam jeszcze, że mam pałac i rozległe ziemie… Tak czy owak, ten klasztor jest pusty, czytałem o tym w prasie. Mniszki wyprowadziły się kilka lat temu do San Sebastián, zostało ich sześć i miały po dziewięćdziesiąt lat, a ja nie biegłem po dachu za dziewięćdziesięciolatką, tego jestem pewien.

      – Tak, to raczej możemy wykluczyć – przyznała moja partnerka. – W każdym razie skoro klasztor stoi pusty, to pewnie habit nie ma nic wspólnego z siostrami dominikankami. Ktoś, kto przebiera się za zakonnicę, może wybrać

Скачать книгу