Скачать книгу

do wiadomości, że nie istnieje taki związek frazeologiczny. W każdym razie jej followersom takie niuanse nie przeszkadzały. Ku zdziwieniu Szymona Kwiatkowska szybko zyskała sobie szerokie grono odbiorców i odnosiła spore sukcesy. Także finansowe. Zgłaszali się do niej reklamodawcy pragnący, by Róża opowiadała o ich produkcie. Branże reprezentowali przeróżne, bo i Kwiatkowska nie ograniczała tematycznie swoich poczynań. Brała się więc za bary zarówno z nowościami książkowymi, jak i najnowszymi trendami w kosmetyce.

      – W sumie tak. – Influencerka przyznała rację Solańskiemu, pojawiając się w progu z pustym garnkiem.

      – Róża? – Szymon od dłuższego czasu przyglądał się stojącemu na kuchennym blacie pojemnikowi. – Dlaczego trzymasz między garami sól do kąpieli, którą ci podarowałem na Gwiazdkę?

      Zapadła cisza.

      Przedłużająca się.

      Nieznośnie.

      – No niech ci będzie! – zgodziła się łaskawie Kwiatkowska. – No już jedźmy na te narty.

      – Hau! – dodał swoje trzy grosze Gucio.

      Zatem ustalone.

      Wybierali się do Szczawnicy.

      Głupie pomysły! Kto to widział, żeby jechać do miejscowości, która już samą nazwą wzbudza podejrzliwość. A przynajmniej niesmak.

      Szczawnica.

      Znaczy, że co oni tam robią? Najprawdopodobniej po piwnicach… Nie chciałbym się mądrzyć, ale już sama semantyka nie wróży niczego dobrego. I po co Róża i Szymon się tam pchają? Mało im złoczyńców do wytropienia? Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam nic przeciwko dalekim podróżom, jednak muszą mieć jakiś sensowny cel. Proszę pozwolić, że wymienię kilka: spacery z psem po egzotycznej plaży, głaskanie psa na takiejże, karmienie psa rzadko spotykanymi przekąskami.

      Ale nie!

      Solański i Kwiatkowska wybrali się w tę durną podróż głównie po to, żeby jeździć na nartach! A czy kto widział kiedy psa jeżdżącego na nartach? Przypuszczam, że wątpię. Ergo: oni będą się zabawiać całymi dniami, a ja ten czas spędzę w pokoju. Sam!

      Na razie tkwiłem obrażony na tylnej kanapie skody fabii i wyglądałem przez okno. Było przez nie widać tak zwane gówno. Białe do tego. Śnieg naparzał nieustannie. Oblepiał wszystko, co spotkał na swej drodze. Nasza karoseria wyglądała tak, jakby ją lakiernik pociągnął kolorem typowym dla bałwana. I nie pominął przy tym szyb. Wycieraczki można było sobie o kant tyłka potłuc. Nie wydalały. Sprawę utrudniał mróz, który chyba zwariował, racząc nas temperaturami niczym z jakiejś Alaski. Do tego wpakowaliśmy się na zakopiankę. Każdy, kto się kiedyś wpakował na zakopiankę, wie, o jakim dramacie mówię.

      Jechałem tędy pierwszy raz w mym dziesięcioletnim życiu. I mam nadzieję, że ostatni. Już bym wolał iść do tej Szczawnicy pieszo przez łąki i pola, zamiast cisnąć się w sznurku podobnych nam nieszczęśników, którzy umyślili sobie ferie w górach. To tak, jakbyście spróbowali w tłusty czwartek kupić pączki u Stoksona na chorzowskiej Wolce, gdy jeszcze istniał. Słowem: armagedon!

      Zakrętów było co niemiara, więc ciągle musiałem uruchamiać wspomaganie kierownicy i przechylać się całym ciężarem ciała to w lewo, to w prawo – inaczej Solański już dawno wpakowałby nas do rowu.

      Źle mówię.

      O żadnym rowie mowy być nie mogło. Właściciele posesji ulokowanych wzdłuż najbardziej znienawidzonej w Polsce dwupasmówki przyjęli sobie chyba za punkt honoru wybudowanie płotów jak najbliżej jezdni. Aż dziw, że co parę metrów nie mijaliśmy wbitego w parkan samochodu. Widocznie przemieszczali się tędy sami Kubice.

      Świat zewnętrzny, jak widać, nie prezentował się zbyt różowo. Co nie znaczy, że wewnątrz było dużo lepiej. Wychodziło na to, że moi szanowni państwo planują zmieniać garderobę pięć razy dziennie. Świadczyły o tym monstrualnych rozmiarów walizki oraz plecak, które załadowali do auta. Oczywiście nie wszystko zmieściło się w bagażniku i lwia część sportowych rupieci musiała jechać na moim siedzisku.

      Niedopuszczalne!

      A do tego w zadek wrzynały mi się narty.

      Oraz kijki. Dwie pary!

      Miałem ochotę wetknąć je ludzinie w ich cztery litery, ale przypomniałem sobie w porę, że się brzydzę przemocą.

      Solański i Kwiatkowska nie zdawali sobie chyba sprawy z tego, na jakie niebezpieczeństwo się narażają. Widziałem kiedyś w telewizji kilku śmiałków, którzy zjeżdżali slalomem na tej boazerii, i powiem jedno: nie skończyło się to pięknie. Karetka. Szpital. Liczne złamania. Z przemieszczeniami!

      Ale skoro człowieki są mądrzejsze… Nie zastanowili się tylko nad jednym: co ja zrobię, gdy oni wylądują na OIOM-ie? Bo raczej prędzej niż później wylądują. Znam ich. Można o nich powiedzieć wiele dobrego, ale nie to, że są świetnymi sportowcami. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że są fatalnymi. Mogłem sobie jednak gdakać do woli. Mną nikt się nie przejmował.

      – Piłem w Spale, spałem w Pile, heeej, o hej!

      Na domiar złego Róża darła się z przedniego siedzenia. Wokal też nie był jej najmocniejszą stroną.

      – Piłem w Szczawnicy – kontynuowała własną wersję piosenki. – Szcz…

      – Róża! – oburzył się Solański.

      Raczej na formę, nie na treść.

      – …w piwnicy – dokończyła wers.

      A nie mówiłem?

      – No co? Nudzi mi się! – poskarżyła się. – Poza tym rzeczywiście muszę do kibelka.

      – I gdzie mam, twoim zdaniem, się zatrzymać? – zainteresował się Solański. – Przecież tu nie ma pobocza.

      – Ale są krzaki – zauważyła youtuberka. – Gucio też pewnie chętnie skorzysta. Wysiądziemy, a potem cię dogonimy. Przecież wleczesz się jak własny pradziadek.

      Moja przyjaciółka prawiła całkiem słusznie. Korek wciąż rósł. Szymon wzruszył ramionami i odblokował centralny zamek. Róża wyskoczyła na ulicę, naciągając na grzbiet swoją puchową kurtkę w kolorze napromieniowanego kurczaka. Poszedłem w jej ślady. Byłem w ciut lepszej sytuacji, bo nie musiałem się martwić o żaden przyodziewek, natura obdarzyła mnie bowiem pięknym czarnym, rudo podpalanym futerkiem, które grzało lepiej niż piece w zamkniętej już na cztery spusty chorzowskiej hucie Kościuszko.

      Na marginesie mej wypowiedzi chciałem zaznaczyć, że zawsze – ale to zawsze – takie naturalne futerko wygląda lepiej na żywym zwierzęciu niż na jakiejś pustej pannie, która kupuje je w designerskim sklepie, przyczyniając się tym samym do rzezi moich pobratymców lisów czy gronostajów.

      Tyle pouczeń.

      Udaliśmy się na stronę. Ja nie miałem problemu, bo tylko uniosłem kikut, który pozostał po mojej tylnej lewej łapie, i dałem z fontanny.

      Gorzej z Kwiatkowską.

      Zanim załatwiła sprawę tak, jak to niewiasty mają w zwyczaju, usłyszeliśmy chór klaksonów, a potem zobaczyliśmy, że kolumna ruszyła.

      Siłą rzeczy Solański też.

      – Stać! – wydarła się Róża i podciągając gacie, pobiegła za oddalającym się białoszarym pojazdem.

      Niestety, akurat w tym momencie panowie drogowcy musieli zaprzestać udawania, że pracują, i odblokowali przejazd. Rozpoczęliśmy więc z Kwiatkowską pogoń. Gnaliśmy przed siebie, co rusz uskakując przed próbującymi nas przejechać na śmierć uczestnikami

Скачать книгу